Smecz towarzyski. Lądując w Seulu, poczułem się jak w domu
Lądując w Seulu, poczułem się jak w domu. Widok pięknej, brunatnej czapy smogu wiszącej nad miastem przypominał własne, dopiero co opuszczone kąty, a charakterystyczny zapach powietrza sprawił, że aż łzy cisnęły mi się do oczu. Nie tylko z tęsknoty.
Nie wiem, co zostało z ambitnych polskich planów zostania drugą Koreą Południową, ale w pewnych kwestiach już idziemy łeb w łeb. Z było nie było jedenastą gospodarką świata (widziane z samolotu potężne fabryki na wybrzeżu dymią epicko). Nie są to może nowe technologie i przemysł samochodowy, jesteśmy za to na podobnym etapie walki z zanieczyszczeniem powietrza.
Szybka kwerenda źródeł ponad wszelką wątpliwość pozwoliła ustalić, że południowokoreańskie i polskie miasta powinny łączyć się umowami partnerskimi.
Koreańczycy też niedawno wyszli z fazy wyparcia problemu („to nie nasza wina, lecz wyłącznie Chińczyków”), mają za sobą frapujące poszukiwania przyczyn („mieszkańcy grillują za dużo makreli”), politycy zaczęli mówić o czynnikach zagrażających życiu („trzeba coś z tym zrobić”), szeroko rozreklamowano pojęcia PM10 i PM2,5, uruchomiono specjalne aplikacje wysyłające alerty, mieszkańcy domagają się konkretnych działań, a hitem sprzedażowym są oczyszczacze powietrza i antysmogowe maski. Zostały podjęte również pewne działania w celu poprawy sytuacji.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień