Śmierć w pracy: Dolny Śląsk w czołówce niechlubnej listy
To była tragiczna sobota na Dolnym Śląsku. Tego dnia życie w trakcie pracy stracił 28-letni Ukrainiec, który spadł z wysokości 10 metrów. Pracował dla podwykonawcy zewnętrznej firmy na terenie KGHM. Ekipa, w której pracował, prowadziła rozbiórkę dachu na terenie huty miedzi. Niestety, to niejedyny śmiertelny wypadek z minionego weekendu. Do kolejnej tragedii doszło w warsztacie samochodowym w Legnicy - tam 22-latek został przygnieciony przez ramię wysięgnika zamontowanego na pojeździe, który naprawiał.
Tylko w 2016 roku w trakcie wykonywania obowiązków zawodowych w całej Polsce życie straciło 239 osób, z czego aż 32 z Dolnego Śląska. W sumie na terenie naszego województwa doszło do prawie 9200 wypadków, w których ciężkie rany odniosło 39 osób. To niechlubny, drugi wynik w Polsce - za Warmińsko-Mazurskiem.
Najbardziej narażeni na wypadki są pracownicy przetwórstwa przemysłowego, warsztatów samochodowych, transportu i budownictwa.
- Zaczynamy badać sprawę śmierci Ukraińca. Nie wiemy, czy pracował legalnie, czy była to praca tymczasowa. Sprawdzamy też, czy był zgłoszony do ubezpieczenia społecznego. Najcięższe przypadki łamania prawa mamy w budownictwie, dlatego regularnie prowadzimy programy mające uświadamiać przedsiębiorców i pracowników w kwestii bezpieczeństwa. Zwykle to działa - mówi Arkadiusz Kłos, zastępca okręgowego inspektora pracy ds. nadzoru w Okręgowym Inspektoracie Pracy we Wrocławiu.
Do najtragiczniejszego w skutkach wypadku w 2016 roku doszło 30 listopada w Polkowicach, w kopalni Rudna. Po tąpnięciu zginęło tam wtedy osiem osób. Akcja ratunkowa trwała kilkadziesiąt godzin, ale nie zakończyła się sukcesem. Znów ktoś stracił życie pod ziemią. Nie pierwszy i - niestety - z pewnością nie ostatni raz.
Tylko woj. śląskie miało więcej ofiar śmiertelnych od Dolnego Śląska po wypadkach w czasie pracy. Jesteśmy wiceliderem tego niechlubnego rankingu
- Na odszkodowanie i zadośćuczynienie może liczyć każdy poszkodowany, bez względu na to, czy był zatrudniony. W przypadku zatrudnienia na czarno spore problemy ma pracodawca, który musi odpowiedzieć najpierw, dlaczego w ogóle dopuścił kogoś bez umowy do pracy - podkreśla Marcin Zatorski, radca prawny z Kancelarii Zatorski & Wspólnicy.
Tragicznie zmarły w sobotę Ukrainiec pracował w Hucie Głogów od kilku tygodni. 28-latek miał niebawem wrócić do narzeczonej, która czekała na niego z utęsknieniem.
- To był bardzo dobry chłopak. Podobało mu się w naszym mieście, ale niedługo miał już wracać do domu - powiedziała nam Maria, głogowianka, której rodzina zaprzyjaźniła się z młodym Ukraińcem.
Krwawe kopalnie
Takich tragicznych historii co roku są dziesiątki. W tym roku życie w trakcie pracy straciły 32 osoby - o 3 więcej niż w 2015 r. Jednak, zdaniem Okręgowego Inspektora Pracy we Wrocławiu, wypadków przy pracy jest coraz mniej. Statystyki zawyżają m.in. tragedie w górnictwie.
- Przez kilka lat panuje względny spokój i jest jedna, dwie ofiary śmiertelne. Nagle dochodzi do takiej sytuacji, jak w listopadzie zeszłego roku, gdy w kopalni Rudna w Polkowicach z powodu tąpnięcia zginęło ośmiu górników - przyznaje Arkadiusz Kłos, zastępca okręgowego inspektora pracy ds. nadzoru w Okręgowym Inspektoracie Pracy we Wrocławiu.
