Sprawa Piniora: Dziwne pożyczki dla polityka, dziwne zachowanie śledczych
W sprawie Józefa Piniora dwuznaczne są tłumaczenia podejrzanych, którzy twierdzą, że na konto polityka wpływały jedynie "koleżeńskie pożyczki". Dwuznaczna jest także postawa prokuratury, która nie przekonała sądu, że ma mocne dowody na korupcję. Mimo że śledczy zbierali je od 1,5 roku.
Opinia publiczna wydała już własne wyroki. Dla jednych Józef Pinior pozostanie legendą „Solidarności”, uczciwym człowiekiem, który padł ofiarą pisowskiego polowania na autorytety. Inni, po niedawnych zarzutach prokuratury, mają go za skorumpowanego, upadłego człowieka. Jaka jest prawda? Jeśli przyjąć, że Pinior nie brał łapówek lecz jedynie pożyczał pieniądze od znajomych biznesmenów, to i tak nie uniknie trudnych pytań. Przyznają to również jego adwokaci.
Wątpliwości dotyczą choćby prawdopodobnego zatajenie przed opinią publiczną oraz „skarbówką”, że takie pożyczki zaciągał. Inne pytanie: po co politykowi, rzekomo niedbającemu o dobra doczesne, pieniądze od biznesmenów? Ale trudnych pytań nie uniknie też prokuratura. O termin zatrzymania, o politykę, o chęć tymczasowego aresztowania Piniora. Zresztą w kierownictwie prokuratury nie wszyscy byli entuzjastami aresztu dla legendy opozycji...
Źródło: TVN24/x-news
Życie na podsłuchach
Po tym jak tydzień temu sąd oddalił wniosek o areszt, Józef Pinior skarżył się, że obecna władza zafundowała mu życie na podsłuchach. Ale prawda jest taka, że akcja CBA rozpoczęła się w kwietniu 2015 roku. Władzę sprawowała wtedy koalicja PO-PSL, Pinior był senatorem klubu PO, a szefem CBA Paweł Wojtunik. Ten były policjant w publicznych wystąpieniach zapewniał, że nie ma „świętych krów”.
Rozmawialiśmy z pracowników CBA, który miał sporo do powiedzenia za czasów Wojtunika. Nie należy do zwolenników PiS:
- Nie mieliśmy oporów, by wejść do posła Burego z PSL albo na warszawską giełdę. Nie było też oporów, by zająć się sprawą Piniora, wówczas senatora z klubu PO. Gdy pojawiły się informacje jakoby przez Piniora i jego asystenta jest załatwiana „lewizna”, lewa kasa, rozpoczęliśmy działania. Trwały od kwietnia do grudnia ubiegłego roku. Na końcówkę listopada 2015 roku wszystko mieliśmy dopięte. Oczywiście można dyskutować, czy należało ich zatrzymać o 6 rano, czy może jedynie wezwać na przesłuchanie. Ale zarzutami dla Piniora i jego asystenta nie jestem zaskoczony. Zaskoczony jestem tym, że stało się to tak późno. Bo myśmy zostawili „gotowca” nowemu kierownictwu CBA. Oni pewnie sobie wykombinowali, że jeszcze przy tym pochodzą, może znajdą wyjście na kolejne legendy opozycji, np. na Frasyniuka. Ale niech pan mi wierzy, nie znaleźli już niczego nowego. Obecne zarzuty nie są niczym nowym wobec tego, co myśmy mieli ustalone późną jesienią ubiegłego roku.
Podsłuchy CBA trafiły do Prokuratury Generalnej kierowanej jeszcze przez Andrzeja Seremeta. 21 grudnia 2015 roku dokumenty dotarły do ówczesnego Wydziału V Prokuratury Apelacyjnej w Poznaniu. Obecnie, wskutek reform PiS, funkcjonuje jako Wydział Zamiejscowy Prokuratury Krajowej.
Jeden z poznańskich prokuratorów: - CBA twierdzi, że zrobiło „gotowca”? Przy tym materiale trzeba było jeszcze popracować, to znaczy uzyskać w sądzie tzw. zgody następcze na podsłuchy i załatwić różne formalności. Służbom często wydaje się, że już wszystko jest jasne. Ale tak nie jest. Poza tym treść z podsłuchów trzeba było jeszcze zweryfikować innymi dowodami, np. dokumentami.
Śledztwo wszczęto 9 marca 2016 roku, kilka miesięcy po wpłynięciu materiałów CBA. Do zatrzymań doszło 29 listopada.
Łapówki czy koleżeńska pomoc?
Obecne kierownictwo prokuratury przekonuje, że Józef Pinior i jego asystent Jarosław Wardęga zrobili z biura senatorskiego „przedsiębiorstwo usługowe”. Za łapówki mieli interweniować w sprawie różnych biznesmenów mających kłopoty np. z prowadzoną inwestycją. Pinior usłyszał dwa zarzuty. Oba przestępstwa miałby popełnić „wspólnie i w porozumieniu” ze swoim asystentem.
Pierwszy zarzut dotyczy przyjęcia 6 tys. złotych od znajomego biznesmena, który starał się o przedłużenie koncesji na kopalnię bazaltu koła Lądka Zdroju. Ten sam człowiek miał obiecać, że później dopłaci jeszcze 20 tys. zł. Zarzut dotyczy maja 2015 roku. To o tyle istotne, że jak ustaliliśmy, w tamtym okresie asystent Piniora interweniował ws. kopalni w Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska we Wrocławiu.
- W dniu 5 maja 2015 r. do siedziby RDOŚ we Wrocławiu przybyło dwoje przedstawicieli burmistrza Lądka Zdroju - organu wydającego decyzję o środowiskowych uwarunkowaniach oraz pan Jarosław Wardęga. W trakcie spotkania omówiono kwestie uwarunkowań przedsięwzięcia polegającego na kontynuacji wydobycia bazaltu ze złoża Lutynia - poinformował nas wrocławski RDOŚ.
Drugi zarzut wobec Józefa Piniora dotyczy przyjęcia 40 tys. zł od kolejnego przedsiębiorcy. Pieniądze były wpłacane, w różnych kwotach, od wiosny do jesieni 2015 r.
Jak ustaliliśmy, pieniądze trafiały na osobiste konto Józefa Piniora. Dla osób przekonanych o jego niewinności, to kolejny dowód na czystość jego intencji. Bo kto rozsądny przyjmowałby łapówkę na konto? - pytają zwolennicy Piniora. A jego adwokaci dodają, że wpłaty były relacjami stricte prywatnymi. Adw. Jacek Dubois przekonywał, że prokuratura źle interpretuje koleżeńską pożyczkę udzieloną Piniorowi.
„Nie twierdzę, że nie ma sprawy”
- Pinior nigdy nie dbał o dobra doczesne. Nie wierzę, że mógłby wziąć łapówkę
- tak mówił Karol Modzelewski, kolejny legendarny opozycjonista. W ubiegły czwartek przyjechał do poznańskiego sądu, by wesprzeć zatrzymanego kolegę sprzed lat.
Jeśli więc przyjąć, że Pinior nie dbał o dobra doczesne i jedynie zaciągał „koleżeńskie pożyczki”, należy zapytać, po co były jemu potrzebne te pieniądze? W 2015 roku miał przecież uposażenie senatora RP, a wcześniej był europosłem, których miesięczne zarobki wynoszą kilkadziesiąt tysięcy zł. Pytań jest znacznie więcej. Media pisały w zeszłym roku, że Pinior pożyczył od mieszkanki Wrocławia 5 tys. euro i ich nie oddał. Kobieta skarżyła się, że człowieka - ponoć niedbającego o dobra doczesne - musiała pozwać do sądu za nieoddaną pożyczkę.
Pinior tę pożyczkę wpisał do swojego oświadczenia majątkowego. Ostatnie składał w sierpniu 2015 roku, na koniec poprzedniej kadencji Senatu RP. Wpisał tam również, że pożyczył od Senatu 20 tys. zł. Śladów innych pożyczek nie ma.
Zastanawia fakt, że wpłat od dolnośląskich biznesmenów nie ma w jego oświadczeniu majątkowym. A czy zgłosił je do urzędu skarbowego i opodatkował, jak nakazuje prawo? Takie pytania zadaliśmy Józefowi Piniorowi.
Odpowiedział tak: - Jestem osobą niewinną. Nie rozumiem, dlaczego mam się tłumaczyć z mojego życia prywatnego - mówi nam Józef Pinior. - Rozumiem, że opinia publiczna może być tym zainteresowana, ale na tym etapie sprawy nie będę się wypowiadał. Linia obrony, ustalona z moimi obrońcami, polega nie niekomentowaniu pewnych spraw. Zależy mi jednak, że wszystko wyjaśnić przed sądem. Zrobię to w odpowiednim czasie, w miarę prezentowania mi materiałów w tej sprawie. Będę współpracował z sądem.
