Ślady zbrodni zacierają bandyci, a także czas. Ale nie wszystkie
W 1999 roku, kiedy w Krakowie odkryto skórę zamordowanej Katarzyny Z., na jej zidentyfikowanie pozwoliło wykonanie jednego z pierwszych badań DNA. Niedawne aresztowanie podejrzanego o tę zbrodnię było możliwe dzięki najnowszym metodom śledczym.
Kiedy ostatnio pojawiły się pierwsze informacje o zatrzymaniu w Krakowie mężczyzny podejrzewanego o zabójstwa i oskórowanie studentki Katarzyny Z., wozy transmisyjne telewizji informacyjnych pojawiły się niemal natychmiast przed jednym z budynków Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu. Dziennikarze chcieli nagrać wypowiedź dr. hab. Krzysztofa Maksymowicza, szefa tamtejszego supernowoczesnego Laboratorium Ekspertyz 3D.
To tam powstało bardzo ważne dla tego śledztwa trójwymiarowe odtworzenie przebiegu zabójstwa. Specjalistyczne badania w innym laboratorium pozwoliły odkryć także substancje, jakie dziewczynie podawano przed śmiercią. Na pełniejsze informacje o metodach, które doprowadziły w końcu do aresztowania 52-letniego Roberta J., musimy jeszcze zaczekać, bo przecież śledztwo trwa. Trzeba jednak pamiętać, że kiedy w 1999 roku znaleziono skórę Katarzyny Z. wkręconą w śrubę barki pływającej po Wiśle, ofiarę zidentyfikowano dzięki przeprowadzeniu jednych z pierwszych w polskiej praktyce policyjnej badań DNA. Nie tylko dlatego ta sprawa pokazuje olbrzymi postęp w metodach, jakimi policjanci mogą wyświetlać zbrodnie sprzed lat.
- Kiedy słyszę, że któreś Archiwum X po 20 latach odkryło ciało zakopane w piwnicy domu sprawcy, to uświadamiam sobie, że ci policjanci czasem naprawiają karygodne błędy, jakie 20 lat temu popełnili ich koledzy zbierający dowody na miejscu zbrodni czy podczas poszukiwań osoby zaginionej - zastrzega prof. Józef Wójcikiewicz, szef Katedry Kryminalistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ale są sprawy, w których policja zrobiła wszystko, co było możliwe, by odkryć sprawcę, a jednak się nie udało. Rozwój nauki sprawił, że czas już wcale nie działa na korzyść przestępców.
Wystarczy ślina na niedopałku
- Wśród najnowszych metod kryminalistycznych od lat hitem są te, które wykorzystują umiejętność odczytywania kodów DNA ze śladów biologicznych i ich identyfikację - opowiada prof. Wójcikiewicz. - Metody genetyki w ostatnich latach tak się rozwinęły, że dzisiaj wystarczy dosłownie kilka komórek złuszczonego naskórka czy ze śliny na niedopałku.
Jeżeli taki kod jest identyczny jak odczytany w innej próbce o znanym pochodzeniu, to identyfikacja jest możliwa. Dokonuje się tego poprzez porównanie znalezionego DNA ze znajdującymi się w bazie danych informacjami o próbkach pobranych od osób znanych z imienia i nazwiska, z ciał osób nieznanych czy śladów biologicznych zebranych w miejscach przestępstw. Polska baza jest bardzo uboga. Liczy ok. 60 tysięcy rekordów. To cztery razy mniej niż choćby w Czechach, gdzie baza jest niemal pięć razy obszerniejsza, choć Czechów jest niemal 4 razy mniej niż Polaków. Dane zaledwie 0,1 proc. Polaków znajdują się w bazie. W Czechach to już 1,8 proc. społeczeństwa, a na Litwie niemal 3 procent
- Gwałtowne zahamowanie rozwoju polskiej bazy przyniosła nowelizacja ustawy o policji z 2006 r., która zabrania zbierania tego rodzaju informacji, jeśli nie są przydatne w danym śledztwie. To oczywiście dobrze świadczy o naszej trosce o prawa człowieka, ale wykorzystanie metody identyfikacji DNA w kryminalistyce bardzo utrudnia - tłumaczy profesor.
Jak działają takie metody, przekonał się np. Holender Jasper S. Tamtejsi policjanci przyszli po niego w listopadzie 2012 roku. Kilka miesięcy wcześniej w okolicy miejsca jego zamieszkania prowadzili tzw. genetyczne trałowanie. Pobrali próbki od 8 tysięcy mężczyzn mieszkających w promieniu 2,5 kilometra od miejsca, w którym w 1999 roku znaleziono ciało szesnastoletniej Marianne.
