Będzie mandacik! – wrzeszczy policjant zatrzymując zdyszaną Polkę. – Ale za co?! – pyta zdumiona kobieta. – Rażące przekroczenie prędkości w terenie zabudowanym! – wyjaśnia stróż prawa. – Ależ ja idę piechotą! – dziwi się Polka. – O, to już będzie pani wyjaśniać w sądzie. Teraz płacimy! – wyrokuje gliniarz. Popularny ostatnio mem idealnie oddaje to, o co toczy się gra. Nie tylko w Polsce. W całym demokratycznym świecie.
Można wprawdzie mieć nadzieję, że skrajnie groźny, podkopujący fundament praworządnego państwa, pomysł, by gliniarze mogli arbitralnie uznawać obywateli za winnych i karać, nie stanie się prawem – z braku poparcia gowinowców. Ale już sam fakt, że taki koncept się pojawił, budzi grozę. Podobnie jak jego uzasadnienie. Usłyszeliśmy od czołowych polityków PiS, że jest to rozwiązanie dla… naszego dobra. Logika? Jak obywatel odmawia przyjęcia mandatu, to sprawa trafia do sądu. W efekcie sądy są przeciążone. Dzięki nowemu przepisowi, zostałyby odciążone. A odciążone sądy są dobre dla ludu.
Oponenci zwracają uwagę, iż sądy masowo kasują wystawione przez policję mandaty, przyznając rację obywatelom. Ironiści posuwają się do konstatacji, że skoro „odciążone sądy są dobre dla ludu, to może w ogóle je odciążyć i zlikwidować; niech o wszystkim decydują prokuratorzy i policjanci podlegli władzy”; w sądzie doraźnym w Auschwitz szef gestapo był oskarżycielem, obrońcą i sędzią w jednym – jakie to ekonomiczne – i szybkie (rekord: 200 prawomocnych wyroków śmierci w godzinę z hakiem)!
Nie zrażeni takimi uwagami i skojarzeniami pomysłodawcy przepisu nadal jednak przekonują, że będzie on zbawienny dla Polek i Polaków. W każdym razie - tych prawdziwych. Bać się mogą tylko nieprawdziwi. Tacy, co to – nie wiedzieć czemu – nie potrafią siedzieć cicho i przyjmować z pokorą wszystkich decyzji słusznej władzy.
Przy okazji pojawia się wątek dokończenia „reformy” Temidy. No, bo jeśli sądy stają po stronie obywateli, odmawiając racji władzy, to znaczy, że sędziowie są źli. I trzeba z nimi coś zrobić: wyperswadować niecne zachowanie lub wymienić na niekrnąbrnych. Wtedy wreszcie wszystko będzie, jak trzeba.
Cytując klasyka: fe-no-me-nal-ne. Tłumaczyłem znajomym zwolennikom PiS, co do nas mówi władza: „Spuścimy wam łomot dla waszego dobra”. I okazało się, że część wyborców podziela opinię, iż takie prawo byłoby dla Polski i Polaków dobre. Oni „od zawsze” uważają, że „należy zrobić porządek”. Z kim? Ano – mówiąc najogólniej – ze wszystkimi, którzy mają cokolwiek do nich i ich ukochanej władzy.
Nad ścianie przy stole w jadalni mojego kolegi, Marka, wisiał gruby skórzany pasek. Ojciec Marka, szanowany inżynier, ważny kierownik w wielkim zakładzie, sięgał po ten - jak mawiał - „argument wychowawczy” codziennie: w reakcji na to, że syn coś zbroił lub (gdy nie zbroił) – „profilaktycznie”. – Czynił tak mój dziad, czynił tak mój ojciec i wszyscy wyrośliśmy na dobrych ludzi – tłumaczył inżynier. Podobnych katów - przekonanych, że są dobrymi ludźmi - było w okolicy niemało. Podejście do dzieci i wychowania przekładało się wprost na ich poglądy polityczne.
Mocno już emerytowany pan Janek był na początku stulecia zwolennikiem wszechwładzy „kanclerza Polski Leszka Millera” i SLD (przypomnijmy: w wyborach 20 lat temu partia ta zdobyła ponad 5,3 mln, czyli 41 proc. wszystkich oddanych głosów), a teraz jest żarliwym wyznawcą silnej władzy PiS, przekonanym o nieomylności Jarosława Kaczyńskiego. Takim, z którym nie da się rozmawiać, bo gotów zatłuc na śmierć – w przekonaniu, że czyni ziemię poddaną i Polskę lepszą („wolną od zdrajców, wrogów i zboczeńców”).
I oto tenże pan Janek pokuśtykał w ostatni wtorek na pogrzeb. Bez maseczki. Wracając z cmentarza, wstąpił do sklepu, potem jeszcze na pocztę – i właśnie tu, na schodach, zatrzymał go policjant. – Będzie mandacik – ostrzegł. Na co pan Janek: - Jestem zwolennikiem PiS!
Zmieszany gliniarz: - To nie ma znaczenia.
-Jeszcze! – odpalił emeryt, zwolennik prawa i sprawiedliwości podług Jarosława Kaczyńskiego, czy – jak kto woli - Leonii Pawlak.