Józef Pinior nie chciał również powiedzieć czy oddał mieszkance Wrocławia 5 tys. euro, które od niej pożyczył. I w tym przypadku powołał się na swoją prywatność. Nie chciał również komentować zarzutów pod adresem swojego asystenta. Zaznaczył, że także on nie trafił do aresztu.
Adw. Jacek Dubois, jeden z obrońców Piniora: - Sprawy pożyczek nie były przedmiotem wyjaśnień mojego klienta. On odmówił ich składania i nikt go o to nie pytał. Poza tym jest tajemnica śledztwa, a treść moich rozmów z panem Piniorem to tajemnica obrończa. Nie mogę więc panu powiedzieć, o czym rozmawialiśmy. Ale też nie twierdzę, że ta sprawa nie wymaga wyjaśnienia. Polityków trzeba kontrolować. I na pewno przed nami jeszcze sporo pracy, aby to wszystko wyjaśnić – zaznacza adw. Jacek Dubois. - Myśmy kruszyli kopie o to, że niepotrzebne było to zatrzymanie o 6 rano oraz wniosek o tymczasowe aresztowanie. Doszło do upolitycznienia sprawy, do nacisków na sąd. Konferencja prokuratora Baczyńskiego 200 metrów od budynku sądu, tuż przed posiedzeniem aresztowym, było próbą wpłynięcia na sąd.
Korek, worek i rozporek
O pożyczki i wpłaty na konto zapytaliśmy też Jarosława Wardęgę, asystenta Piniora. Ma najwięcej zarzutów korupcyjnych - siedem. Zdaniem części osób, to on swoimi zachowaniami sprowadził kłopoty na swojego szefa. „Gazeta Wyborcza” określiła Wardęgę jako toksyczny cień Piniora. Napisała również, że we Wrocławiu nie jest tajemnicą, że Wardęga miał problemy z hazardem. Opowieść o jego żyłce hazardzisty potwierdzili też nasi rozmówcy.
Wardęga, tuż po tym jak sąd go nie aresztował, zapewniał, że wraz z senatorem ani na jotę nie złamali prawa. Ale nie chciał odpowiedzieć na nasze pytanie o pożyczki i wpłaty na konto Józefa Piniora.
Adw. Wojciech Wiza, jeden z obrońców Wardęgi: - Jeśli rzeczywiście były pożyczki, od których by nie odprowadzono podatków i nie zostałyby wpisane do oświadczenia majątkowego senatora, to można mówić o nieprawidłowości. Ale nie to jest równoznaczne z tym, że doszło do jakiejkolwiek korupcji.
Podobne pytania zadaliśmy też adw. Janowi Mydłowskimu. Broni biznesmena od kopalni bazaltu, który wpłacił Piniorowi 6 tys. zł i miał wpłacić kolejne 20 tys. zł. - Nie mogę powiedzieć czy między nimi była umowa pożyczki, czy pan Pinior zgłosił to do skarbówki. Nie mogę komentować szczegółów sprawy. To odnosi się do treści wyjaśnień mojego klienta. Sprawa nie jest prosta. Ponadto nie chcę dać prokuratorowi argumentów do ręki, że w jakiś sposób wpływam, mataczę w prowadzonym śledztwie – stwierdził adwokat Mydłowski.
Osoby wierzące w niewinność Piniora podkreślają z kolei, że nie ufają prokuraturze nadzorowanej przez Zbigniewa Ziobrę i służbom, których szefem jest Mariusz Kamiński, skazywany za przekroczenie uprawnień polityk PiS.
Funkcjonariusz CBA:
- Są trzy kanały korupcji: korek, worek albo rozporek. Czyli alkohol, pieniądze albo seks. Ale jeśli zwycięży interpretacja, że Pinior nie brał łapówek, a „jedynie” pożyczał pieniądze, to z tego też będzie się musiał wytłumaczyć. Wiadomo, że między przyjaciółmi różnie bywa, ale on był przecież senatorem, czynnym politykiem. Obowiązują go wyższe standardy.
Prokurator znający sprawę: - Pinior na podsłuchach ewidentnie mówi o pieniądzach, ale nie był chciwy, arogancki. Działał na zasadzie: ktoś chce wpłacić, to niech wpłaci. Czort wie, na co potrzebował tych pieniądzy. Może na kampanię wyborczą?
Presja i tysiące telefonów
CBA i prokuratura ponad 1,5 roku gromadziły dowody. Ale skończyło się na tym, że tydzień temu poznański sąd nie zgodził się z tezą śledczych o ewidentnych dowodach na korupcję. Sędzia Monika Smaga-Leśniewska wskazała, że jest pewne prawdopodobieństwo zaistnienia przestępstwa, ale nie jest ono na tyle duże, by Pinior, jego asystent oraz jeden z biznesmenów trafili za kratki. Jej postanowienie o niestosowaniu aresztu było porażką prokuratury.
Sposób prowadzenia sprawy Piniora nasunął wątpliwości o profesjonalizm i wiarygodność prokuratury. Jak się dowiedzieliśmy, wśród śledczych nie było jednomyślności ws. wniosku o areszt dla Piniora i dwóch pozostałych mężczyzn. Entuzjastą zamykania legendy opozycji nie był, jak nieoficjalnie usłyszeliśmy, prokurator Piotr Baczyński. Czyli szef poznańskiego Wydziału Zamiejscowego Prokuratury Krajowej.
To właśnie on w zeszły czwartek mówił, dlaczego prokuratura złożyła wniosek o najsurowszą sankcję dla Piniora. Była to nietypowa konferencja. Baczyński pojawiał się i dwukrotnie znikał. W końcu wydusił z siebie, że uważa Piniora za bohatera przeszłości naszej ojczyzny, ale trzeba było podjąć trudną decyzję i wnioskować o areszt. Następnego dnia, czyli w piątek, kiedy było już wiadomo, że aresztów nie ma, Baczyński przeprosił za swoje zachowanie. Złożył samokrytykę „za wygłaszanie prywatnych opinii”, tłumaczył się małym doświadczeniem medialnym, oddał się do dyspozycji swoim przełożonym. Ci nie przyjęli jego dymisji.
Zachowanie Baczyńskiego zrodziło szereg domysłów. Również takie, że prokurator wewnętrznie nie zgadzał się z decyzją o areszcie, ale został złamany przez kierownictwo. Z naszych informacji wynika, że zachowanie Piotra Baczyńskiego miało inny kontekst. W latach 80. studiował prawo we Wrocławiu, należał do opozycyjnego NZS, miał antykomunistyczna nastawienie. Mieszkający i działający we Wrocławiu Pinior był dla niego autorytetem. Po latach Baczyńskiemu przyszło się zmierzyć z legendarną postacią w bardzo nietypowych okolicznościach. Jeden z naszych rozmówców twierdzi, że Baczyński po prostu nie wytrzymał napięcia. Zwłaszcza, gdy w internecie pisano o nim jako aparatczyku, bezwolnym wykonawcy pisowskiego zlecenia na Piniora, a pod oknami prokuratury swoją manifestację zorganizował wielkopolski KOD. Osobiście odebrał krytykę, był kłębkiem nerwów.
Poznański prokurator: - Nie bronię Piotra. Nie wiem, co mają na Piniora. Ale prawda jest taka, że praca w takim wydziale, jak jego, jest specyficzna. Zwłaszcza po „dobrej zmianie”. Tam jest się takim ogarem na smyczy. Nie ma spokoju, najlepiej spełniać wytyczne „góry”. Daję głowę, że w sprawie Piniora odebrał z Warszawy ze 45 tysięcy telefonów. Nie z konkretnym rozkazem, ale z ciągłymi pytaniami, sugestiami, co ma zrobić, także w sprawie aresztu. W takiej nerwowej atmosferze ciężko pracować. Tutaj jeszcze doszło olbrzymie zainteresowanie opinii publicznej. A Piotr jest podatny na stres. Krótko po rozpoczęciu pracy w tym wydziale wylądował w szpitalu ze złym samopoczuciem. Teraz też nie wytrzymał presji.
Piotr Baczyński odmówił komentarza. - Nie chcę opowiadać o sobie - usłyszeliśmy.
Oficjalne stanowisko prokuratury jest takie, że wciąż domaga się aresztowania Piniora. Zażalenie na wcześniejszą odmowę rozpatrzy niebawem poznański Sąd Okręgowy.