Śmierć i zamach, ucieczka i ustąpienie, uzurpacja i samolikwidacja. Niezwykłe przypadki polskich prezydentów
Groteskowa sytuacja towarzysząca obecnym wyborom prezydenckim zachęca wprost do przypomnienia mnóstwa perypetii, jakie mieliśmy w Polsce z wyborem prezydenta i - generalnie ujmując - z tym urzędem od chwili odrodzenia państwa w 1918 roku.
Cała historia polskiej prezydentury pełna jest dziwnych zdarzeń, napięć i niepokojów, a czasem śmieszności. Mieliśmy do czynienia i z zabójstwem prezydenta, i z negowaniem prawidłowości wyboru, z jego obaleniem i tragiczną śmiercią na posterunku, z dobrowolnym zrzeczeniem się urzędu, ucieczką za granicę i odmową ustąpienia po zakończeniu kadencji. To cała gama przypadków sięgających po granice wyobraźni.
Większość Polaków jeszcze w czasie trwania I wojny spodziewała się, że po ewentualnym odzyskaniu niepodległości Polska powróci w szeregi państw monarchistycznych. Funkcjonowała przecież powołana przez zaborców Rada Regencyjna. Jednak gdy Polacy „wybijali się” na niepodległość, dominowały nastroje rewolucyjne - efekt kończącej się wojny. Obalono właśnie trzy sąsiadujące z Polską monarchie. Powrót królestwa w Polsce nie miał już szans na powodzenie. Króla zastępować miał odtąd prezydent.
Msze za duszę zabójcy
Wybór pierwszego prezydenta zajął jednak całe cztery lata. Najpierw była wojna z bolszewikami, potem prace nad konstytucją. Po kolejnych kilkunastu miesiącach do wyboru pierwszego prezydenta przystąpiło Zgromadzenie Narodowe, złożone z posłów i senatorów.
9 grudnia 1922 roku kandydatów do tego urzędu było pięciu. I podobnie jak dziś podział biegł między kandydatem prawicy Maurycym Zamoyskim i resztą. Wygrali ci drudzy, a prezydentem został Gabriel Narutowicz. Niestety, tydzień po wyborze Narutowicz został zastrzelony przez szaleńca, malarza Eligiusza Niewiadomskiego. Szybko skojarzono to morderstwo z atmosferą panującą po prawej stronie sceny politycznej. Jakie by nie były rzeczywiste motywy, faktem jest, że bydgoska i toruńska endecja przez lata zamawiała w kościołach msze za duszę zabójcy…
Gdy Polacy „wybijali się” na niepodległość, dominowały nastroje rewolucyjne - efekt kończącej się wojny. Obalono właśnie trzy sąsiadujące z Polską monarchie. Powrót królestwa w Polsce nie miał już szans na powodzenie. Króla zastępować miał odtąd prezydent.
Cztery dni po zamachu odbyły się kolejne wybory. Tym razem kandydatów było tylko dwóch. Maurycy Zamoyski nie wziął udziału w wyborach, zastąpił go Kazimierz Morawski. Jego jedynym rywalem był ludowiec Stanisław Wojciechowski, trzeci w wyborach sprzed jedenastu dni, który wygrał. Ta postać okazała się łatwiejsza do przełknięcia nawet dla najbardziej zagorzałych nacjonalistów.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień