Sprawa Ryszarda Boguckiego. Zabójca chce na wolność
To jedna z najbardziej spektakularnych przestępczych karier. O Boguckim śledczy mówią, że ma charyzmę i zdolności przywódcze. Podejrzewali go o dokonanie dwóch zabójstw na zlecenie, ale przed sądem udowodnili mu tylko jedno. Działał w najlepszych latach polskiej mafii
Byli tacy, którzy przecierali oczy ze zdumienia. Ryszard Bogucki, odsiadujący wyrok 25 lat więzienia za zabójstwo Andrzeja Kolikowskiego, pseudonim Pershing, miał wyjść na wolność. 6 czerwca Sąd Okręgowy w Częstochowie wydał decyzję o warunkowym, przedterminowym zwolnieniu go z odbywania reszty kary. Tyle tylko, że Prokuratura Okręgowa w Częstochowie zaskarżyła to postanowienie.
- Nie wychodzi. Rzeczywiście 6 czerwca sąd wydał decyzję o warunkowym przedterminowym zwolnieniu, jednak prokuratura zaskarżyła tę decyzję. Sprawę rozstrzygnie Sąd Apelacyjny w Katowicach, który może podtrzymać decyzję lub całkowicie ją zmienić - poinformował sędzia Dominik Bogacz, rzecznik Sądu Okręgowego w Częstochowie.
Wiosek o zwolnienie Boguckiego negatywnie zaopiniował również zastępca dyrektora Zakładu Karnego w Herbach. Powód? Negatywna prognoza kryminologiczno-społeczna.
W 2004 roku Ryszard Bogucki został skazany na 25 lat więzienia za udział w zabójstwie Andrzeja Kolikowskiego, ale także za kierowanie grupą przestępczą, wymuszenia rozbójnicze, porwanie i oszustwo. Zdaniem śledczych to jeden z najgroźniejszych przestępców końca lat 90. i początku nowego wieku. Kiler. Przyjął zlecenie na „Pershinga” i zastrzelił go bez zmrużenia oka.
Chociaż zapowiadał się nieźle. Z opowiadań osób, które znały go w młodości, wyłania się obraz chłopaka zakompleksionego, ale rozsądnego i ambitnego. Urodził się w Rybniku, tam skończył szkołę średnią i rzucił się w wir biznesu. Mówiono o nim: inteligentny, kulturalny. Młody człowiek, któremu się udało. Udzielał wywiadów, uśmiechał się do telewizyjnych kamer, bywał w towarzystwie. Jego upadek zaczął się w 1992 roku, kiedy niemiecka firma Auto-Becker przekazała jego firmie High Life dwadzieścia jeden luksusowych aut, m.in. czarne ferrari testarossa. Posłużyły mu jako zabezpieczenie kredytów, których nie spłacił. Zatrzymany w 1993 roku, został zwolniony za poręczeniem majątkowym i zaczął się ukrywać. Zgubiła go żądza władzy, pieniędzy i kobiet. Przestał być „biznesmenem”. Dwa małżeństwa, czwórka dzieci - pieniędzy potrzebował nie tylko dla siebie, przyzwyczajony do wystawnego życia, postanowił radzić sobie inaczej.
Od 1998 roku był ścigany listem gończym za oszustwa. Przeniósł biznes do szarej strefy, zaczął bywać w przestępczym świecie, właściwie się w nim zadomowił. Tam poznał Ryszarda Niemczyka - swoje przeciwieństwo. Niemczyk pochodzi z Janowic pod Bielskiem. Jego ojciec prowadził tam rzeźnię. Surowy i wymagający, ale uczciwy. Za to matka rzuciła męża, wyprowadziła się do Bielska-Białej. Tam otworzyła agencję towarzyską, której właścicielem był de facto jej syn. Bo Ryszard za nic w świecie nie chciał zostać na wsi. Szybko zaczął gospodarzyć w agencji Sekret, a że była jedną z pierwszych na Podbeskidziu, odwiedzali ją miejscowi gangsterzy i biznesmeni podejrzanego autoramentu. Poznał znanego w Bielsku przedsiębiorcę, oskarżonego później o korumpowanie urzędników, porwania i rozboje. Został jego żołnierzem, imponowała mu nietykalność szefa, bo nikt wtedy nie potrafił udowodnić „biznesmenowi” winy. W 1993 roku Niemczyk trafił do więzienia za kradzieże i rozboje, a kiedy z niego wyszedł, był już wyedukowanym przestępcą.
