Słońce jest niezbędne dla naszego zdrowia: poprawia nasz nastrój, obniża wysokie ciśnienie krwi, zapobiega związanym z nim chorobom układu krążenia, reguluje gospodarkę hormonalną.
Właściwie tekst ten należałoby zacząć od tego, że nie wiemy, co to umiar, i mamy - jako ludzkość - jakąś przedziwną skłonność do popadania w skrajności.
Jeszcze 150 lat temu opalenizna była znakiem pospolitego pochodzenia. Opalona mogła być chłopka, robotnica, ale nigdy dama z towarzystwa, która twarz chroniła pod parasolką a dłonie - rękawiczkami. Kąpiele słoneczne (i morskie) odkryte w drugiej połowie XIX wieku polegały na spacerach brzegiem plaży właściwie w prawie pełnym ubraniu. I dopiero rewolucja obyczajowa po I wojnie światowej, która zdjęła z kobiet gorsety, obcięła im włosy i skróciła sukienki, odkryła też opaleniznę. Ale już w 1822 roku Polak, dr Jędrzej Śniadecki opisał kąpiele słoneczne jako metodę leczenia powszechnej wtedy krzywicy. 68 lat później Anglik Theobald Palm, badając częstość krzywicy w różnych regionach świata, wykazał zależność zapadalności na nią od intensywności nasłonecznienia, a w roku 1913 dr Jan Raczyński powiązał działanie promieni słonecznych i leczenie krzywicy z wpływem na gospodarkę wapniową organizmu.
To między innymi dzięki tym odkryciom kąpiele słoneczne, czyli po prostu opalanie, uznano za cudowny lek zapobiegający kalectwu. I właściwie do lat 90. XX wieku opalona skóra uważana była za skórę zdrową. Dopiero rosnąca liczba zachorowań na nowotwór skóry - czerniaka - wywołała alarm. Fanów brązu zaczęto więc przekonywać, że mogą słońce zastąpić lampami w solarium i raka mieć nie będą, ale dzisiaj dermatolodzy mają już stuprocentową pewność. Zbyt długa ekspozycja na słońce, czyli mówiąc wprost - za długie opalanie - uszkadza włókna kolagenu i elastyny, odpowiadające za elastyczność i gładkość naszej skóry. Tych uszkodzeń nie widać wtedy, kiedy się ma 20 lat. Będzie je widać coraz bardziej po czterdziestce, coraz lepiej po każdym lecie, które przeznaczyłyśmy na smażenie się na plaży. Siateczka zmarszczek na dekolcie, pod oczami, na czole, przebarwienia, które lat nie odejmują. Tak, to fatalny efekt słabości do intensywnego opalania. I żeby było jasne - po solarium, od którego wiele Polek jest po prostu uzależnionych, będzie tak samo.
Intensywne opalanie to nie tylko przesuszona skóra. W przypadkach skrajnych u osób o jasnej karnacji może dojść do poparzeń. Coraz częściej też słychać o uczuleniu na słońce (sama mam taka przypadłość i za każdym razem jadąc na Południe, oprócz kremów z filtrem 50, zabieram leki antyhistaminowe, bo wysypka na nogach, szyi i dekolcie naprawdę mocno daje się we znaki).
Czy negatywne skutki opalania oznaczają, że mamy przestać wychodzić na słońce, nosić ubrania zakrywające całe ciało, a najlepiej wychodzić na ulicę po zmroku? Nic bardziej mylnego.
Słońce jest niezbędne dla naszego zdrowia - tak, właśnie zdrowia, a nie tylko zdrowego wyglądu - jest najważniejszym źródłem naturalnej witaminy D, która pod wpływem jego promieni jest syntetyzowana z naszej skóry. Synteza skórna pod wpływem promieniowania słonecznego UVB może pokryć aż 90 procent dziennego zapotrzebowania na witaminę D!
