Smutna wyborcza farsa, czyli dziwny jest ten świat
Usilne starania, by zapewnić Andrzejowi Dudzie reelekcję, zamieniły się już w taką farsę, że nawet najwięksi zwolennicy PiS-u nie bardzo chyba wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi.
O ile jednak żałosne zaklinanie rzeczywistości przez ministra Jacka Sasina można było jakoś przełknąć, to patrząc na piruety prawne mające zadowolić „szeregowego posła” przez panią marszałek Elżbietę Witek - odczuwa się przerażenie. W końcu mówimy o jednej z kilku najważniejszych osób w państwie.
Wolne wybory, tak wytęsknione przez pokolenia zmagające się z komunizmem, zamieniają się na naszych oczach w smutną gierkę, upstrzoną kruczkami prawnymi i bezładnym potokiem słów ubranych w znaczenia nieadekwatne do słownikowej treści. Jeśli kiedyś podręczniki będą wspominać datę 10 maja 2020 roku, to chyba jedynie jako symbol kompromitacji polskiej demokracji i dowód na tzw. polnische Wirtschaft.
Usiłowałem przez ostatnie tygodnie wykopać spod tej sterty pustosłowia, którym karmią nas niecharyzmatyczne władze - jakąś głębszą myśl, jakiś mały dowód, że politykom chodzi o państwo. Jakąś małą poszlakę pozwalającą uznać, że idzie im o coś więcej niż rozszarpywanie tego kawałka czerwonego sukna zwanego Polską. Cóż, nic nie odkryłem. Nie odnalazłem też nic specjalnego w głowach kandydatów opozycji. Żadnej namiastki programu, żadnego tropu pozwalającego odróżnić jednego od drugiego. Słyszałem tylko jęki, nabardziej doniosłe u Szymona Hołowni, który zamiast się wstydzić swej płaczliwości, to jeszcze jest z niej dumny.
A teraz siedzę i myślę, że tylko zaoranie całego tego systemu może przynieść ulgę znękanej ojczyźnie. Jakie to, drodzy Państwo, smutne...