Sławomir Dębski: Reżim Aleksandra Łukaszenki na Białorusi może w każdej chwili upaść
Z całą pewnością w krótkiej perspektywie Łukaszenka odniesie zwycięstwo, ale, moim zdaniem, jest to zwycięstwo absolutnie pyrrusowe, a degrengolada jego rządów będzie postępować, co może doprowadzić do bardzo zaskakujących dla wszystkich obserwatorów sytuacji - mówi Sławomir Dębski, politolog, historyk
Właściwie nie można się było spodziewać innego wyniku wyborów na Białorusi niż ten, który oficjalnie ogłoszono, prawda?
Prezydent Łukaszenka dawał dojść jednoznaczne sygnały, że nie dopuszcza możliwości, aby w drodze demokratycznych wyborów mógł stracić władzę i oczywiście, ludzie mogą sobie głosować, ale wiadomo, kto liczy głosy i wiadomo, co z tego liczenia głosów wyjdzie. Natomiast, niewątpliwie, skala mobilizacji społecznej, determinacja zmęczonego dwudziestoma sześcioma latami stagnacji Białorusi społeczeństwa białoruskiego do zademonstrowania sprzeciwu wobec władzy Łukaszenki jest zjawiskiem bezprecedensowym. Myślę, że zaskakującym dla samego Łukszenki. Mimo że społeczeństwo nie miało zbyt wielkiej wiary w to, że prezydent Łukaszenka pogodzi się z negatywnym wynikiem wyborów, a de facto plebiscytu , bo to głosowanie przekształciło się w rodzaj plebiscytu za lub przeciw kontynuowaniu modelu rozwoju Białorusi zainicjowanego przez prezydenta Łukaszenkę przed prawie trzema dekadami, to jednak zdecydowało się zademonstrować wolę zmian, i pokazało prezydentowi Białorusi czerwoną kartkę. Tylko że ten ani myśli o opuszczeniu boiska.
Zastanawia mnie postać Swietłany Cichanouskiej - ona pojawiła się właściwie znikąd.
Pojawianie się Cichanouskiej jest naturalnym wynikiem procesu politycznego, który uruchomił prezydent Białorusi i białoruskie władze. Ona nigdy nie myślałaby o zaangażowaniu się w życie polityczne, gdyby nie zmusiła jej do tego sytuacja, gdyby jej mąż nie trafił do więzienia, gdyby nie to, że chciała go jakoś wesprzeć, a w każdym razie wesprzeć sprawę, za którą się opowiedział on i jego stronnicy, to nigdy nie zostałaby czynnym politykiem. Ale nie chciała, żeby sprawa, o którą zawalczyć chciał jej mąż, została po jego aresztowaniu sierotą. Więc Cichanouska w takim poczuciu lojalności w stosunku do męża, ale również w poczuciu lojalności do sprawy, którą mąż uważał za ważną, postanowiła się w tę politykę zaangażować i stała się liderem tego plebiscytu, opcją, na którą można zagłosować, pokazując czerwoną kartkę Łukaszence. Okazała się wspaniałą przywódczynią! Trzeba pochylić czoła dla jej odwagi i politycznej determinacji. Aby zostać politykiem w stabilnej demokracji, nie trzeba nic więcej poza chęcią. W warunkach dyktatury trzeba niebywałego hartu ducha i siły charakteru. Wszak ryzyko fizycznych represji, i nie ukrywajmy - utraty życia, dotyczy nie tylko osoby, która rzuca wyzwanie autorytarnej władzy, ale także jej rodziny, najbliższych i przyjaciół.
Za jej wyjazdem na Litwę wiąże się wiele teorii, jedne mówią, że stoi za nim Rosja, inne, że Unia Europejska. Jak pan na to patrzy? To na pewno nie była decyzja spontaniczna.
Nie, Swietłana Cichanouska została odstawiona przez władze białoruskie na granice i została zmuszona do wygłoszenia oświadczenia, które można by nazwać jakimś rodzajem kapitulacji. Przynajmniej tak to oświadczenie interpretują jej oprawcy.
