Śmiech na rozkaz [komentarz]
Przeżyłam szok, czytając fragment edukacyjnej podstawy programowej dla podstawówek.
W punkcie „Edukacja polonistyczna” mowa jest o osiągnięciach ucznia w zakresie słuchania: „słucha uważnie i z powagą wypowiedzi osób podczas uroczystości, koncertów, przedstawień, obchodów, świąt narodowych i innych zdarzeń, przyjmując postawę skupienia, samokontroli i szacunku; uczestnicząc w opisanych sytuacjach, wyczuwa ich nastrój i przyjmuje adekwatne do niego zachowania, np. śmieje się z usłyszanych dowcipów, zachęcony, włącza się do wspólnego skandowania, śpiewania”. A co, gdy Jaś się nie śmieje z dowcipów? Czy ustawodawca nie dopuszcza, że każdy obywatel (także mały) może mieć odmienne poczucie humoru, gorszy dzień albo zwyczajnie nie uzna dowcipu za śmieszny? Nakłanianie do śmiania się z dowcipów ma w sobie coś z wyrafinowanego znęcania się i ordynarnego urabiania „od szczeniaka do prawdziwego Polaka”. Z drugiej strony przypomina mi czeski film, w którym żona mówi do męża: „boję się ciebie”, na co ten odpowiada: „widocznie masz coś na sumieniu”.
Śmiech od zawsze należał do sfery wolności, więc próbę zawłaszczenia go odbieram jako agresję na podstawową wolność obywatelską. Nie będę się śmiała na żądanie i nie chcę też, aby moje dzieci czy wnuki przychodziły ze szkoły, mówiąc: „Na akademii szkolnej padł taki drętwy dowcip, ale pani kazała nam się znów śmiać. No dobra, pośmialiśmy się, ale potem wszyscy powiedzieli, że pani jest głupia i nie ma swojego zdania, więc wbiliśmy jej szpilki w fotel, aby się przekonać, że jednak coś ją zaboli, gdy siądzie za biurkiem w swojej cienkiej spódnicy. Aż podskoczyła, tak wrzasnęła NIE!”.
To przykład z życia wzięty. Tak zrobiliśmy naszej rusycystce, gdy w „słusznych czasach” kazała nam się dostosować. Mogę ją teraz serdecznie przeprosić, ale głównie za to, że nie żałuję tych szpilek.