Spór o amantadynę, czyli dziwny jest ten świat
W internecie od tygodni trwa awantura w sprawie amantadyny, leku w przeszłości wykorzystywanego do leczenia grypy, a ostatnio podawanego chorym na Parkinsona.
Dziś coraz więcej ośrodków medycznych ekesperymentuje z amantadyną, gdyż wielu pacjentom chorym na koronawirusa przynosi on zdecydowaną ulgę i zmniejsza liczbę poważnych objawów. Badania nad amantadyną prowadzi od miesięcy dr Włodzimierz Bodnar z Przemyśla, a także naukowcy z Lublina, Szczecina, Rzeszowa oraz Warszawy.
Oficjalne analizy skuteczności zlecił też resort zdrowia, a politycy i celebryci coraz częściej przyznają, że właśnie stosowanie amantadyny postawiło ich na nogi. Głosy zachwytu słychać zarówno ze strony PiS-u (wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł), jak też antypisu (była I prezes Sądu Najwyższego, prof. Małgorzata Gersdorf).
Równie silne wydaje się być jednak lobby przeciwne, na którego czele stoi prof. Krzysztof Simon z Wrocławia, który uważa promowanie amantadyny za szkodliwe androny i ostrzega przed toksycznością tego leku. Niestety, robi to z taką zaciekłością, że u części opinii publicznej wywołuje efekt odwrotny do zamierzonego. W środowisku lekarskim również, o czym świadczy fakt, że w aptekach leku brakuje, bo wykupili go sami lekarze i dziś trzymają w lodówkach na wszelki wypadek - sam znam kilku takich.
Nie wiem czy amantadyna działa, czy nie. Widzę jednak wyraźnie, że opinie o jej skuteczności to dziś kwestia bardziej wiary niż wiedzy. Ja bym jednak wolał, by zamiast internetowych kłótni, obelg i szyderstw, świat lekarski zabrał się do rozwiązania tej zagadki. Dotyczy to wszystkich, również profesora Simona.