Jak można ją było do tego zmusić? Szantażując mężem, dziećmi?
Ależ oczywiście! Władze białoruskie postępowały już tak w przeszłości. To nie jest pierwszy kandydat w wyborach prezydenckich na Białorusi, który jest zmuszony do przeczytania oświadczenia, które jest swoistym strzelistym aktem lojalności. Takie przypadki zdarzały się już wcześniej. Jeżeli mamy do czynienia z reżimem, który rozjeżdża demonstrantów ciężarówką na oczach tysiąca świadków - całe zajście jest filmowane telefonami komórkowymi, a potem, wrzucane do sieci - to mamy do czynienia z władzą, która sygnalizuje, że się nie zawaha przed niczym. Moim zdaniem mamy tutaj do czynienia z bardzo podobną sytuacją, klasyczną w skrzynce z narzędziami autorytarnych reżimów. Podobnie postępują przecież w Rosji. Czołowy opozycjonista Rosji zostaje zastrzelony pod murami Kremla, ginie w najlepiej strzeżonym pod względem bezpieczeństwa miejscu w Rosji, jako polityczna demonstracja, przekaz do społeczeństwa: możemy zabić każdego!
Jak na Białorusi funkcjonuje opozycja? Ona jest w jakikolwiek sposób zorganizowana?
Nie, na Białorusi zawsze był problem z organizacją spójnej platformy opozycyjnej. Po pierwsze dlatego, że władze nigdy się biernie nie przyglądały organizowaniu się środowisk opozycyjnych. Opozycjoniści, niezależni dziennikarze, są na Białorusi, w trakcie kampanii wyborczej aresztowani pod różnymi pretekstami, bici, szantażowani, grozi się ich rodzinom lub też po prostu zmusza do wyjazdu. Mamy do czynienia z sytuacją, w której bardzo trudno jest zagospodarować społeczne niezadowolenie, przekształcić je w jakąś spójną platformę polityczną. Niewątpliwie protesty powyborcze, po tym jak Cichanouska została zatrzymana, a potem wydalona z Białorusi, straciły naturalnego, choć spontanicznego lidera, który mógłby sformułować polityczne postulaty wobec władz, ale też mógłby być partnerem, rzecznikiem tych osób, które postanowiły najpierw zagłosować, a potem publicznie zademonstrować swój sprzeciw wobec kontynuowania modelu rozwoju zaproponowanego przez Łukaszenkę.
Ta skala niezadowolenia jest ogromna, na ulice Białorusi wyszły tysiące osób! Protesty wydają się całkowicie spontaniczne.
Jak najbardziej, skala protestów jest bezprecedensowa. Rzeczywiście, te pierwsze demonstracje ogarniały masy społeczeństwa białoruskiego, nie tylko w stolicy, ale również w innych regionach kraju. Niezadowolenie jest oczywiste. Nikt nie wierzy, także, że przedstawiciele białoruskich władz, że Łukaszenka po 26 latach swoich rządów uzyskał 80 procent głosów. To są tak niewiarygodne wyniki, że w żaden sposób nie budzą zaufania. Długie kolejki chętnych do oddania głosu należy, moim zdaniem, traktować jako wotum nieufności dla prezydenta Łukaszenki, który oczywiście pewnie zdaje sobie sprawę ze swojej niepopularności w społeczeństwie, ale jednocześnie pokazuje wszystkim, że niewiele sobie z tej niepopularności robi i będzie rządził tak długo, jak zechce - póki sił mu starczy - a naród białoruski nie ma tutaj nic do powiedzenia. W tym sensie Łukaszenka właśnie zerwał łączność z własnym narodem. Gdy będzie zabierał głos, będzie to robił wyłącznie we własnym imieniu i swoich wspólników. Naród białoruski już za nim nie stoi, ale nie stoi także obok niego, już się mu nie przygląda z obojętnością. Białorusini już Łukaszenkę odrzucili. Dlatego uważam, że doświadczenie 2020 roku, tych mas czynnie wypowiadających posłuszeństwo Łukaszence - nawet tylko oddając głos na jego polityczną konkurentkę, ta polityczna lekcja, którą właśnie Białoruś dostaje, będzie miała znaczenie dla Białorusi w przyszłości.
