Śmiertelny wypadek na Antoniukowskiej. Czy to był wyścig?
Mogli poznać się przypadkiem w sobotni wieczór. Klaudia świętowała z koleżanką, że będzie świadkiem na jej ślubie. Marek mógł być ze znajomymi na meczu Jagiellonii. Pewnie było to ich pierwsze spotkanie. I ostatnie. Oboje zginęli potrąceni przez kierowcę volkswagena polo w pobliżu przystanku autobusowego przy ul. Antoniukowskiej. Ona miała 23 lata, on 38. Dziś bliscy pożegnają ich po raz ostatni.
Raczej nie znali się wcześniej, ale na zawsze będą już powiązani tą tragedią. Równie dobrze mogli być obcymi sobie przechodniami, którzy znaleźli się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Mogli czekać na autobus lub iść w kierunku swoich mieszkań, gdy nagle wjechał w nich volkswagen polo. Klaudia Czamarecka i Marek Ćwikowski zginęli na miejscu. W pobliżu przystanku autobusowego na ul. Antoniukowskiej próbował ratować ich taksówkarz. Drugi ruszył w pościg za kierowcą, który uciekł z miejsca wypadku. Dopadł go. Kim były ofiary 26-letniego Adriana K?.
„Klaudia, żyjesz?”
Śmiała się, że jest jak bohaterka komedii „27 sukienek” - nałogowa druhna, która gromadzi pamiątki po ślubach zaprzyjaźnionych par, czekając na swój własny.
- Klaudia pewnie po cichu liczyła na to, że zakocha się na którymś weselu i kiedyś sama będzie mogła założyć białą suknię, a nie tylko asystować pannie młodej - mówi Ola, jedna z przyjaciółek Klaudii Czamareckiej. Jako ostatnia miała z nią kontakt.
Spotkały się w sobotę, by wspólnie świętować to, że Klaudia zgodziła się być druhną na ślubie Oli. W jednym z białostockich barów poznały nowych ludzi. Mogli wracać z meczu Jagielloniii, bo niektórzy mieli na sobie żółto-czerwone koszulki. W trakcie rozmowy okazało się, że część z nich - podobnie jak Klaudia - była kiedyś w Anglii. Wspólnych tematów do dyskusji o życiu Polaków na Wyspach nie brakowało. W pewnym momencie Ola postanowiła wracać do domu.
- Zaproponowałam Klaudii nocleg u mnie, zapraszałam na wspólnie śniadanie. Ona jednak stwierdziła, że najlepiej śpi się u siebie i zamówiła mi taksówkę. Jeszcze przed wyjściem poprosiłam, by jechała ze mną. Znów odmówiła, ale obiecała, że da znać, gdy dotrze do siebie do domu. Tak jak zresztą zawsze - opowiada Ola.
- Ok. godz. 11 zadzwoniła do mnie jej siostra cioteczna Paulina. Wtedy dowiedziałam się, że Klaudia już nigdy mi nie odpisze - mówi łamiącym się głosem Ola.
Puste biurko Marka
Ola domyśla się, że 38-letni Marek Ćwikowski, który również zginął przy ul. Antoniukowskiej to jeden z nowo poznanych znajomych.
- Ci ludzie mogli być w tym wieku. Może w rozmowie wyszło, że Klaudia i Marek mieszkają niedaleko od siebie i postanowili przejść się razem. Bliscy Marka mówią, że to kochany i odpowiedzialny człowiek, który na pewno nie pozwoliłby wracać dziewczynie samej. Może jeszcze kończyli rozmowę, może czekali na autobus - zastanawia się Ola.
Marek Ćwikowski był kawalerem, mieszkał w okolicach ul. Wierzbowej w Białymstoku. W poniedziałek przed 8 rano nie otworzył biura, co było jego obowiązkiem. To zastanowiło jego szefa, bo taka sytuacja jak dotąd jeszcze się nie wydarzyła. Wtedy jednak nie przeczuwał najgorszego.
