Śmierć pięknych kasztanowców, czyli ekologia w radiu Erewań
„Znów będą wycinać kasztanowce na placu Kościeleckich” - taki alarm w ubiegłym tygodniu dotarł do mnie via Internet. Tak się złożyło, że następnego dnia musiałem odbyć parę godzin zajęć nie gdzie indziej, jak na placu Kościeleckich. Ledwie je rozpocząłem, a tu za oknem wzzz - słyszę charakterystyczny dźwięk piły łańcuchowej. Ha, wycinają! - myślę.
Podchodzę do okna. Za nim paczka facetów w żółto-zielonych, żarówiastych kamizelkach. W łapskach piły spalinowe. Ale dalej to już jak w dowcipach o radiu Erewań. Nie ścinają drzew, tylko przycinają; nie niszczą, tylko ratują.
Nie jestem pewien, czy przycinane w zeszłym tygodniu kasztanowce to ta sama jedenastka, o którą w 2017 roku ratusz stoczył batalię z miłośnikami przyrody. Urzędnicy chcieli je wyciąć, bojąc się odpowiedzialności za ewentualne szkody, jakie te drzewa, ponoć słabo już zakorzenione w gruncie, mogą wyrządzić, gdy zacznie nimi targać solidna wichura. Ostatecznie spór na korzyść miłośników przyrody rozstrzygnął wtedy wojewódzki konserwator zabytków, zakazując wycinki kasztanowców, a zalecając działania poprawiające stabilność drzew.
Przycinanie koron, które obserwowałem z okna, było zatem najpewniej wcielaniem w czyn zalecenia konserwatora. Widać sensownego, skoro kasztanowce przeżyły kolejne trzy lata, opierając się niejednemu orkanowi, jaki przez ten czas przetoczył się nad naszą ojczyzną.
Z drugiej strony, rozumiem obawy urzędników. Gdyby jednak któryś z kasztanowców okazał się słabszy od z roku na rok coraz bardziej rozsierdzonych sił natury i nie daj Boże doszłoby do tragedii, to rozpoczęłoby się poszukiwania osób odpowiedzialnych. I nie sądzę, by w tej sytuacji winę gotów byłby wziąć na siebie konserwator zabytków czy radni ratuszowej opozycji, przed trzema laty gardłujący w obronie kasztanowców.
Ruchy wokół drzew na placu Kościeleckich pokazują, jak ważne jest balansowanie pomiędzy formalną odpowiedzialnością i zdrowym rozsądkiem. Owszem, są w naszym mieście dobrzy fachowcy od spraw różnych, którzy potrafią oszacować zagrożenia i podejmować racjonalne decyzje. Trzeba jednak pamiętać, że my, zwykli ludzie, z natury kochamy wygodę i spokój. Dlatego jesteśmy oportunistami. Urzędnik raczej nie zaryzykuje decyzji, która mogłaby ocalić piękne drzewa, jeśli wiązałoby się tym niewielkie choć ryzyko nieszczęścia, za które ów urzędnik mógłby beknąć. Szanując doświadczenie i kompetencje, decydentom trzeba więc patrzeć na ręce.
Inny przykład z dendrologiczno-urzędniczej łączki: wycinka starych drzew w okolicy opery, od strony, z której ma być dobudowany czwarty krąg. Niby wszyscy wiemy, że nie da się zjeść ciasto i mieć ciastko. Czwarty krąg zmusza do niszczenia przyrody, podobnie jak nowa linia tramwajowa w okolicy ronda Bernardyńskiego i wiele innych sztandarowych inwestycji w mieście. Co nie znaczy, że sens przestały mieć takie pytania, jak to, które zadał jeden z czytelników „Expressu”. Dlaczego drzewa przy operze wycięto już teraz, skoro jeszcze nawet nie wiadomo, kiedy ruszy budowa?
Do przyjęcia, przynajmniej w mojej opinii, byłoby powołanie się w odpowiedzi na racje przyrodnicze: drzewa wycięliśmy teraz, przed wiosną, by ptaki nie zdążyły uwić sobie w nich gniazd. Zrozumiałbym też argument ekonomiczny: firma, która była zdecydowanie najtańsza, gotowa była wyciąć drzewa, lecz przed wiosną, bo na później ma już podpisane inne umowy.
Dziennikarz, który o przyczynę wcześniejszej wycinki drzew przy operze zapytał rzeczniczkę prezydenta Bydgoszczy, usłyszał zaś, że decyzje wydał Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków i że w zamian za wycięte drzewa posadzonych ma być minimum 17 nowych.
Odpowiedź taka to kliniczny przykład urzędniczego oportunizmu. Rzeczniczka jest ustami prezydenta Bydgoszczy - najwyższej władzy w mieście. Usta najwyższej władzy nie czują się jednak w obowiązku ustalić, dlaczego urząd konserwatora zgodził się ogołocić ze starych drzew reprezentacyjną część miasta. A to, że w zamian zasadzą gdzieś nowe drzewa, przyznam: mniej mnie interesuje. Zanim urosną, mnie już nie będzie.