Sołtys wziął ślub i ma męża. Bo nie chciał być kochankiem
Babcia się ucieszyła. Mówiła, że radzimy sobie lepiej niż pary damsko-męskie. Zanim zmarła, mieszkaliśmy razem - ona na dole, a my na górze - mówi Łukasz, który jest sołtysem w Bobrownikach. Mieszkanka wsi: - Skłonności mają, jakie mają. Ważne, że z zapałem chcą pomagać innym. To jest potrzebne na naszej wsi.
Łukasz Włodarczyk, wywodzący się ze Słupska syn policjantów, ma 32 lata. Ze swoim 28-letnim partnerem, również Łukaszem, od czterech lat mieszka w fajnie urządzonym domu, który odziedziczył po babci.
- Wprowadziliśmy się tu kilka miesięcy po tym, jak poznaliśmy się na jednym z forów internetowych - opowiada Włodarczyk. - Ponieważ zaiskrzyło, po prostu postanowiliśmy, że będziemy razem. Babcia się ucieszyła. Mówiła, że radzimy sobie lepiej niż pary damsko-męskie. Zanim zmarła, mieszkaliśmy razem, ona na dole, a my na górze.
Łukasz jest wyraźnie rozluźniony, spokojny i szczęśliwy, ale nie zawsze tak było. - Najpierw się oszukiwałem. Próbowałem związać się z dziewczynami, ale nie wychodziło. Dopiero gdy poznałem Łukasza, zrozumiałem, że to jest to - opowiada mi w towarzystwie dziennikarki z „Polityki”, która też przyjechała do gminy Damnica, aby zrobić materiał o odważnych Łukaszach i o tym, jak ich odbierają sąsiedzi i mieszkańcy gminy.
Drugi Łukasz nie uczestniczy w rozmowie, bo nie ma ochoty opowiadać o sobie. Najpierw coś gotuje w kuchni, a potem słucha muzyki na piętrze przytulnego mieszkania, które Łukasze razem z krewnymi stworzyli w ostatnich latach w poniemieckim budynku. Siedzimy w sporym salonie, w środku którego króluje obudowany starą cegłą kominek.
- Tu odbywały się poprawiny po naszym weselu - zaznacza Łukasz. - Pod koniec października wyprawiliśmy je w Clubie Milano w Bobrownikach, który słynie z największych na Pomorzu dyskotek.
Wtedy w kręgu najbliższych jeszcze popijali i dojadali smaczne potrawy stanowiące weselne menu. Wcześniej do 3 nad ranem bawili się na weselu, na które przyjechało 40 osób - znajomi i rodzina obu Łukaszy.
- Najpierw było trochę sztywno, ale gdy wszyscy nieco wypili, zaczęli się integrować - śmieje się Włodarczyk. - Tańczyli w parach mieszanych i jednopłciowych w rytm utworów puszczanych przez zaprzyjaźnionych didżejów. Najczęściej grali modny przebój „Przez twe oczy zielone”. Szybko zrobiło się wesoło. W sumie było jak na heteroseksualnym weselu: były toasty, wołano gorzko, dzieliliśmy supertort ze słupskiej Muszelki z czekoladowymi postaciami dwóch facetów w garniturach, mamom zakręciły się łzy w oku, a o północy odbyły się oczepiny. O welon i wiązankę kwiatów, którą rzucałem, zadbał mój znajomy.
- Nikomu nie wadzą, niech żyją, jak chcą. Ja im do łóżka nie zaglądam - mówi 60-letni mieszkaniec ich wsi.
Ważnym punktem wesela był pokaz zdjęć z ich cywilnego ślubu, który tydzień wcześniej odbył się w Edynburgu w Szkocji. Ceremonię, w której uczestniczyli tylko Łukasze i świadkowie, prowadziła kobieta. Tego dnia czuli się naprawdę szczęśliwi. Obaj wystąpili w dobrze skrojonych garniturach ze słupskiego sklepu Elegant. Wtedy poczuli się rodziną. W sumie na ślub zdecydowali się, gdy doszły ich słuchy, że w okolicy mówi się o nich, że są kochankami.
- Chcieliśmy być rodziną, więc zaczęliśmy dowiadywać się, jak można zawrzeć ślub - wspomina. - Znajomy z Facebooka, który pomaga także innym parom gejowskim, podpowiedział, że najłatwiej to załatwić w Szkocji. I rzeczywiście cała procedura okazała się łatwa. W polskim urzędzie stanu cywilnego musieliśmy tylko załatwić zwykłe zaświadczenia potwierdzające, że jesteśmy kawalerami. Kosztowało to kilkadziesiąt złotych. Ślub w Edynburgu kosztował 225 funtów. Pobraliśmy się w bardzo ładnym wnętrzu.
Zgodnie z polskim prawem, ten ślub nie ma żadnego znaczenia, ale obaj Łukasze mają nadzieję, że z biegiem czasu to się zmieni. - Dla rodziny i znajomych jesteśmy już rodziną. To dużo zmienia. Teraz naszym śladem idą nasi znajomi - podkreśla starszy z Łukaszy. Nie ukrywa, że w najbliższym otoczeniu nie spotkali się z żadnymi przykrościami, gdy razem zamieszkali i gdy wzięli ślub. - Nawet uczniowie z Gimnazjum nr 3 w Słupsku, gdzie w zastępstwie uczę biologii, z sympatią mówili mi, że pisze się o nas na portalach internetowych - mówi Włodarczyk.
Nie ukrywa, że sił dodała im kariera Roberta Biedronia, prezydenta Słupska, gdy okazało się, że gej może wygrać wybory w tak dużym mieście. - Osobiście z nim jeszcze nie rozmawiałem, ale biegłem obok niego podczas biegu z okazji otwarcia słupskiego ringu. Pochwalę się, że go wyprzedziłem - śmieje się starszy Łukasz. Na stoliku leży wywiad-rzeka z Biedroniem. Jeszcze jej nie przeczytał, ale ma trochę żalu do Biedronia, że teraz coraz mniej podkreśla swoje związki ze środowiskiem gejowskim, jednak rozumie, że polityka wymusza pewne ograniczenia.
On sam zresztą też zaczyna się udzielać społecznie. Przed kilku miesiącami został sołtysem Bobrowników. Razem z radą sołecką dba o interesy prawie 900 osób. Wspólnie zastanawiają się nad podziałem funduszu sołeckiego i upiększeniem wsi. Reprezentował ją już także na dożynkach gminnych i powiatowych. Od czasu, gdy zaczął się przysłuchiwać sesjom Rady Gminy, doszedł do wniosku, że aby zawalczyć o interesy wsi, powinien zostać radnym. Dlatego gdy radny z Bobrowników zrezygnował z mandatu, postanowił wystartować w wyborach uzupełniających. W lutym przyszłego roku rozstrzygnie się, czy wybory w jego okręgu wygra on, czy też kierowca gminnego autobusu.