Ślubna moda jest stara jak świat, ale historia białej sukni jest krótka
Marzą o niej już małe dziewczynki. Choć wkładana jest tylko raz, kobiety potrafią wydać na nią fortunę. Mowa oczywiście o sukni ślubnej.
Dziś trudno sobie wyobrazić by ceremonia zawarcia małżeństwa odbyła się bez białej sukni. Jej historia jest jednak stosunkowo młoda, a biel, jaką dziś utożsamiamy z niewinnością, kiedyś była kolorem żałobnym.
Ślub od zawsze był ważnym wydarzeniem społecznym. W dawnych czasach panny młode na zaślubiny wkładały najlepsze stroje balowe, jakie miały w szafie. Suknia była odzwierciedleniem majętności rodziny i wyraźnym znakiem posagu. Bogate panienki przywdziewały suto zdobione szaty, z najlepszych tkanin, sprowadzanych nawet z dalekich krajów Orientu. Wzorzysta suknia prezentowała status społeczny przyszłej żony.
Biedniejsze panienki w dniu ślubu wkładały stroje niedzielne. Ślubny strój wiejski nie był już tak strojny jak suknie dworskie, stawiano przede wszystkim na praktyczność. Ponieważ ubogich rodzin nie stać było na sukienki na jeden raz, rodzaj tkaniny oraz kolory ubrania musiały się łatwo prać. Stroje ludowe zaczęły służyć jako stroje ślubne dopiero na przełomie XVIII i XIX wieku.
Dawniej do ołtarza panny młode szły zatem nie w barwach jasnych, ale głównie w różu, który zarezerwowany był dla kobiet młodych, w zieleni symbolizującej nadzieję oraz w kolorze błękitnym, będącym nawiązaniem do szat Maryi Dziewicy. Zakazane były sukienki w kolorze czarnym, oznaczającym żałobę oraz w kolorze czerwonym, który był oznaką prostytucji.
Pionierką białych sukni ślubnych była Maria Stuart, narzeczona francuskiego króla Franciszka II Walezjusza. W ówczesnej Francji strój przyszłej królowej wywołał nie lada oburzenie, ponieważ kolor biały zarezerwowany był wtedy na pogrzeby. Francuskie społeczeństwo odczytało białą sukienkę jako złą wróżbę i jakby na potwierdzenie tej przepowiedni król Franciszek zmarł półtora roku po ślubie.
Powszechnie mody białe sukienki przyjęły się dopiero po ślubie księżniczki Wiktorii z księciem Albertem w 1840 roku. Zdjęcia monarchini w białej, wykończonej koronką sukni z siedmiometrowym trenem i kwiatem pomarańczy we włosach obiegły cały świat. Od tego momentu każda przyszła żona będzie chciała poczuć się jak królowa. Na ślubnych kobiercach zaczęły dominować białe stroje z bufiastymi rękawami, wysokimi kołnierzami i ciągnącymi się w nieskończoność trenami.
Biel od razu została uznana za nowy symbol dziewictwa i niewinności. Z tego powodu nie mogły w nich występować kobiety, które miały już za sobą wcześniejsze małżeństwo. Początkowo na kolor biały stać było tylko najzamożniejsze rodziny, później śnieżnobiałe stroje stały się codziennością i przybrały wymiar religijny.
Kobiety porzuciły marzenia o strojach księżniczki wraz z nowa modą lat 20. XX wieku. Za sprawą Coco Chanel kobiety przestały stosować gorsety i królewskie tiule. Od teraz suknie ślubne będą opływowe i nowoczesne, często z głębokimi dekoltami.
Zachodnia modna na stałe przyjęła białe sukienki, w Polsce kobiety odchodziły od nich jednak jeszcze kilka razy. W okresie zaborów oraz po klęskach powstańców młode panny mówiły sakramentalne tak w czarnych sukniach, czarne były również ślubne welony. Podobnie w czasie II wojny światowej, gdy o oprawę ceremonii było trudno, kobiety brały ślub w tym, w czym aktualnie były. Aby zawarcie małżeństwa było choć trochę związane z tradycyjną symboliką, starały się o tkaniny przypominające welon, lub wpinały we włosy białe kwiaty.
