Smutna diagnoza. Czy kultura zmierza do dna?
Szanowni Państwo, przeczytałam dość niepokojący artykuł pewnego filozofa i kulturoznawcy, który dowodzi, iż żyjemy w czasach swoistego narcyzmu i przerośniętego, acz pustego indywidualizmu, co prowadzi do odmoralnienia i „duchowego karlenia”.
O co w istocie chodzi? O to na przykład, że rozpanoszyła się moda na epatowanie w mediach najbardziej intymnymi szczegółami swojego życia, na wszechobecne robienie sobie selfie, na prowadzoną bez żenady autopromocję, zwłaszcza w mediach społecznościowych, na zachwycanie się samolansującymi się celebrytami i ich „mądrościami”, na różne kiczowate teksty i programy w TV.
Autor napisał, że jesteśmy wręcz „społeczeństwem spektaklu”, w którym liczy się przede wszystkim pokazanie się, blichtr i mówienie byle czego, byle mówić, byle zaistnieć w ogólnej świadomości. Otrzymujemy informację, która nic nie wnosi, a służy tylko zaprezentowaniu siebie. Czytam takie zdanie: „Kiedy przestaje się liczyć jakość informacji, a zaczyna wyłącznie ilość, kultura zmierza do dna”.
„Duchowe karlenie”, „kultura do dna” - bardzo to przygnębiające, wręcz przerażające, ale - niestety - widzimy wokół, że jest prawdziwe, że diagnoza jest trafna. Co więc robić? Nie jestem tak mądra, by znać lekarstwo, ale przecież kulturę buduje się też z drobiazgów, a o tych stale rozmawiamy, więc może będzie to miało jakieś, choćby minimalne, znaczenie.
Ale ważniejsze jest być może, aby zauważać, jak wiele wspaniałych, mądrych, głębokich dzieł stale powstaje. Starajmy się więc zamykać oczy i uszy na oparte na chciwości i głupocie kicze, a dostrzegajmy te piękne i cenne rzeczy, które robią ludzie obok nas. Myślę o wspaniałej muzyce, o poezji, która wzrusza i porusza, o książkach, w których rozpoznajemy własne myśli i uczucia lub o takich, które nas z różnych powodów zachwycają, podobnie jak niektóre filmy.
To tam szukajmy wartościowych informacji, tam znajdujmy mądre recepty na różnego rodzaju słabości i małości. Tam szukajmy wzruszeń, przeżyć, olśnień.
Kiedy zdarzy mi się trafić na takie dzieło, podziwiam człowieka, który je stworzył, a równocześnie widzę własną niedoskonałość. Jednakże to nie wpływa na mnie „dołująco”, wręcz przeciwnie - ten zachwyt każe mi się w nim zanurzyć, docenić siłę prawdziwego talentu i mądrości. A wtedy wszystkie te skarlałe, niemądre, sztucznie nadymane „wielkości” i pozorne „indywidualności” stają się śmiesznie nieważne, gdzieś znikają.
A kultura wówczas odbija się od dna, do którego usiłują ją ściągnąć.