Została zgwałcona, a potem poderżnięto jej gardło. Na miejscu zbrodni znaleziono zapalniczkę z drobnym śladem biologicznym. Jedna z 8 tysięcy próbek zawierała identyczne DNA jak to pozostawione na zapalniczce. Pochodziła od Jaspera, który od 2013 roku odsiaduje 18-letni wyrok za to zabójstwo.
Globalizacja zaciera Ślady
W 2001 roku w Anglii schwytano złodzieja samochodów Paula Kappena. Pobrano od niego próbki DNA. Okazały się bardzo podobne do kodu odczytanego ze śladów spermy znalezionych w 1973 roku przy okazji badania zabójstw i gwałtów trzech młodych kobiet. W 2002 roku ekshumowano zwłoki ojca złodzieja, Joe Kappena. To on okazał się oprawcą trzech kobiet. Od jego sprawy zaczęło się stosowanie przez policje całego świata metody znanej jako familial searching.
- Przyświeca jej założenie, że jeżeli w bazie DNA nie ma profilu sprawcy albo osoby zaginionej, to trzeba szukać profilu ich krewnych: rodziców, dzieci, rodzeństwa - tłumaczy profesor.
To była rewolucja, bo coraz bardziej zawodziły dotychczasowe metody identyfikacji ciał np. poprzez porównanie cech uzębienia z dokumentacją medyczną czy po ubraniu ofiary. Ta ostatnia straciła sens, kiedy przestaliśmy się ubierać u krawców z sąsiedztwa, a wybieraliśmy odzież produkowaną masowo i często w odległych częściach globu.
Gdy policjanci z Archiwum X zakuwają w kajdanki długo poszukiwanego sprawcę, na ogół on natychmiast wie, o co chodzi.
Obrazowanie przebiegu wypadków w trzech wymiarach to kolejna metoda błyskawicznie zyskująca popularność wśród śledczych. - Chętnie stosujemy najnowocześniejsze metody badania śladów, ale po niemal dwudziestu latach pracy naszej grupy jestem coraz głębiej przekonany, że w tego rodzaju śledztwach najważniejsze jest jednak odkrycie klucza do zrozumienia danej zbrodni. Może się nim okazać np. miejsce, w jakim znaleziono ciało, rytm życia ofiary, przedmiot znaleziony w jej dłoni. Obrazowanie 3D ułatwia odnalezienie takiego klucza - tłumaczy Bogdan, oficer, który jest szefem krakowskiego Archiwum X.
Wrocławskie laboratorium 3D dało się poznać w Krakowie już pięć lat temu podczas procesu sprawców dokonanego w 2004 roku zabójstwa kibola Wisły przy ul. Szafera. W zajściu uczestniczyło czterech fanatyków Cracovii. Krzysztof Maksymowicz, szef laboratorium, przedstawił jako biegły w krakowskim sądzie animację, która pozwoliła pokazać rolę każdego z nich w tym wydarzeniu. Dotąd podobne metody stosowano przy ustalaniu przebiegu wypadków komunikacyjnych. Ewolucja specjalistycznego oprogramowania sprawia, że w technice 3D mogą być obrazowane zdarzenia jeszcze bardziej skomplikowane i tak dynamiczne jak bójka z udziałem pięciu osób.
Gdy policjanci z Archiwum X zakuwają w kajdanki długo poszukiwanego sprawcę, na ogół on natychmiast wie, o co chodzi. Nie może tylko pojąć, jak doszli do tego, że to on zabił, ukradł. Tak było zapewne z Robertem Zwolińskim, mało zaradnym życiowo budowlańcem z Olkusza. Policja pojawiła się u niego w 2010 roku i zaraz odnalazła w szafie „Plażę w Pourville”, obraz impresjonisty Claude’a Moneta wart miliony dolarów.
Ten sam, który Zwoliński 10 lat wcześniej wyniósł z Muzeum Narodowego w Poznaniu. Długo nie skojarzył swego zatrzymania z drobnym faktem, jaki miał miejsce w międzyczasie. Kiedy miał kłopoty z policją, bo nie płacił alimentów, pobrano od niego odciski palców. Potem ktoś wertując bazę danych zauważył, że są bardzo podobne do śladu daktyloskopijnego znalezionego na ramie obrazu Moneta, jaką Robert zostawił na ścianie poznańskiego muzeum.
Wpadł dzięki metodzie stosowanej od lat trzydziestych XX wieku, udoskonalonej później dzięki technice komputerowej. Dzisiaj z tego odcisku na ramie obrazu można by pobrać kilka komórek i odczytać DNA Roberta Zwolińskiego oraz „wycisnąć” znacznie więcej informacji niż jeszcze kilkanaście lat temu.