Sposób na kryzys? Mediator. I każda ze stron musi się ugiąć [rozmowa]
Rozmowa z dr Renatą Mieńkowską-Norkiene z Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego o drogach wyjścia z kryzysu parlamentarnego.
Posłowie opozycji wciąż protestują, nie wychodząc z sali plenarnej, a Jarosław Kaczyński z premier Beatą Szydło określili zachowania opozycji jako próbę puczu. Do czego to może w końcu doprowadzić?
To sytuacja bez precedensu w demokratycznej Polsce, więc wszystko się może zdarzyć. Oczywiście, są akty prawne, które regulują sposób, w jaki powinna zachować się zarówno opozycja, jak i partia rządząca. I konstytucja i regulamin Sejmu nie pozwalają na to, aby bezrefleksyjnie przerzucać się odpowiedzialnością za to, że w sali plenarnej nie da się prowadzić obrad, bo opozycja ją blokuje. Niestety, podstawy prawne, aby tę sytuację rozwiązać są, jak to zwykle z podstawami prawnymi bywa, nie do końca przejrzyste. I tu powinien wkroczyć marszałek Sejmu, który jednak nie stanął na wysokości zadania.
I co dalej?
Opozycja zachowała się w sposób, który nie jest zgodny z regulaminem Sejmu, bo zablokowała prezydium Sejmu i mównicę. To był zryw obywatelski, na który marszałek Sejmu mógł zareagować zarządzając przerwę, a wcześniej jednak wysłuchać posła PO, czego nie zrobił. Również złamał regulamin Sejmu. Później głosowanie w Sali Kolumnowej też było złamaniem regulaminu Sejmu, ale i postępowaniem niezgodnym z obyczajem parlamentarnym. Nie ma więc już sensu wyjaśniać, kto zaczął, bo to nic nie da. Teraz trzeba doprowadzić do porozumienia obu stron. Nie można prowadzić obrad i przegłosowywać ustaw w Sali Kolumnowej, bo nie ma tam możliwości zbadania, kto i w jaki sposób głosował.
Co więc z przegłosowanym tam budżetem?
Przychylam się do zdania większości konstytucjonalistów, że jest to nielegalnie przegłosowany budżet. Nie wiemy, czy było kworum i kto głosował. W Wielkiej Brytanii jest bardzo restrykcyjny obyczaj parlamentarny i złamanie go może skutkować nawet podaniem się do dymisji. W Polsce obyczaj parlamentarny traktujemy, jak widać, bardziej elastycznie.
Jedyne, co w obecnej sytuacji można by zrobić, aby złagodzić spór parlamentarny, to wyłonienie mediatora, który nie stoi po żadnej ze stron.
Kogo ma pani na myśli?
Wszyscy liczyli na pana prezydenta, który jednak nie chciał postawić się w takiej pozycji. Nie jest też bezstronny. Mógł-by to być rzecznik praw obywatelskich lub jeden z byłych marszałków Sejmu, np. Marek Borowski. Powinny go też zaakceptować obie strony, bo ten warunek jest istotą mediacji. Kryzys parlamentarny nie zostanie przełamany, jeśli żadna ze stron się trochę nie ugnie.
Wierzy pani, że Jarosław Kaczyński się ugnie?
Wątpię, a opozycja wie, że walczy o wszystko. Uważam jednak, że opozycja powinna znaleźć odpowiedni język, dzięki któremu wyjaśni społeczeństwu, w jak poważnej sytuacji jesteśmy. I będzie starała się udowodnić, że Polska nie jest republiką bananową, dlatego parlamentarzyści chcą - poprzez mediacje, dopuszczając nawet grupę mediatorów - zakończyć ten konflikt. Wtedy z twarzą mogłyby wyjść obie strony.
Na razie nikt z taką inicjatywą nie wychodzi.
A mogłaby opozycja, która, jeśli chce stać się silna, powinna mówić jednym głosem o wszystkich błędach, które popełnia PiS. Jednak nie na zasadzie, że jest przeciwna PiS-owi, tylko na zasadzie merytorycznego punktowania z podkreśleniem, co można zrobić lepiej. Przełamanie impasu parlamentarnego może być właśnie pierwszym krokiem do budowania silnej opozycji, która pokaże, że potrafi być konstruktywna, a nie tylko blokuje.
"Oczywisty błąd zakompleksionego Kuchcińskiego". Eksperci o kryzysie w Sejmie