Śmierć na torach
Maria była sierotą. Sierotą bez grosza. Aleksander pokochał ją właśnie taką. I za nic miał fakt, że rodzina tego związku nie akceptowała. Ale kiedy rodzice sprzedali majątek, o którym marzył, winą obarczył ukochaną.
2 kwietnia 1947 roku o godz. 6.30 maszynista zaalarmował milicjantów z posterunku w Połczynie Zdroju, że na torach kolejowych zauważył zwłoki kobiety. Pociąg relacji Połczyn – Kołacz zatrzymał się w porę, by nie najechać na ciało, które leżało pomiędzy szynami.
Mundurowi znaleźli zwłoki około 1,5 kilometra od stacji kolejowej w Połczynie, w kierunku stacji Grzmiąca. W torebce denatka miała dokumenty – potwierdzono tożsamość Marii K., zanim ktokolwiek zdążył zgłosić jej zaginięcie.
Chociaż... zaginięcie zgłaszają zazwyczaj najbliżsi, a w tym przypadku najbliższy jej sercu mężczyzna okazał się być oprawcą.
Kobieta osierociła 2,5-letnie dziecko.
Pierwsze ustalenia śledczych wskazywały jednak na samobójstwo 27-letniej Marii K., mieszkanki Połczyna. Biegły medyk sądowy stwierdził, że przed śmiercią kobieta wypiła sporo alkoholu.
KLIKNIJ>>> Interesuje Cię historia regionu? Poznaj historię Pomorza pisaną zbrodnią
Milicjanci ustalili, że kilka tygodni wcześniej mieszkanka Połczyna dostała list z informacją, iż jej teść sprzedał gospodarstwo w centralnej Polsce. Wiadomość ta miała załamać kobietę i miała targnąć się na swe życie - ta wersja utrzymała się jednak tylko do szczegółowych oględzin lekarskich.
Rana cięta koło lewego oka, zdarty naskórek na szczęce, sińce i wybroczyny na szyi i karku „prawdopodobnie powstałe przez ucisk ręką lub taśmą” – nie było już wątpliwości, że na śmierć drobnej, bo mierzącej zaledwie 160 centymetrów wzrostu kobiety, miała wpływ osoba trzecia.
Jako pierwszy na przesłuchanie wezwany został Aleksander K., 26-letni mąż ofiary. Robotnik, ukończone 4 klasy szkoły podstawowej. Zeznał, iż 1 kwietnia po godz. 19 odwiedzili go dwaj koledzy - Piotr i Henryk. Wypili „trzy ćwiartki wódki”, a do kieliszka dołączyła Maria. Około godz. 21 znajomi mieli wyjść z domu.
– Ja natomiast położyłem się spać. Kiedy żona wyszła z domu – tego nie wiem. Dopiero rano, wstając, zauważyłem, że jej nie ma. Zaraz przeczułem, że jest jakieś nieszczęście, dlatego że żona była bardzo przejęta listem od rodziny, że ojciec mój sprzedał gospodarstwo, a my jesteśmy na wyrobku i z czego będziemy żyć? – sugerował jej załamanie nerwowe. Zapewnił, że są zgodnym małżeństwem, a jedyny problem... – Moja żona miała skłonności do picia wódki i w dniu tragicznym była w stanie nietrzeźwym - zaakcentował.
Henryk K., kolega Aleksandra, o samym spotkaniu powiedział mundurowym niewiele. Tyle, że na stole było nieco więcej wódki, niż pamiętał gospodarz. Podważył też wiarygodność Aleksandra K. w kwestii małżeńskiej idylli. Słyszał bowiem, że Maria podejrzewała swego męża o... zamordowanie ich najmłodszego dziecka. – Dlatego, że zawsze mówił, że to dziecko nie jest jego – podkreślił.
Franciszka K., znajoma Marii, słyszała o tych podejrzeniach: - To było w lutym. Zostawiła wtedy dwumiesięczne nakarmione i zdrowe dziecko w domu i wyszła do miasta. Kiedy wróciła, dziecko miało buzie pełną piany, zwłoki już były zimne, a mąż jej spał na łóżku – opisywała.
Sąsiad Marii i Aleksandra nie krył, że awantury były u nich na porządku dziennym. – Ona lubiła pić wódkę i gościć się, lubiła mężczyzn obcych, za co ją mąż bił i wymawiał jej to, że utrzymuje stosunki z innymi mężczyznami – zaznaczył.
Dwa dni po znalezieniu zwłok Aleksander K. stał się głównym podejrzanym w sprawie. I dość szybko zmienił swoje zeznania. Przyznał się, że udusił żonę. Udusił, bo... próbował ją ratować. Ale od początku.
Nie była to szczęśliwa miłość. Do Połczyna przyjechali, kiedy Aleksander dostał pracę na kolei. Jego rodzice i bracia twierdzili, że wyjazd nie jest dobrym pomysłem. Nie akceptowali Marii. – Ubóstwo mojej żony sieroty było powodem wielkich kłótni z moją rodziną – przyznał. I faktycznie, wątek listu od rodziny i informacji o sprzedaży ziemi nie był bez znaczenia. Smutki małżonkowie topili w alkoholu. 1 kwietnia 1947 roku koledzy od kieliszka towarzyszyli im do godz. 21. – Żona na propozycję udania się na spoczynek oświadczyła, że wychodzi. Spytałem dokąd. Powiedziała, że nie powinno mnie to obchodzić – opisywał Aleksander K.