- Dzwoniłem do niego, ale telefon był wyłączony. Nie zaspał, bo to do niego nie podobne. Z kolejną godziną lęk narastał. Ok. 11 zadzwonił do mnie jego brat z tą straszną wiadomością. Przez lata, codziennie podawaliśmy sobie rękę na przywitanie. Na widok jego pustego biurka trudno mi pozbierać myśli - przyznaje Piotr Koronkiewicz z Centrum Doradztwa Biznesowego w Białymstoku.
Tu Marek Ćwikowski pracował kilkanaście lat, do firmy przyszedł zaraz po studiach. Zajmował się m.in. pozyskiwaniem wniosków, tworzeniem biznesplanów, rozliczał dotacje, współpracował z urzędami. Zawsze był dobrze przygotowany. Jego profesjonalizm cenili nie tylko klienci.
- Zawsze można było na nim polegać. Marek był bardzo obowiązkowy, dotrzymywał terminów, można było powierzyć mu najważniejsze zadania - chwali swojego pracownika Piotr Koronkiewicz. - W piątek kiedy już prawie wszyscy wyszli z biura, Marek jeszcze pracował. Zamykał jakieś ostatnie sprawy. Miałem wrażenie, że nie chce wychodzić do domu. Może miał jakieś przeczucie, że jest tu ostatni raz - zastanawia się Piotr Koronkiewicz.
Życie napisało inny scenariusz
- Kiedy się spotkałyśmy z ogromnym entuzjazmem opowiadała, że w tym tygodniu udało jej się spotkać z dawno niewidzianymi znajomymi, także tymi z Łomży. Z tym się nagadała jak nigdy, z tamtym się pogodziła, a jeszcze z innym ustaliła i wyjaśniła pewne rzeczy - opowiada Ola. - Mieliśmy ogromne szczęście, że mogliśmy się z nią jeszcze zobaczyć. To mnie nawet trochę uspokaja, że zdążyliśmy. Wakacje to dla niej bardzo intensywny czas i prawie nigdy jej nie było.
Klaudia Czamarecka pochodziła z Łomży. W Białymstoku studiowała historię oraz pedagogikę i pracowała. Tu chciała mieć też swoje mieszkanie. Załatwiała właśnie ostatnie formalności związane z kredytem. Nie bała się go, bo jak na 23-letnią dziewczynę była bardzo zaradna także finansowo, sumienna, ambitna, odważna, pewna siebie, a przy tym przebojowa i wesoła.
- Moja szefowa była nią oczarowana - przyznaje Agnieszka, przyjaciółka Klaudii. - Nie tylko świetnie prowadziła zajęcia i umiała rozliczać za nie wpłaty. Bez większego problemu wchodziła w nowe miejsca. Potrafiła zjednać sobie dosłownie każdego: od dyrektora szkoły do woźnej. Umiała rozmawiać o wszystkim i z każdym. Od poważnych tematów na temat polityki czy historii, po zabawne opowieści dla dzieci. Miała do nich cudowne podejście.
W Paaro - mobilnej szkole tańca Klaudia prowadziła zajęcia taneczno-rozwojowe, głównie dla dzieci z różnych szkół w całym regionie. Dowody wdzięczności - pochwały, zdjęcia kwiatów z uroczymi podziękowaniami - są chociażby na Facebooku. Niektóre dzieci na wieść o tym, że na wakacjach nie będzie zajęć z Klaudią podobno zareagowały płaczem.
- Wokół niej zawsze było mnóstwo życzliwych ludzi, każdy chciał się z nią przyjaźnić. Była też bardzo rodzinna, a potrzeby innych przekładała nad własne - mówi Agnieszka. - Klaudia to mój dobry anioł stróż. Jednym zdaniem potrafiła dodać mi otuchy, utrzymać w ryzach, zawsze mogłam na nią liczyć.
Także w tym najważniejszym dniu. Agnieszka nie wyobrażała sobie, by świadkiem na jej ślubie był ktoś inny niż właśnie Klaudia: dobrze zorganizowana, opanowana, która miała rozwiązanie nawet największego problemu. Nic więc dziwnego, że taką osobę na druhnę wybrała sobie także Paulina - cioteczna siostra Klaudii, z którą mieszkała od początku studiów. Tym bardziej, że Klaudia była wśród nielicznych wtajemniczonych w zaręczynową niespodziankę. Jej zadaniem było wyciągnięcie przyszłej narzeczonej na Rynek Kościuszki, gdzie zaaranżowano całą piękną uroczystość.
