Sokół Łańcut nad przepaścią w półfinale play off. Nie może już przegrać
- Nadzieja umiera ostatnia. Nie wywieszamy jeszcze białej flagi. Powalczymy w Gliwicach - mówi Dariusz Kaszowski, trener 1-ligowych koszykarzy Sokoła Łańcut.
Ale sobie narobiliście.
Można to i tak podsumować. Po szybkim wyeliminowaniu Pogoni Prudnik w pierwszej rundzie byliśmy dobrej myśli przed półfinałem, a znaleźliśmy się w paskudnej sytuacji
GTK Gliwice w sezonie zasadniczym dwa razy przegrało z Sokołem. Teraz wygrywa dwa do zera w serii i jest mecz od finału. Co się stało?
Zacznijmy od tego, że byliśmy bardzo blisko wygranej w obu pojedynkach. W dwumeczu wyszliśmy zaledwie na minus cztery punkty.
Co oznacza, że rozczarowanie jest tym większe.
Niestety, tak. Mógłbym gorzko zażartować, że lepiej byłoby dostać z raz trzydziestoma punktami, bo wtedy człowiek by nie gdybał, nie żałował straconych szans, tylko po prostu przyjął do wiadomości, że akurat w tym meczu był zwyczajnie słabszy.
GTK grało lepiej w koszykówkę?
Trochę lepiej. Okazało się zespołem mądrym, charakternym, dobrze broniącym, szarpiącym do ostatnich sekund.
Sokołowi charakteru raczej nigdy nie brakowało.
Fakt, ale gra kleiła się nam tylko fragmentami. Brakło też trochę spokoju, dokładności w końcówkach obu spotkań, w których wychodziliśmy na mały, ale jednak plus.
W meczu nr 2 nie wykorzystaliście faktu, że w ekipie z Gliwic nie zagrał Marcin Salamonik, ważny koszykarz podkoszowy
Marcin powinien przedwcześnie zakończyć sobotni mecz, bo przy martwej piłce ostro sfaulował Marcina Srokę. Sędziowie dali faul celowy, zamiast dyskwalifikujący. Po meczu obejrzeli sytuację na nagraniu i ukarali Marcina karą meczu. Być może, gdyby już w czasie gry podjęli inne decyzję, byłoby nam łatwiej. A może wcale nie. Nasi wysocy szybko nałapali fauli i też mieliśmy problemy. Tak czy owak, nie chcę płakać, szukać wymówek. Przegraliśmy i tyle.
W niedzielę kilkanaście sekund przed syreną za dwa trafił Damian Pieloch, ale był jeszcze czas, aby coś zdziałać.
Był, ale złą decyzję podjął Sebastian Szymański. Pięć sekund przed końcem zdecydował się na rzut z 12 metrów. Można było poszukać penetracji, jakiegoś faulu. Trudno, to już historia.
24 straty na mecz to też smutny wynik.
Rywale zdobywali dzięki temu łatwe punkty z kontry. Niektórzy moim zawodnicy nie wracali do obrony. Dziwna sprawa. Będziemy o tym rozmawiać.
Inna sprawa to kontuzje. Nie pamiętam takiego koszmarnego sezonu Sokoła pod tym względem.
Ja też. Fatum ciągle wisi nad nami. Nie dość, że od tygodni nie mamy Marka Zywerta, pierwszego rozgrywającego, to w drugim meczu z GTK kontuzji doznał Bartosz Czerwonka. Skręcił staw skokowy. Mało tego. Jurek Koszuta ma problem z kolanem. Sprawa wygląda poważnie.
Nie wydobrzeje do weekendu?
Dość. Nie będziemy więcej ryzykować. Jurek i tak grał z nie do końca wyleczoną, inną kontuzją. Pokazywał wielkie serce, twardość, pomagał, jak tylko mógł. Nie możemy jednak przesadzać.
Dlaczego Marcin Sroka w obu meczach punktował tak słabiutko?
Hmm, na razie nie wiem. Nie było za bardzo czasu dłużej porozmawiać. To rutyniarz. Mam nadzieję, że jeszcze pokaże klasę.
A ma pan w ogóle nadzieję na wygranie tej serii?
Ona umiera ostatnia. Mamy kilka dni do soboty. Jest, jak jest. Trzeba spokojnie trenować, szykować się mentalnie do walki o życie. Sport nie takie zwroty akcji widział. Zresztą, także z naszym udziałem. Nie tak znowu dawno przegraliśmy u siebie dwa mecze z zespołem z krosna, ale potrafiliśmy wygrać na wyjazdach i postawić kropkę nad i u siebie. Nie wywieszamy białej flagi.