Wybiegła z mieszkania. On za nią. Dobiegli do torów. – Zrozumiałem, że chce rzucić się pod pociąg. Wezwałem, by poszła ze mną do domu. Odmówiła. Byłem mocno pijany i zdenerwowany. Silnie ją pchnąłem. Upadła, uderzając głową o szyny. Straciła widocznie przytomność, gdyż wstać nie próbowała. Skoczyłem do niej, chwyciłem rękami za gardło. Gdy przekonałem się, że jest martwa, porzuciłem zwłoki i wróciłem do domu. Z rana oprzytomniałem i zrozumiałem, że dopuściłem się mordu – zakończył wyjaśnienia.
Akt oskarżenia powstał błyskawicznie – 18 kwietnia 1947 roku. Wiceprokurator Władysław Kaczkowski szczegółowo opisał, na podstawie zeznań świadków, relacje między małżonkami. „K. lubiła pić wódkę i przyjmowała nieraz obcych mężczyzn – na skutek czego (...) podejrzany nieraz ją bił i czynił wymówki za złe prowadzenie się. (...) K. podejrzewała męża o przyczynienie się do śmierci dwumiesięcznego dziecka, które zmarło z przyczyn dotąd nieustalonych (...). Niewątpliwym jest więc, że współżycie podejrzanego z żoną nie było zgodne i doprowadziło do szeregu nieporozumień, które zaostrzyły się ostatnio na skutek otrzymanego przez podejrzanego od swych krewnych z Łukowa listu, że rodzice sprzedali tam dom i pole, do czego podejrzany miał może uzasadnione pretensje. (...)”
Proces przed Sądem Okręgowym w Koszalinie rozpoczął się 2 czerwca 1947 roku. Oskarżony Aleksander K. przyznał się do zabójstwa żony. Znów podkreślił, że „źle się prowadziła”, nie krył, że nieżyjącej dwumiesięcznej dziewczynki nie uważał za swe dziecko. – Nie umiem powiedzieć, co skłoniło mnie do zabójstwa, bo kochałem żonę. Myślę, że przyczyną była wódka i przekonanie, że żona poszła na tory, by odebrać sobie życie – tłumaczył. – Z żoną sprzeczaliśmy się często, właśnie o nadmierne przestawanie z innymi mężczyznami i zdradę - dodał.
Świadkowie podtrzymali swe zeznania. Oskarżony bił żonę, ona uciekała w romans z trunkami, on wtedy bił mocniej, uciekała do innych, bił.
Wyrok zapadł tego samego dnia. Sąd uznał Aleksandra K. winnym zabójstwa pod wpływem silnego wzburzenia i wymierzył mu karę dożywotniego więzienia. Na zawsze pozbawił go też praw publicznych i obywatelskich praw honorowych.
Sąd przyjął, że przy torach oskarżony uderzył żonę w twarz, a gdy ta upadła na szyny, raniąc się, doskoczył do niej i nieprzytomną udusił. Położył zwłoki między szynami, by przejeżdżający pociąg najechał na ciało, przez co śledczy uznaliby, że doszło do samobójstwa. Jednak maszynista odpowiednio wcześnie zauważył ciało, zatrzymał pociąg, a w denatce rozpoznał żonę swego kolegi.
„W dniu 23 marca oskarżony otrzymał od swego szwagra zawiadomienie, że rodzice jego sprzedali swą gospodarkę. (...) Jego plany i zamiary na przyszłość runęły. Zrozpaczony usiłował natychmiast pojechać do rodziców, by – o ile to możliwe – uchylić dokonany akt sprzedaży ziemi. Jednak denatka, obawiając się panicznie rodziców męża, usiłowała go odwieść od powziętego zamiaru. Wówczas oskarżony począł sobie tłumaczyć krok swych rodziców jako wyraz ich niechęci do denatki i na tym tle poczuł urazę do swej żony, która wkrótce zamieniła się w nienawiść, wzbudziło się pragnienie zemsty na tej, którą zaczął uważać za przyczynę swych niepowodzeń życiowych i biedy. Nieskomplikowany i prosty umysł oskarżonego coraz gwałtowniej zaczęły opanowywać momenty emocjonalne, usuwając kontrolę rozumu nad działaniem. Powstał zamiar usunięcia żony, która przyczyniła się do wyrządzenia mu tak wielkiej krzywdy i utraty ziemi, którą uważał już za swą własność, na której w myślach może już nieraz gospodarzył” – w uzasadnieniu wyroku sędziowie pochylili się nad motywem oskarżonego.
Byli przekonani, że zabójstwo zaplanował już wcześniej, o czym świadczyć miały opowieści, którymi dzielił się ze znajomymi i urządzenie 1 kwietnia libacji. Czekał tylko na właściwy moment, by plan wcielić w życie.