Czasy PRL-u nie były łaskawe dla mody ślubnej. Ponieważ władza próbowała zastąpić śluby kościelne cywilnymi, panie zaczęły występować nie w sukniach, a w eleganckich garsonkach. Jedynie na wsiach, gdzie tradycja kościelnych zaślubin była bardziej zakorzeniona, przyszłe żony do urzędów stanu cywilnego szły w białych kreacjach. Dzięki migracji społeczeństwa, biała moda powróciła w końcu do miast
Dziś kobiety znów odchodzą od białych sukienek. Nowoczesne panny młode potrafią iść do ślubu w niekonwencjonalnych kolorach i fasonach. Ranga białego uległa zmalała, częściej wybierane są sukienki w odcieniach ecru i beżu. Biała suknia ślubna wciąż jednak wpisuje się wszechobecną modę i stanowi nieprzemijający symbol zawarcia związku małżeńskiego.
Śluby po lubelsku
Na terenach woj. lubelskiego przyszłe mężatki przywdziewały najczęściej swoje najlepsze, odświętne suknie. W zamożniejszych częściach Lubelszczyzny panny młode występowały w zdobionych strojach, uszytych z materiału w odcieniach bieli lub beżu. - Takich sukien było kilka na jedną wieś. Panny pożyczały je i niekiedy dodawały tylko zdobienia - wyjaśnia Mariola Tymochowicz z sekcji etnografii Muzeum Lubelskiego.
Szczególnym elementem ślubnego ubioru było nakrycie głowy. Kobiety nosiły specjalnie przygotowane wianki lub ślubne czepce. Wieniec a później welon był symbolem cnoty panny młodej. - Jeśli ktoś z gości wiedział, że panna nie zachowała cnoty to miał prawo zdjąć jej welon przed wejściem do kościoła - opowiada Mariola Tymo-chowicz.
Pan młody przywdziewał odświętny strój, którego najważniejszym elementem była sukmana, świadcząca o tym, że nie jest już kawalerem. Przyszły mąż dostawał od swojej wybranki koszulę ślubną - własnoęcznie wyszywaną lub kupioną.
W tradycyjnym weselu ważne role pełnili starosta i starościna, a także drużbowie. Drużyna weselna, podobnie jak nowożeńcy, musiała nosić stroje wyróżniające ich spośród gości wesela. Starosta najczęściej miał przerzucony przez ramię lub przywiązany w pasie ręcznik, starościna natomiast nosiła specjalny czepiec.
Zadaniem starosty było odpowiednie usadzenie gości przy stole według hierarchii, donoszenie weselnikom alkoholu oraz zarządzanie oczepinami. Starościna dbała za to by na stołach nie zabrakło jedzenia.
Na terenie Lubelszczyzny panowała tradycja, że panna młoda ubierała się dopiero po przyjściu do jej domu pana młodego. Wybranka witała go w innym stroju, zapraszała razem z gośćmi na poczęstunek. - Przebierała się dopiero później, u sąsiadów. Pan młody nie wiedział jednak, gdzie przebiera się jego narzeczona. Musiał chodzić od sąsiadów do sąsiadów i dopiero jak ja znalazł, wspólnie mogli pójść do domu, na błogosławieństwo - tłumaczy pracownica sekcji etnografii Muzeum Lubelskiego.
Po błogosławieństwie państwo młodzi na osobnych wozach jechali do kościoła, dopiero po zaślubinach, już jako małżeństwo mogli wracać do swoich gości na jednym wozie.
Również oczepiny w dawnym obrządku weselnym w niczym nie przypominały dzisiejszych, a udział w nich brała jedynie panna młoda.
- Dziś oczepiny to przede wszystkim zabawa, dawniej był to bardzo ważny rytuał wprowadzający pannę młodą w grono gospodyń, kobiet zamężnych. W obrzędzie brała udział tylko nowa mężatka a w symbolicznym przejściu pomagały jej doświadczone kobiety - mówi Mariola Tymochowicz. - Dawne tradycje weselne były bardziej rozbudowane niż obecnie. Dla weselników miały symboliczne. a nawet magiczne znaczenie - dodała.