Smecz towarzyski. Wszystko albo nic, czyli Andrzej Duda LGBT się chwyta

Czytaj dalej
Fot. Fot. Piotr Krzyzanowski/Polska Press Grupa
Przemysław Franczak

Smecz towarzyski. Wszystko albo nic, czyli Andrzej Duda LGBT się chwyta

Przemysław Franczak

"Środowisko, które nieudolnymi rękami m.in. Polskiej Fundacji Narodowej, chce przekonywać świat o niezwykłości polskich cnót, cynicznie wywabia z lochów najgroźniejsze polskie demony. Gra na wykluczenie, szczuje na innych, już nawet bez białych rękawiczek. I co? I to wciąż się opłaca".

Trudno rozsądzić, co w prezydenckiej kampanii Andrzej Dudy jest bardziej przerażające: fakt, że główną osią swojej strategii uczynił atak na mniejszości seksualne, czy też powód, dla którego się na to zdecydował. To pierwsze świadczy tylko o nim, jak najgorzej zresztą. To drugie - o nas.

Tło jest jasne i opisane. Wejście do gry Rafała Trzaskowskiego ułatwia spin doktorom kampanii Dudy, będącej równocześnie promocją jego partii-matki i PiS-owskiej wizji Polski, decyzję o zagraniu kartą LGBT. Kandydat PO ma za sobą w tej kwestii kilka obciążających - ich zdaniem - wypowiedzi i decyzji, trzeba to wykorzystać. Czas dla Zjednoczonej Prawicy jest trudny - chaos wokół wyborów, seria niezrozumiałych okołopandemicznych decyzji, zaciskająca się pętla przy aferze z zakupem respiratorów, rosnące ryzyko przesilenia politycznego. Ze światopoglądowego garażu wyciągane jest więc największe działo i wymyślony już wcześniej śmiertelny wróg, z którym ofiarnie, dzień w dzień, wszyscy działacze PiS walczą. „Ideologia LGBT”. Wiadomo, media łykną temat jak pelikan.

Do próby narzucenia takiej agendy nie dochodzi jednak w społecznej próżni. Stoją też za tym badania i obserwacje. Sztab „prezydenta narodowej zgody” uznaje, że droga do sukcesu wiedzie przez homofobiczne wrzutki. Innmi słowy, wybiera taktykę bardzo agresywnego odwołania się do najniższych ludzkich instynktów. Do całej palety polskich fobii, lęku przed odmiennością. Środowisko, które nieudolnymi rękami m.in. Polskiej Fundacji Narodowej, chce przekonywać świat o niezwykłości polskich cnót, cynicznie wywabia z lochów najgroźniejsze polskie demony. Gra na wykluczenie, szczuje na innych, już nawet bez białych rękawiczek. I co? I to wciąż się opłaca. Co właśnie wiele o nas, jako społeczeństwie, mówi.

„Nie chodzi o ludzi tylko o ideologię” - powtarza Duda, a za nim inni. Semantycznie można to zdanie obronić, ale tylko w czasie zajęć na polonistyce. W ustach polityków brzmi groteskowo, bo jest wierutną bzdurą. Prezydent i jego ludzie doskonale wiedzieli, jaki będzie odbiór tych słów i świadomie na ich użycie się zdecydowali. I musieli też zdawać sobie sprawę, że one już nigdy od Dudy się nie odkleją, a szerokim, negatywnym echem odbiją się również w świecie. Poszli va banque. Wszystko albo nic.

Swoją drogą ciekawe, jak Andrzej Duda czuje się z tym, że ubrano go w buty lidera krucjaty przeciw urojonemu zjawisku, ale chyba nie najgorzej. Na wiecach może tylko pohukuje zbyt gniewnie („nie będą nam narzucać...”) jak na pięć lat prezydentury, w trakcie której nie wybił się na niezależność, za to kilkakrotnie został poniżony przez własną partię, ale w sondażach tej sprzeczności nie widać. Wręcz przeciwnie, o dziwo to działa.

Politolodzy oceniają wyborcze kampanie przez pryzmat skuteczności działań, a nie ich moralności. Duda w pędzie za drugą kadencją zajechał jednak - a raczej: został wywieziony - o most za daleko. Nawet jeśli wielu się to spodobało, to o jednym zapomniał. Niektórym rodakom swoimi wypowiedziami zabrał tlen. A przecież respiratorów wciąż nie ma.

Przemysław Franczak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.