Dlaczego?
Dlatego, że po pierwsze - ludzie się policzyli. Myślę, że także zwolennicy tego reżimu się policzyli. Oni wiedzą, że są w mniejszości, wiedzą, że nie mogą liczyć na poparcie Białorusinów. Rosja też o tym wie. Wprawdzie ma do czynienia z reżimem, który od 26 lat podtrzymuje, wprawdzie jej kandydat wygrał to starcie, a Białoruś nie jest państwem demokratycznym, jest autorytarnym sojusznikiem, co obecną elitę rosyjską zadowala, ale jednocześnie w społeczeństwie rosyjskim pojawiły się bardzo silne głosy sympatii z Białorusinami. Moim zdaniem siły społeczne opowiadające się za demokratyzacją w Europie Wschodniej uległy wzmocnieniu. Właśnie dzięki Białorusinom, dzięki ich postawie.
Pojawiły się teorie, że Rosja wspierała jednak opozycję, że Łukaszenka nie jest jej na rękę, bo chciałaby wchłonąć Białoruś, a Łukaszenka na to nie pozwala. Bzdury?
Ludzie trzymający nieustannie głowę w scenariuszach operacji specjalnych, jak czasami wyjmują z tego wiadra głowę, to się dziwią, że nie wszyscy głowę w nim trzymają. A nawet, mało kto ją tam trzyma. Ale ich perspektywa skłania ich często do myślenia, że jest inaczej, a cała rzeczywistość jest przez kogoś wyreżyserowana. Tymczasem operacje specjalne mogą mieć punktowy charakter, specjalny, w skali masowej nie da się tego kontrolować. Służby specjalne PRL prowadziły operacje specjalne wśród przywódców Solidarności, mieli w tym środowisku agentów, ale czy inscenizowali 10-milionowy ruch pierwszej Solidarności? To było poza ich możliwościami, to był społeczny żywioł, którego żaden aparat przemocy nie był wstanie już opanować. Podobnie sprawa się ma dziś z Białorusią. Rosyjskie służby specjalne nie były wstanie skłonić Białorusinów do udania się do punktów wyborczych i masowego zagłosowania przeciw Łukaszence. Sprawiły to emocje społeczne, których Rosja nie jest wstanie kontrolować.
Ale nie ma pan wrażenia, że jednak Rosja ma mały kłopot z Aleksandrem Łukaszenką?
To jest złożona relacja, bo z jednej strony, rzeczywiście, Łukaszenka chce mieć Białoruś dla siebie. Putin mógłby myśleć o zrealizowaniu pomysłu stworzenia państwa związkowego, włączenia Białorusi do Rosji, ale osobisty interes Łukaszenki zawsze, albo niemal zawsze, stał temu na przeszkodzie. Niemniej, aby przedłużyć własną władzę Łukaszenka wyprzedał Rosji wszystkie dobra rodowe narodu białoruskiego. Zawłaszczył je, a następnie sprzedał Rosji w zamian za ekonomiczną kroplówkę. Nikt tyle nie zrobił dla pozbawienia Białorusi państwowości, w znaczeniu przybliżenia jej końca, niż Aleksandr Łukaszenka. Putin musi się liczyć także z tym, że, po pierwsze - społeczeństwo białoruskie już za włączeniem Białorusi do Rosji mogłoby się dziś nie opowiedzieć, co oznaczałoby prawdopodobnie użycie siły. Na co, moim zdaniem, przyzwolenia w społeczeństwie rosyjskim nie ma, nie ma zgody Rosjan na rozjechanie czołgami Białorusinów. Więc mamy do czynienia z takim systemem, który wprawdzie gnije, ale jeszcze nie przegnił. Przez ten system rozumiem relację rosyjsko-białoruską czy rosyjsko-łukaszenkowską, to jest coraz mniej stabilny system, cieszący się coraz mniejszym poparciem po obu stronach - i w Rosji, i w Białorusi, ale jednocześnie nie ma dla niego gotowej alternatywy. A nawet jeśli uda się ją przygotować, opracować, to nie ma pewności, czy ona się przyjmie.
