Śladem Mińska
Federacje sportowe robią dziś wszystko, byle tylko zmaksymalizować zysk. Nie tyle więc odpowiadają na pragnienia kibiców, ale bardziej tworzą im potrzeby, próbując wmówić, że ludzie chcą oglądać to, czego oglądać nie chcą.
Apogeum szaleństwa ogarnęło federacje piłkarskie, które upychają w najważniejszych zawodach jak najwięcej narodowych drużyn, ale nie przeszkadza im to dodatkowo kreować np. Ligi Narodów.
Podobnie jest z Międzynarodowym Komitetem Olimpijskim, który zaczął promować tzw. igrzyska europejskie. Impreza ta jest jednak regularnie ignorowana przez poważne kraje i do tej pory udało się ją wcisnąć jedynie leżącemu de facto w Azji Azerbejdżanowi oraz Białorusi. Oba te kraje to dyktatury. W stolicy tego pierwszego zorganizowano ostatnio finał piłkarskiej Ligi Europy, na który bał się przyjechać armeński zawodnik Arsenalu, bo jego ojczyzna jest w stanie zimnej wojny z Azerami. Z kolei sytuacji w rządzonej od ćwierćwiecza przez Aleksandra Łukaszenkę Białorusi, chyba nikomu w Polsce przedstawiać nie trzeba.
Praktyka, by umieszczać u autokratów wielkie imprezy, stała się ostatnio w świecie sportu bardzo popularna. O wszystkie zgody tam łatwo, a na dodatek w chińskim Pekinie czy w katarskiej Dosze nie trzeba się użerać z obrońcami praw człowieka i środowiska.
Nie wiem, jak w tym kontekście rozumieć polski wniosek o igrzyska europejskie w 2023 roku. Widocznie naszemu rządowi, władzom województwa oraz prezydentowi Krakowa odpowiada organizowanie bezsensownej sportowo, kosztownej i lekceważonej przez kibiców imprezki. A także miłe im towarzystwo Mińska i Baku. Oby tylko tamtejszych metod rządów nam przy okazji nie zaimportowali.