Sojusznicy Polski. O dyplomacji, czyli urok lisa i głowice
Polska ma sojuszników! W tych wyśnionych przez prezesa PiS chwilach, gdy niczym we Wrześniu’39 stajemy samotnie przeciwko Rzeszy Zła, a więc - według stanu na dziś - Niemcom, Francuzom, Komisji Europejskiej, Litwie, Ukrainie, wspieranemu przez USA Izraelowi i... (daję kropeczki, bo wrogów przybywa w tempie dyplomatycznym) satysfakcję z udoskonalenia przez polski parlament ustawy o IPN wyrazili: przywódca Czeczenii Ramzan Kadyrow (druh Putina) i Siergiej Żelezniak, wiceszef Jednej Rosji (partii Putina).
Ponoć do tych zacnych aliantów dołączyć chciało tzw. Państwo Islamskie, ale dostaje łupnia od naszych (nie)przyjaciół i ma przez to problemy komunikacyjne. To dokładnie tak jak my.
Gdyby Rosja umieściła w Polsce szpiegów, to w kwestii feralnej ustawy ich osiągnięcia na pewno nie przebiłyby „hatakumby” wiceministra Jakiego i naszej tzw. dyplomacji. Według wulgarnie cynicznej definicji - dyplomacja to umiejętność powiedzenia partnerowi „s… j” w taki sposób, by poczuł radosne podniecenie w związku ze zbliżającą się podróżą.
Arcymistrzem tak rozumianej dyplomacji jest Rosja. Nie da się takiej dyplomacji uprawiać bez dwóch narzędzi: uroku lisa (Siergieja Ławrowa) oraz zaplecza. Cyniczna dyplomacja w stylu rosyjskim, zakładająca, że świat to pole walki wilków, lisów i sępów (reszta to osły, zwierzyna łowna i padlina), prędzej czy później kończy się odkryciem przez partnera, że został zrobiony w osła.
Taki partner przestaje odczuwać „radosne podniecenie”, a ogarnia go rozczarowanie lub gniew. To my mu wtedy pokazujemy nasze zaplecze, np. w postaci nigdy niezdobytego przez wroga terytorium, wielgachnych złóż ropy i tysiąca głowic nuklearnych. Partner nie jest już wprawdzie podniecony, ale przynajmniej się boi.
Czy szanuje? Rzecz dyskusyjna. Wszakże mówimy tu o wyobrażeniach samców alfa, co to lubią przy kielichu chlapnąć, że „babę trzeba od czasu do czasu sprać, wtedy będzie szanowała”. Ten pogląd przenoszą na relacje zagraniczne. Cóż, niektórym wystarcza lub imponuje taki „szacunek”.
Jarosław Kaczyński, lokalny lis, kiwający bez trudu totalnie nieudolną opozycję, też postrzega świat jako pole walki. Polska ma być na nim wilkiem i lisem. To dlatego rząd PiS od swego zarania próbuje prowadzić identyczną jak Rosja dyplomację. Czy ma narzędzia? Zacznijmy od uroku. Minister Jacek Czaputowicz to iście kluneiczny postęp w stosunku do poprzednika; Witold Waszczykowski tak się nadaje do dyplomacji jak słoń w składzie porcelany do roli Odetty w „Jeziorze łabędzim”.
Jednakowoż nowy minister został przez prezesa PiS określony mianem „eksperymentu”, czytaj: jeśli nie będzie umiał równie uroczo jak pan Ławrow mówić naszym partnerom „s…j”, to go zastąpimy kimś twardszym. Minister się stara, ale przy tak źle przygotowanym i konsultowanym bublu jak ustawa o IPN nawet urok Clooneya zdałby się na nic. Ewidentnie nie udało nam się naszych partnerów tą ustawą zauroczyć. Nie udało nam się też ich omotać, bo w naszej dyplomacji jest tyle lisa co w kanapie ze skaju. To może chociaż, niczym wilk, możemy ich przerazić?
Ale czym? Niezdobytym przez nikogo terytorium? Odcięciem dostaw gazu? Głowicami? Sorry, głowica jest u nas tylko jedna. Przy Nowogrodzkiej. O zasięgu krajowym. Odpalana przez kota.