- Tylko jej tak naprawdę mogłem zaufać. Miałem pewność, że z jej pomocą wszystko się uda - nie ma wątpliwości Damian, narzeczony Pauliny.
- W swoim notatniku już zaczęła zajmować się szczegółami naszego ślubu, który planujemy za dwa lata. Zaangażowała się w to chyba bardziej niż ja - mówi Paulina. - Była dla mnie ogromnym wsparciem. Jestem osobą, która raczej nie lubi nowości, Klaudia zawsze mnie motywowała, dawała mi taką siłę napędową. Powtarzała, że będzie za mną stała, a na moje wątpliwości zawsze miała mądrą odpowiedź. Zawsze i wszędzie byłyśmy razem: na uczelni, w pracy, w mieszkaniu w jednym pokoju. Nie wiem, jak teraz sobie bez niej poradzę.
Klaudia uwielbiała podróże. Na wymianie studenckiej była we Włoszech, gdzie poznała Olę. Ostatnio marzyła o wyjeździe do Tajlandii.
- Życie jednak napisało jej inny scenariusz - mówi załamana Paulina.
Czy to był wyścig?
W Prokuraturze Rejonowej Białystok-Północ, trwa śledztwo w sprawie wypadku, w którym zginęła Klaudia i Marek. 26-letni Adrian K. usłyszał zarzuty spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym, ucieczki z miejsca zdarzenia i nieudzielenia pomocy. Grozi mu za to do 12 lat więzienia. Przyznał się do winy, ale odmówił dalszych wyjaśnień. Stwierdził tylko, że kierował pojazdem. W momencie wypadku był trzeźwy, ale nieoficjalnie mówi się, że mógł być pod wpływem narkotyków. Śledczy czekają na wyniki badań krwi, które potwierdzą lub wykluczą te doniesienia. Sprawdzają także jego przeszłość. Z jego wyjaśnień wynika, że był już karany - w 2011 roku za przestępstwo przeciw mieniu. Zatargów z prawem mogło być jednak więcej. Adrian K. został tymczasowo aresztowany na trzy miesiące.
Jechała z nim też Anna N. Śledczy ustalili, że bezpośrednio po wypadku uciekła. W prokuraturze usłyszała zarzut nieudzielenia pomocy. Za to przestępstwo grozi do 3 lat pozbawienia wolności. Wobec dziewczyny zastosowywano poręczenie majątkowe w wysokości 5 tys. zł, dozór policji i zakaz opuszczania kraju. Anna N. wysiadła z auta, gdy po zderzeniu, kierowca na chwilę zatrzymał się. Ukrywała się przez kilka godzin, a w niedzielę po południu sama zgłosiła się na policję.
Związek z tą sprawą ma także kolejna trójka białostoczan: kobieta i dwóch mężczyźni. To znajomi Adriana K., którzy jechali za nim do mieszkania na Dziesięcinach. Widzieli potrącenie pieszych w okolicach przystanku, nie zatrzymali się, jedynie zwolnili i odjechali dalej. Udzielili za to pomocy Annie N. Cała trójka przyznała się do tego czynu i złożyła wyjaśnienia. Przedstawili wersję zdarzeń, która pokrywa się z tym, co już ustalili śledczy i co częściowo zdążyły zarejestrować znajdujące się na tym skrzyżowaniu kamery monitoringu. Wobec tej trójki podejrzanych zastosowano dozór policji. Za nieudzielenie pomocy ofiarom grozi im do 3 lat więzienia.
Wiadomo, że drugim autem kierowała kobieta. Nieoficjalnie mówi się, że mogły to być wyścigi. Maciej Płoński, szef prokuratury prowadzącej śledztwo nie potwierdza, ale i nie zaprzecza. Mówi, że wersja wyścigów jest weryfikowana.
Adrian K. musiał jechać z dużą prędkością. Ciała ofiar leżały w dużej odległości od siebie. Znacznie przesunięty był także betonowy kosz na śmieci. Jak dokładnie przebiegał ten wypadek - nie wiadomo. Kamery monitoringu samego potrącenia nie zarejestrowały.