To, co mnie uderzyło, ale myślę, że wszystkich, to brutalność białoruskich sił bezpieczeństwa. Atakowali demonstrantów, mimo że ci nie byli agresyjni, byli raczej spokojni. Chodziło o to, aby zastraszyć ludzi?
Ta agresja bierze się stąd, że siły bezpieczeństwa, którymi Łukaszenka dysponuje, są stosunkowo ograniczone. Wiktor Janukowycz na Ukrainie w 2014 roku dysponował znacznie silniejszym aparatem bezpieczeństwa i, jak wiadomo, niewiele to dało. Łukaszenka nie ma takich środków, więc siły bezpieczeństwa muszą działać brutalnie, bo jeśli nie zastraszą społeczeństwa białoruskiego, to bardzo szybko zostaną pochłonięte przez masowe demonstracje. Ale trzeba tu wrócić do kwestii słabości białoruskiej opozycji - te demonstracje są pozbawione politycznych celów. Ci ludzie wychodzą protestować, ale demonstranci nie wyłonili elity, która byłaby partnerem do rozmów i mogła sformułować polityczne postulaty dla demonstrantów, postulaty, które demonstranci mogliby poprzeć, a jednocześnie władza musiałaby się z nimi liczyć. Tego tam nie ma. Mamy spontaniczną akcję protestów, która w żaden sposób nie jest zorganizowana. To ułatwia tłumienie tego rodzaju wystąpień.
Myśli pan, ze Unia Europejska powinna zastosować jakieś sankcje wobec Białorusi? Na razi słychać jedynie słowa potępienia dla tak brutalnego rozprawiania się z demonstrantami.
Unia Europejska powinna zastosować sankcje w stosunku do wszystkich osób, które są odpowiedzialne za stosowanie siły wobec Białorusinów i fałszowanie wyborów. To są osoby, które powinny otrzymać zakaz wjazdu na teren Unii Europejskiej. To są osoby, które nawet tranzytem nie powinny mieć możliwości przemieszczania się po terytorium Unii Europejskiej - powinny zostać zatrzymane i wydalone. UE powinna także wyjść z propozycją szerokiego programu czy szerokiej polityki wspierania społeczeństwa białoruskiego: młodzieży, powinna dać jej możliwość studiowania na uniwersytetach w Europie, powinna otworzyć program Erazmus dla tych studentów, którzy chcą poszukać innej alternatywy wobec pozostawania na Białorusi. Powinna udzielić azylu politycznego opozycjonistom. I tu premier Morawiecki już zapowiedział, że takiego azylu Polska udzieli. Moim zdaniem to bardzo dobry kierunek. Uważam, że powinien zostać stworzony specjalny fundusz dla wspierania prodemokratycznych środowisk na Białorusi, ale także tych, które zostały zmuszone do emigracji. I, moim zdaniem, polityka państwa polskiego zmierzająca do wspierania niezależnych białoruskim mediów również daje dobre rezultaty. Polska w żadnym stopniu nie może wpłynąć na wybór Białorusi, ale jednocześnie może udzielać wsparcia środowiskom demokratycznym, może zapewniać im środki masowego przekazu, pomagać w komunikacji ze światem zewnętrznym. Jak widać, reżim Łukaszenki robi wszystko, aby odciąć Białoruś od świata, bo wtedy społeczeństwo białoruskie staje oko w oko z samym Łukaszenką i jego aparatem przymusu. Dlaczego to jest w polskim interesie, ktoś zapyta? Otóż ponieważ, jedynie demokratyczne społeczeństwo Białorusi stanowi skuteczną barierę dla rosyjskiego imperializmu. Niezależna państwowość autorytarnej Białorusi od autorytarnej i imperialnej Rosji jest po prostu fikcją.
Ale Łukaszenka nie jest chyba w najlepszej sytuacji, i nie chodzi tylko o nastroje społeczne, ale i gospodarkę, która nie jest w najlepszej kondycji.
Gospodarka Białorusi jest w pełni uzależniona od Rosji, od jej surowców. To był rodzaj kroplówki, którą Rosja podłączyła Białorusi jakieś 30 lat temu. Rodzaj narkotykowego uzależnienia. Wprawdzie Białoruś otrzymywała taniej surowce, otrzymywała prawo produkowania w oparciu o nie własnych produktów, a następnie sprzedawania ich na rynki zewnętrzne, a więc zarabiania na swoje utrzymanie w ten sposób, ale jednocześnie to doprowadziło do sytuacji, w której gospodarka Białorusi jest całkowicie uzależniona od Rosji.
Myśli pan, że te protesty z czasem się skończą, prawda?
Ponieważ nie ma opozycyjnego programu politycznego, nie ma też nadziei, że prezydent Łukaszenka zmieni swoją decyzję, nie został ogłoszony strajk generalny, który mógłby sprawić, że władze zaczęłyby się zastanawiać nad rozmowami, nie ma żadnego instrumentu nacisku na tę władzę - więc wydaje mi się, że w krótkim okresie czasu te demonstracje będą musiały wygasnąć. Rozpocznie się fala represji wobec tych, którzy najaktywniej demonstrowali sprzeciw wobec kontynuowania archaicznego modelu rozwoju zaproponowanego przez Łukaszenkę, ale - jak powiedziałem - to doświadczenie będzie miało wpływ na społeczeństwo białoruskie, będzie miało wpływ na aparat państwowy. Ten aparat państwowy w chwili niezadowolenia społecznego czy osłabienia gospodarczego, zniechęcenia będzie kalkulował, co mu się bardziej opłaca. To tak jak w PRL-u, w czasie stanu wojennego. Degradacja tego systemu będzie postępować, on już jest zdegradowany, ale będzie tylko gorzej. Tymczasem i Cichanouska, i inni podkreślali, że to protest pokojowy, protest, który ma na celu zaoferowanie Białorusinom inny model rozwoju, zmiany Białorusi w kierunku państwa bardziej otwartego, demokratycznego, państwa, z którego Białorusini będą dumni. Białorusini nie są dumni z Białorusi Łukaszenki, co widać chociażby po symbolicznej ilości flag biało-czerwonych, opozycyjnych w stosunku do tego nielubianego zielono--czerwonego sztandaru Białorusi.
Jednak najbliższe lata będą należały jednak do Łukaszenki, prawda?
Trudno powiedzieć. Z całą pewnością w krótkiej perspektywie Łukaszenka odniesie zwycięstwo, ale, moim zdaniem, jest to zwycięstwo absolutnie pyrrusowe, a degrengolada jego rządów będzie postępować, co może doprowadzić do bardzo zaskakujących dla wszystkich obserwatorów sytuacji. Ten reżim może w każdej chwili upaść.
Tylko potrzebny byłby jakiś charyzmatyczny lider opozycji, nie sądzi pan?
Liderów zawsze kształtuje sytuacja, zwłaszcza w konfrontacji z systemem autorytarnym. Liderzy pojawiają się z powodu takiej politycznej konieczności. Jeszcze pół roku temu nikt nie wiedział, kim jest Swietłana Cichanouska, ona sama nie miała żadnych politycznych aspiracji, a proszę, wygrała wybory prezydenckie na Białorusi.