Kopalnia zebrała krwawe żniwo także 12 stycznia br., gdy spadające skały stropowe zabiły górnika będącego na skrzyni transportowej pojazdu. Natomiast 13 kwietnia w kopalni Polkowice-Sieroszowice poważnych obrażeń doznał mechanik przygnieciony łyżką ładowarki w trakcie naprawy wycieku oleju. Ranny zmarł w głogowskim szpitalu.
Nie tylko górnicy
Wypadki w górnictwie należą do rzadkości, ale gdy do nich dochodzi, to często kończą się tragicznie. W sumie w ubiegłym roku zginęło 12 osób, a 4 odniosły poważne rany. Lżej poszkodowane zostały 422 osoby. Średnia niezdolność do pracy górnika rannego w wypadku wyniosła 48 dni - to rekord pośród wszystkich grup zawodowych.
Poważne wypadki notuje się także w przetwórstwie przemysłowym (3 ofiary śmiertelne, 17 osób ciężko rannych) i w budownictwie (3 ofiary śmiertelne, 4 osoby ciężko ranne). W połowie listopada 2016 r. zginął robotnik na budowie S3 na odcinku między Legnicą a Bolkowem. 43-letni mężczyzna został uderzony płytą podnoszoną przez dźwig.
Trzy osoby zginęły w trans-porcie, dwie podczas naprawy samochodów, w działalności związanej z zakwaterowaniem i usługami gastronomicznymi oraz w administracji. Nie obyło się bez ofiar w gospodarowaniu ściekami i odpadami.
Według Inspekcji Pracy to nie przypadek, że Dolny Śląsk znajduje się w czołówce regionów z największą liczbą wypadków. Przeciętnie 9 na 1000 osób doznało urazu w trakcie pracy - to prawie dwa razy więcej niż na Mazowszu.
- To wynika z uprzemysłowienia regionu. W Lubelskiem i na Podkarpaciu nie ma tyle przemysłu. Te województwa wyludniają się - tłumaczy Kłos.
Inspektorzy robią co mogą, by zwiększać świadomość pracowników. Jednak największą rolę w zapewnieniu bezpieczeństwa w pracy pełnią przedsiębiorcy. Z ich inicjatywy na największych placach budów robotnicy przed wejściem dmuchają w alkomat. Przeprowadza się też wyrywkowe kontrole.
Z definicji - do wypadku przy pracy dochodzi, gdy doznamy obrażeń ciała podczas wykonywania obowiązków powierzonych przez pracodawcę. Może to być praca na budowie czy przemieszczanie się z punktu A do B, jak jest np. w przypadku przedstawicieli handlowych.
Odszkodowanie dla każdego
Marcin Zatorski, radca prawny z Kancelarii Zatorski & Wspólnicy, mówi, że na odszkodowanie i zadośćuczynienie może liczyć każdy pracownik, bez względu na formę zatrudnienia.
- Jeżeli nastąpi wypadek, gdy jest się zatrudnionym na czarno, to dużą odpowiedzialność ponosi również pracodawca. Dlaczego w ogóle dopuścił taką osobę do pracy? Pracownik zatrudniony na umowę o pracę otrzymuje 100 procent wynagrodzenia za każdy dzień, w którym nie jest zdolny do wykonywania obowiązków, ale może również wnieść o zadośćuczynienie krzywdy psychicznej i fizycznej - przyznaje Zatorski.
Można udowodnić przed sądem, że wypadek może rzutować na przyszłość i doprowadził np. do stresu związanego z tym, czy pracodawca nie zatrudni nowego pracownika, lub do obawy związanej z możliwością wykonywania swoich obowiązków na tym samym poziomie co wcześniej. - Wystarczy, że będziemy dwa tygodnie chodzić w kołnierzu ortopedycznym, co może wpłynąć np. na nasze samopoczucie i cierpienia związane z tym, że nie jesteśmy w stanie sami się ubrać. Wysokość zadośćuczynienia może wynieść od 20 do 250 tysięcy złotych, ale są również wielomilionowe kwoty - kończy Zatorski.