Do czego potrzebna jest nam ta witamina? Powszechnie jej niedobór kojarzy się z krzywicą (to dlatego niemowlętom podaje się witaminę D w kroplach - obowiązkowo). Witamina ta bierze udział w regulacji gospodarki wapniowo-fosforanowej oraz mineralizacji tkanki kostnej, czyli mówiąc wprost, wspomaga wchłanianie i wykorzystanie wapnia i fosforu, pierwiastków niezbędnych do prawidłowego funkcjonowania układu kostnego i zębów. Niedobór witaminy D doprowadza do zaburzeń wchłaniania wapnia i fosforu - gruczoł dokrewny przytarczyc wydziela wtedy parathormon, który zwiększa uwalnianie wapnia z kości. Efekt? Choroby układu kostnego, m.in. krzywica, osteopenia i osteoporoza.
Jakby było mało, ponieważ ta właśnie witamina D odpowiada za utrzymanie prawidłowego stężenia wapnia we krwi, który jest niezbędny w procesie przechodzenia impulsu nerwowego i skurczu mięśni, umożliwia także prawidłowe działanie układu nerwowego i mięśniowego.
Jakby było mało, „słoneczna” witamina D hamuje namnażanie komórek nowotworowych oraz proces tworzenia się nowych naczyń krwionośnych, które odżywiają guza i bez których ten nie może się rozwijać. To dlatego zdaniem onkologów odpowiednia jej ilość w organizmie może zapobiegać m.in. rakowi prostaty, sutka, jajnika, płuc, jelita grubego i... czerniakowi.
Kąpiele słoneczne - jak widać - są nam po prostu niezbędne do życia.
Słońce poprawia nasz nastrój, obniża wysokie ciśnienie krwi, zapobiega związanym z nim chorobom układu krążenia, reguluje gospodarkę hormonalną. Okazuje się też, że jest niezbędna do prawidłowego funkcjonowania komórek b wysp trzustki. Słowem, witamina D działa stymulująco na wydzielanie insuliny, a co więc utrzymuje prawidłowe stężenie glukozy we krwi, przez co może zapobiec cukrzycy typu 2 występującej u osób dorosłych, zwykle związanej z nieprawidłową masą ciała i odżywianiem. Ten aspekt działania witaminy D oznacza, że jej prawidłowy poziom w organizmie jest ważny dla każdego kto walczy z nadwagą czy otyłością.
Jak widać słońce naprawdę jest nam niezbędne do życia a rzecz tak naprawdę sprowadza się do rozsądku i umiaru. Co to oznacza?
Położenie geograficzne Polski powoduje, że efektywna synteza skórna witaminy D jest możliwa od końca kwietnia do początku września, w słoneczne dni, pomiędzy godziną 10 rano a 15 po południu. By być zdrowym, powinniśmy w tych godzinach przebywać na słońcu przez minimum 15 minut dziennie - mając odsłonięte co najmniej 18 procent powierzchni ciała: twarz, przedramiona i częściowo nogi. Nie możemy mieć też wtedy żadnych kosmetyków do opalania z filtrem na odsłoniętej skórze. Syntezę zmniejszają też zachmurzenie, zanieczyszczenia powietrza i mgła. W cieniu ilość promieniowania słonecznego zmniejszona jest aż o 60%. Nie oznacza to jednak, że kiedy tylko dostaniemy urlop, mamy jechać na południe Włoch i leżeć plackiem na plaży od 10 rano do godziny 19. Jak nic skończy się to poparzeniami i udarem słonecznym. 95% Polaków ma niedobór witaminy D. O deficycie mówimy wtedy, gdy stężenie 25-hydroksywitaminy D we krwi, wynosi poniżej 20 ng/ml (poniżej 50 nmol/l), a optymalne stężenie to 30-50 ng/ml (75-125 nmol/l).
Czy powinniśmy łykać syntetyczną witaminę? Najpierw najlepiej się zbadać i ustalić to z lekarzem. I nie zapominać o dobroczynnym wpływie słońca - oczywiście dawkowanym z głową, z umiarem i rozsądnie, ale przede wszystkim z myślą nie tylko o skórze opalonej niemalże na heban, ale o własnym zdrowiu, dla którego promienie słoneczne są niezbędne. Opalać się? Tak. Ale najlepiej podczas spaceru, gry w piłkę, wędrując z pełnego słońca w cień i z powrotem i na pewno nie leżąc plackiem i obracając się jak na patelni.
Autor: Katarzyna Kaczorowska