W ZK w Wadowicach Niemczyk poznał Adama Korczaka, pseudonim Dziadek, z którym wszedł w układ: „Dziadek”, stary kryminalista, opiekował się młodym bandytą, ten oddawał mu część zawartości paczek od rodziny. Znajomość przetrwała na wolności. Niemczyk wyszedł i otoczył się swoimi ludźmi, choć wciąż korzystał z protekcji „biznesmena”. Zapewne z jego polecenia spotkał się z Nikodemem Skotarczakiem, pseudonim Nikoś, a przy okazji z Boguckim. Ten uciekał przed wymiarem sprawiedliwości, pracował dla „Nikosia” i żył pełnią życia. Poszukiwany listem gończym mieszkał w luksusowych hotelach, chadzał na sushi do znanej warszawskiej restauracji, jeździł na zawody zapaśnicze. Rzutki, inteligentny i obyty, bardzo imponował Niemczykowi.
Bogucki błyszczał w towarzystwie, Niemczyk potrafił siedzieć cały wieczór w kącie i nie odezwać się słowem. Ale ślepo naśladował kolegę. Jak tamten zaczął kupować ubrania tylko u Armaniego, a kiedyś po prostu ukradł mu pozostawioną po sylwestrowej imprezie kurtkę.
Po co inteligentnemu Boguckiemu był potrzebny ten mułowaty, wpatrzony w niego Niemczyk? Mógł na niego liczyć w każdej sytuacji.
Bo Bogucki miał charyzmę i cechy przywódcze, a Niemczyk podejmował się każdej roboty i nigdy nie pękał. W kwietniu 1999 roku jego ludzie uprowadzili właściciela atrakcyjnej działki, chcąc zmusić go do „sprzedania” gruntu. Ofierze udało się uciec, lecz Niemczyk zaprzysiągł porwanemu zemstę. Ostrzelał jego dom, mężczyzna cudem przeżył. W sierpniu tego samego roku porwał znanego kierowcę rajdowego i torturami zmusił go do zapłacenia okupu. W listopadzie napadł na konwój z pieniędzmi Prosper Banku i zrabował 600 tys. złotych. Stał się kimś w przestępczym świecie i razem z Boguckim został wynajęty do zabicia „Pershinga”. Zlecenie dał jeden z przywódców „Pruszkowa”, Mirosław Danielak, pseudonim Malizna. Dopadli Kolikowskiego w Zakopanem. Strzelał Bogucki, Niemczyk oddał serię w powietrze, by odstraszyć ewentualnych gapiów. W samochodzie była jeszcze jedna osoba - „Dziadek”, który potem został świadkiem koronnym.
Bogucki planował z Niemczykiem zabójstwa kolejnych mafiosów. Chciał zostać numerem jeden gangsterskiego świata. Ale zabijając „Pershinga”, ściągnęli na siebie policjantów. Bogucki ścigany trzema listami gończymi uciekł do Meksyku. Niemczyk 16 stycznia 2000 roku został zatrzymany w Bielsku-Białej. Trafił do ZK w Wadowicach. Jesienią 2000 roku podczas spaceru uciekł. Jedna z hipotez mówi, że pomogli mu gangsterzy z Podbeskidzia, inna, że ucieczkę zorganizował sam Bogucki. Ale na żadną z tez nie ma dowodów.
Boguckiego zatrzymano w styczniu 2001 roku w meksykańskim kurorcie Cancun. Niemczyk wpadł w kwietniu 2005 w Moguncji w Niemczech, następnie został przekazany stronie polskiej na podstawie europejskiego nakazu aresztowania. Obaj zostali oskarżeni i skazani za zabójstwo Andrzeja Kolikowskiego. Według prokuratury Bogucki 25 czerwca 1998 roku wykonał jeszcze jedno zlecenie - zabił strzałem w głowę generała Marka Papałę. To także było zabójstwo na zlecenie. Oskarżenie w sprawie Papały rozsypało się jednak w sądzie. Bogucki nie został skazany za to morderstwo.
Czasy, o których mówimy, to lata prosperity polskiej mafii. Ale wróćmy do początków gangu pruszkowskiego. Ewa Ornacka i Piotr Pytlakowski tak piszą w „Alfabecie mafii”: „Milicja zmieniona w policję dopiero uczyła się nowych obowiązków. Wszelkimi siłami odcinano się od PRL, przy okazji spuszczając ze smyczy tzw. osobowe źródła informacji, czyli agentów milicji i SB w świecie przestępczym. Wielu znanych w latach 90. gangsterów w poprzedniej dekadzie zajmowało się cinkciarstwem. Wśród waluciarzy SB miała mocną agenturę. Większość esbeków zweryfikowano negatywnie i role się odwróciły. Teraz oni stali się agenturą świata przestępczego. Gangsterzy wykorzystywali ich kontakty i znajomości z milicjantami przemianowanymi na policjantów, z prokuratorami, a nawet z sędziami. Wszyscy przestępcy, znani dzisiaj jako ojcowie chrzestni mafijnych grup, w latach 80. dziwnie łatwo wyjeżdżali do Niemiec (RFN) na wielomiesięczne pobyty. Bez problemów dostawali paszporty w czasach, kiedy nie było to wcale takie proste. Niemiecką mekką polskich złodziei był wtedy Hamburg i inne miasta nadmorskie. Bywali tam Nikoś, Pershing, Wariat, Oczko, a także podobno Masa, Kiełbasa i Słowik. - Istniał dyskretny nadzór ze strony SB nad pruszkowską bandą Barabasza. (…) To była swego rodzaju opieka. (…) Za czyny, które ludzie Barabasza, popełniali, można było trafić do ciupy na bardzo długo. A oni nie trafiali. (…) W Uroczej (knajpa w Pruszkowie w latach 80.), bandyci Barabasza zajmowali połowę sali, drugą okupowali milicjanci po służbie. (…) Po kilku półlitrówkach lody przełamywano i dochodziło do ogólnego zbratania, stoliki łączono i pito wspólnie. (…) Tak rodzą się nieformalne więzi. (…) Dzisiaj już wiemy, że wielu zwykłych złodziei z czasów PRL, członków bandyckich grup dokonujących włamań i napadów dzięki opiece ludzi z peerelowskich służb specjalnych w III RP zmieniło się w opromienionych sławą mafiosów, liderów Pruszkowa, Wołomina i wielu innych przestępczych grup zorganizowanych”.
Ireneusz P., pseudonim Barabasz, to postać niesłychanie ważna w historii polskiej przestępczości, albo jak kto woli - mafii. Postrach Żbikowa, zapomnianej przez Boga dzielnicy Pruszkowa: prymitywny, brutalny, ale charakterny, twardy, nieugięty. To był bandyta starej daty, grypsował, połowę życia spędził za kratkami. Wokół „Barabasza” w latach 80. zaczął się skupiać krąg włamywaczy, którzy zarabiali tak jak on.
„Barabasz” był przestępcą, któremu żyć pozwały służby. W jego grupie obowiązywały zasady, dla kapusiów nie było w niej miejsca. Liczyła się lojalność i pełne oddanie grupie. Ale „Barabasz” trafił za kraty, a kiedy wyszedł z więzienia na przełomie 1989 i 1990 roku, w gangsterskim świecie następowała właśnie pokoleniowa zmiana. Ci, którzy kiedyś podziwiali „Barabasza”, teraz dawali mu pracę. Zmieniał się też rodzaj przestępstw, z którego żył półświatek. Włamaniami zajmowali się nieudacznicy. Zresztą wiosną 1989 roku Ireneusz P. zginął w wypadku samochodowym, a wtedy przyszedł najlepszy czas dla polskiej przestępczości.
„Polska mafia narodziła się w 1990 r. jednocześnie w dwóch miejscach - okolicach podwarszawskiego Pruszkowa i w środowisku Polaków przebywających w Niemczech. W Pruszkowie gang zorganizowali wychowankowie słynnego w czasach PRL bandyty Barabasza. W Niemczech skrzyknęli się złodzieje samochodów na czele z Nikodemem S., zwanym Nikosiem. Po zabójstwie Nikosia i jego dawnego ochroniarza Szwarcenegera oraz sukcesie w bitwie zgorzeleckiej Pruszków tryumfował. Można zaryzykować twierdzenie, że wyrósł na największą i najbardziej niebezpieczną przestępczą strukturę w Polsce. Być może do dzisiaj gang rósłby w siłę, gdyby nie przerost ambicji poszczególnych pruszkowskich watażków. Początkowo działali zgodnie, ale szybko zaczęli rywalizować o wpływy” - pisał Piotr Pytlakowski, dziennikarz, publicysta „Polityki”.
Po śmierci „Barabasza” władzę przejął Zbigniew K. „Ali”, ten, o którym Jarosław Sokołowski opowiadał, że sporą część swojego życia spędził za kratkami, po nim Janusz P. „Parasol” oraz właśnie Andrzej Kolikowski, czyli „Pershing”. Inne ważne postaci to Zygmunt R. „Bolo”, Andrzej Z. „Słowik”, Mirosław D. „Malizna”, Leszek D. „Wańka” oraz Wojciech K. „Kiełbasa”, kolega Sokołowskiego, czyli „Masy”.
Mafia wołomińska była odłamem pruszkowskiej. Przejęła tereny na wschód od Warszawy. Tu rządzili bracia N., czyli „Dziad” i „Wariat”, Ludwik A. „Lutek”, Marian K. „Mańka”, Czesław K. „Cebera” czy Andrzej Cz. „Kikira”.
Na czym zarabiali? Przemyt spirytusu, papierosów i narkotyków, nielegalne rozlewnie alkoholu i wytwórnie amfetaminy, haracze od kupców, restauratorów, właścicieli agencji towarzyskich, a nawet znanych biznesmenów. Napady na tiry, konwoje z gotówką, kradzieże samochodów. Ogromne pieniądze.
Nic więc dziwnego, że zaczęli rywalizować ze sobą także dawni kompani. Pierwszy zapłacił za to „Ali”, odsunięty na boczny tor. Gorzej skończył Wojciech K., pseudonim „Kiełbasa”. Za bardzo się rządził. Zginął w lutym 1996 roku pod sklepem spożywczym w Pruszkowie. Zabójcy czekali w dwóch samochodach zaparkowanych po drugiej stronie ulicy. Nie miał najmniejszych szans, zakupy rozsypały się na chodniku. Kolejny był „Pershing”, który zginął właśnie z rąk Boguckiego i Niemczyka, on też za bardzo się szarogęsił, chciał jednoosobowo zarządzać Pruszkowem. Koledzy nie byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy.
Leszek D., pseudonim Wańka, jeden z liderów starego gangu pruszkowskiego, zgodził się swego czasu na rozmowę z Piotrem Pytlakowskim i tak opowiadał o tej wewnętrznej konkurencji, która z czasem przerodziła się w rzeź: „Zginął Kiełbacha, Nikoś, Wariat, Pershing - to fakty. Ale to nie była wojna, to były beznadziejne rozgrywki ludzi. Jakby umieli ze sobą rozmawiać, toby nie strzelali i bomb sobie nie podkładali”.
Kres wewnętrznej walce dał Jarosław Sokołowski, czyli „Masa”, najbardziej znany świadek koronny. Został zatrzymany przez policję w Korbielowie na Żywiecczyźnie, bawił u jednego ze swoich znajomych. Doniósł na niego jeden z handlarzy w Elektrolandzie Andrzej R., pseudonim Rudy. „Masa” miał od niego wymuszać haracz. W rzeczywistości Jarosław Sokołowski pożyczył mu ponad 100 tysięcy dolarów „na rozkręcenie interesu” i co jakiś czas zgłaszał się do niego po odsetki. Sokołowskiego zatrzymano, wyszedł na wolność w połowie czerwca 2000 roku po pięciu miesiącach pobytu w areszcie, uzyskując status świadka koronnego. I zaczął sypać.
Pruszków, Wołomin to były silne, bandyckie grupy, ale jeszcze nie mafia. Mogły się jednak w nią zmienić, bo zaczynały łapać kontakt z politykami. Nie zdążyły, bo do akcji wkroczyło Centralne Biuro Śledcze.
Powołał je 15 kwietnia 2000 roku komendant główny policji, łącząc działające od 1994 roku Biuro do Walki z Przestępczością Zorganizowaną oraz działające od 1997 roku Biuro do spraw Narkotyków. Najlepszy sprzęt, najlepsi gliniarze, nowe zasady gry. Policja i prokuratura mogły przeprowadzać operacje specjalne, np. zakup kontrolowany, miały szerszą możliwość kontroli korespondencji, dostęp do niektórych baz informacyjnych, powołano wreszcie instytucję świadka koronnego. Policja przystąpiła do akcji o pseudonimie „Enigma”, decyzję o jej rozpoczęciu wydał Marek Biernacki, był wtedy ministrem spraw wewnętrznych i administracji w rządzie Jerzego Buzka.
W 2003 roku m.in. dzięki zeznaniom Sokołowskiego sąd skazał szefów gangu pruszkowskiego na 7-letnie wyroki więzienia. W 2007 roku pierwsi szefowie grupy byli już na wolności. Ale odbudowanie takiej grupy przestępczej jak Pruszków byłoby dzisiaj niemożliwe. Zmienił się także sam charakter przestępczości. Większość gangsterów ma dzisiaj swoje firmy, są biznesmenami, przynajmniej na takich się kreują. Zarabiają na wyłudzeniach VAT, dokonują przestępstw podatkowych.
Co będzie robił Bogucki, jeśli jednak opuści zakład karny? Pewnie spróbuje odnaleźć się w nowej rzeczywistości, podobnie jak jego dawni kompani, którzy są już na wolności.