Smecz towarzyski. Krakowski konserwatyzm czyli "Jacek, musisz!"
Słynny krakowski konserwatyzm wypełza ze studzienek właśnie w takich momentach. Nawet głos aktywu miejskiego jest dziś jakby mniej słyszalny, kwity zostały pochowane do teczek, pretensje do kieszeni, trupy do szafy, jeno tylko od prawej strony ledwie słyszalne echo niesie „Układ! Układ!”; ani chybi forpoczta samorządowej kampanii dobrej zmiany. Jacek Majchrowski jakoś jednak tym swoim kandydowaniem wszystkich uciszył, wielu podobno nawet ucieszył, czyli to prawda, że najbardziej podobają nam się ci prezydenci, których już raz wybraliśmy. Nie posądzam tego naszego o próżność, niemniej musiały mu kraśnieć z dumy lica, gdy po plotkach, że odpuści wybory, pół Krakowa wiło mu się na palcu i błagało, apelowało. Jacek, jak nie ty, to kto.
Lęk przed zmianami jest w psychologii wyczerpująco opisany, lęk przed PiS-em jeszcze nie, choć to zapewne tylko kwestia czasu, no i jest jeszcze coś takiego jak lęk przed pracą w samorządzie. Nie garną się do niej wszak kandydaci wagi ciężkiej, którzy w wyobrażeniach wyborcy będą w stanie ogarnąć specyficzną strukturę zarządzania miastem.
A ci z pierwszego szeregu, których na siłę wypchnęła partia, jak Rafał Trzaskowski w Warszawie czy Małgorzata Wassermann w Krakowie, nie wyglądają na entuzjastów własnego kandydowania. Wyjątkiem jest może Patryk Jaki, który działa z harcerskim zapałem, choć nieustająco z kwaśną miną. Ja się nie dziwię - o wiele łatwiej być bojówkarzem w centralnej polityce niż prezydentem miasta. A pieniądze podobne.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień