Znacie najsłynniejszych zbójników śląskiej ziemi? Byli jak Janosik i Robin Hood razem wzięci, tyle, że o wiele zabawniejsi. Nieprzypadkowo, Jerzy Buczyński, pisarz z Radlina nazwał ich Hultajską dwójką (to także tytuł jego książki). - Zabierali bogatym tak, jak Janosik, czy Ondraszek. Ale tamci byli zbójnikami górskimi. Zaś Robin Hood to średniowiecze... Nasi hultaje, czyli Eliasz i Pistulka, byli bardziej jak gangsterzy chicagowscy - mówi. A śląskie legendy opowiadają też o innych szlachetnych zbójach - jak Ramża, albo okrutnych, jak Jastrząb.
Już ponad pół godziny, przebrani za żandarmów, Pistulka i Eliasz maszerowali drogą wiodącą w stronę Raciborza. Na razie jednak nie napotkali żadnej kolasy, powozu, bryczki czy chociażby zwykłego, chłopskiego wozu. Na szosie było zadziwiająco pusto. - Piernika kandego, chyba nos jakoweś fatum prześladuje! - wykrzyknął rozeźlony Eliasz. - Zamiast jechać karytóm, dalij człapiamy na własnych kulasach! Myśla, że zaroz sie to zmiyni - odparł Pistulka. - Pojrzi yno tam... - wyciągnął rękę przed siebie. Z naprzeciwka cwałowało dwóch jeźdźców w myśliwskich strojach [...]. Pistulka dobywszy zza pasa pałki, stanął na środku drogi w szerokim rozkroku. Eliasz uczynił to samo. Jeźdźcy zatrzymali swoje wierzchowce przed zbójnikami. - Panowie potrzebujemy natychmiast waszych koni! - zawołał ostro, po niemiecku Pistulka. - A co się stało panowie żandarmi? - spytał z niepokojem niższy jeździec. - Ścigamy zbójników Eliasza i Pistulkę! - oznajmił Karlik. - Na waszych koniach szybko ich dogonimy. Nie dyskutujcie więc, a prędko zeskakujcie z siodeł. Mężczyźni wiedzieli, że sprzeciwianie się pruskim policjantom, może im przysporzyć wiele kłopotów. Dlatego więc posłusznie, bez słowa zsiedli z koni” - tak oto jedną z przygód sprytnych Wincenta Eliasza i Karola Pistulki opisuje Jerzy Buczyński, pisarz z Radlina.
Znacie najsłynniejszych zbójników śląskiej ziemi? Byli jak Janosik i Robin Hood razem wzięci, tyle, że o wiele zabawniejsi. Nieprzypadkowo, Buczyński nazwał ich Hultajską dwójką (to także tytuł jego książki). - Zabierali bogatym tak, jak Janosik, czy Ondraszek. Ale tamci byli zbójnikami górskimi. Zaś Robin Hood to średniowiecze... Nasi hultaje, czyli Eliasz i Pistulka, byli bardziej jak gangsterzy chicagowscy. Tak też są stylizowani na okładce mojej książki. Charakteryzowali się śląskim sprytem i humorem, dzięki któremu zjednywali sobie ludzi i cyganili policjantów - opowiada nam Jerzy Buczyński. - Nasi zbójnicy działali w II poł. XIX wieku. Pisały o nich gazety w całym państwie pruskim, bo przemieszczali się po całym Śląsku. Pochodzili z Opolskiego, ale to już w tamtym czasie był rolniczy obszar, a u nas przemysłowy. Wielkie miasta. Dla rozbójników było tu większe pole do popisu i większy łup. Dlatego oni się przemieszczali - od Gliwic, przez Bytom, Zabrze, Pszczynę, Jastrzębie. Odwiedzali to sławne uzdrowisko, które wówczas kwitło. Tam zjeżdżali się bogaci ludzie - a to był żer dla Eliasza i Pistulki - mówi Buczyński.
Eliasz nie chciał opuścić więzienia w Raciborzu
Zdradza, że bohaterowie mieli zatarg z księciem pszczyńskim. - Książe słyszał o tych zbójnikach więc zaproponował im zakład. W komnacie na zamku na stole zostawił szkatułkę z naszyjnikiem diamentowym. Przez trzy dni miała warta pod drzwiami komnaty pilnować i te trzy dni mieli Eliasz i Pistulka na to, żeby naszyjnik skraść. Gdy po tym czasie książe wrócił zobaczył, że szkatułka stoi na tym samym miejscu. Myśli - nawet nie chciało im się próbować. W końcu otworzył szkatułkę, a tu naszyjnika nie ma - snuje swą opowieść Buczyński. I zdradza, że hultaje przebrali się za kominiarzy i weszli przez komin do komnaty. - To oczywiście legendy, ale są też prawdziwe wyczyny, o których pisano w pruskich gazetach. Trzy lata działali tylko, ale na taką sławę zasłużyli, że doczekali się figur woskowych w gabinecie figur woskowych w Berlinie - dodaje Buczyński. W końcu obaj wylądowali w więzieniu i obaj dostali wyrok śmierci. - Eliasz odsiadywał dożywocie w Raciborzu. Wyszedł 1918 rok. Był już w starszym wieku. Wrócił do więzienia wieczorem i powiedział, że on się nie ma się gdzie podziać, bo jego domem jest więzienie. Komendant był zszokowany że więzień sam przychodzi z powrotem, ale pozwolili mu zostać. W więzieniu do śmierci go przytrzymali. Rano wychodził z więzienia, a wieczorem powracał. Chodził po raciborskich restauracjach i opowiadał swoje przygody. Częstowali go koniakiem, a wówczas legendy stawały się jeszcze bardziej fantastyczne.
Rycerz, od którego nazwa Jastrzębia się wzięła
Eliasz i Pistulka obrabiali też hazardzistów, którzy grywali w kasynie Jastrzębskiego uzdrowiska. Ale Jastrzębie ma swojego legendarnego zbójnika. To Rycerz Jastrząb, legendarny rycerz-rabuś uznawany za protoplastę Jastrzębia. - Według popularnego podania, nazwa Jastrzębia-Zdroju wywodzi się właśnie od imienia rycerza, który od księcia raciborskiego otrzymał zadanie ochrony traktu wiodącego przez ziemię jastrzębską. - Z nieznanych przyczyn rycerz przeszedł na drogę rozboju i ze swoimi kompanami zaczął napadać na przejeżdżających tędy m.in. wodzisławskich kupców - mówi Marcin Boratyn z Galerii Historii Miasta w Jastrzębiu-Zdroju. Sposób napaści rabusia przypominał atak drapieżnego ptaka, stąd przylgnęło do niego przezwisko “Jastrząb”. - Pierwszą osobą piszącą o rycerzu, a zapewne i jego twórcą, jest znany pisarz Karol Miarka. W opowiadaniu „Husyci na Górnym Śląsku” (1865) opisał losy okrutnego rycerza niemieckiego Runsteina zwanego Jastrzębiem. Niewykluczone jednak, że Miarka spisał i rozbudował historię gdzieś zasłyszaną, ale i to należy poczytywać za zwykłą fantazję - przyznaje Marcin Boratyn. Dodaje, że do tej pory nie natrafiono na źródła potwierdzające fakt istnienia rycerza Runsteina, nic nie wiadomo również na temat samego zamczyska w Jastrzębiu. Sam rozbójnik Jastrząb o ile istniał naprawdę, do szlachetnych raczej nie należał.
Gdzie są ukryte skarby rozbójnika Ramży?
Jednak dzielnych „Robin Hoodów”, którzy rabowali bogatych, by pomagać biednym na Śląsku było całkiem sporo. Wystarczy tylko sięgnąć do lokalnych legend, by dowiedzieć się, że niemal każde miasto, każda gmina ma w swojej historii lokalnego bohatera. W Czerwionce-Leszczynach taką mityczną postacią jest rozbójnik Ramża. Legenda do dziś niesie, że ukrył on w lasach porastających górę Ramża (w Dębieńsku) szlacheckie skarby. Kim był Ramża? Wieść niesie, że dawno, dawno temu na Śląsku osiedlił się szlachecki ród. Byli to ludzie możni i bogaci, ponieważ często brali udział w wyprawach wojennych, skąd przywozili niemałe łupy. Jeden z nich - pan Konder, do którego należały ziemie w okolicy Orzesza i Dębieńska, już u kresu swego życia doczekał się potomka, chłopczyka o imieniu Mikołaj. Niestety, ojciec wcale nie ucieszył się z narodzin syna, ponieważ okazało się, że malec był kaleką. Jego kolana obrócone były do tyłu, zaś pięty ku przodowi. Pan Konder postanowił ukryć odmieńca, dlatego na wzgórzu za Bierawką kazał zaufanym ludziom zbudować chatę, a po okolicznych wsiach rozpuszczono wieść, że w lesie na wzgórzu grasuje leśny potwór pożerający ludzi, a wszystko oczywiście po to, żeby nikt nie poznał tajemnicy rycerza. Do dworku kaleki Mikołaj wrócił dopiero po śmierci ojca, ale wychowanego w głuszy młodzieńca ciągnęło do lasu. Mit niesie, że całymi dniami przesiadywał między drzewami. Mówiono o tym, że tych którzy mu się nie spodobali ograbiał, a dary rozdawał potem biednym, zagubionym w lasach. Jego tożsamość próbowano odkryć nie raz, ale kaleki szlachcic ze względu na swoją ułomność łatwo gubił pościg - odwrócone stopy pozostawiały ślady prowadzące w drugą stronę. Podobnie zresztą jak jego koń, którego bywający od czasu do czas w dworku szlachcic kazał kowalom odwrotnie podbijać. Do dziś, w którejś z nor albo jaskiń leżą jego szlacheckie dobra.
Dziś opowieściami o Ramży nie straszy się już dzieci. Postać wykorzystywana jest do promocji niewielkiej gminy. - Ramża był bohaterem gry planszowej „Wszędobyl”, którą wydaliśmy. Na jego postaci oparto także gadżety promocyjne przy okazji akcji związanej z nauką segregowania odpadów. A w Bełku funkcjonuje ścieżka biegowa, gdzie na trasie, na jednej z tablic przytaczamy tą ciekawą legendę - mówi Hanna Piórecka-Nowak, rzeczniczka urzędu miasta i gminy w Czerwionce-Leszczynach.