Smutek w rogu obfitości
Opolszczyzna rośnie w siłę, ale czy ludziom żyje się dostatniej, tego nie jestem pewien. No bo tak: miejsc pracy przybywa, ciągle otwierają się nowe zakłady, w opolskiej strefie ekonomicznej, gdzie jeszcze kilka lat temu była łąka, teraz taki ścisk,że już żaden nowy szyld się już tam nie zmieści. A Opolanie, zamiast się cieszyć, że robota na miejscu jest, ciągle szukają jej jak nie za granicą kraju, to województwa.
Powód jest ciągle ten sam - niskie zarobki. Jeśli za taką samą pracę na Dolnym Śląsku można dostać średnio pół tysiąca więcej to kierunek narzuca się sam. Zdaje się, że opolski biznes przekombinował z kalkulacjami na Ukrainę. W efekcie w regionie miejsc pracy przybywa, ale, niestety, nie dla Opolan, którzy nie chcą pracować za 2 tysiące brutto. Można nawet zaryzykować tezę, że ta niechęć jest większa niż w innych miejscach w Polsce, bo tutaj od lat około stu tysięcy obywateli zatrudnia się na Zachodzie, gdzie tak mało to się nie zarabia nawet wyprowadzając psa na spacer.
T
ymczasem pracownicy z Ukrainy, którym właśnie Unia otworzyła szerzej bramy, również nie zamierzają dalej harować za niskie stawki. Zrzeszają się i mówią wprost: za mniej niż 20 złotych za godzinę nie będziemy pracować. To znaczy nie będą w Polsce, bo tyle na Zachodzie dostaną z pocałowaniem ręki. A my cieszymy się, że rosną u nas firmy zwolnione od podatków, dla Ukraińców, którzy już zaczynają kręcić nosem na zarobki i dają do zrozumienia, że jedną nogą są już gdzie indziej. Za Odrą mianowicie.