Skrzywdzeni przez wybory
Plan był już wcześniej przygotowany, różne warianty brane pod uwagę. Zwycięstwo miało być ogłoszone nawet w przypadku minimalnej przewagi głosów, nawet wtedy, gdyby liczba mandatów była identyczna.
Oczywiście gdyby o jeden mandat Koalicja wyprzedzała obóz rządzący, to wielkie tytuły na pierwszych stronach i głośne fanfary w głównych serwisach miały ogłosić przełomowe zwycięstwo i sukces, rozstrzygający jesienne wybory. Gorszy wariant przewidywał niewielką porażkę opozycji, np. o jeden europejski mandat. Wtedy scenariusz przewidywał obwieszczenie remisu, który w komentarzach też miał być przedstawiany jako sukces. Na wszelki wypadek liderzy Koalicji zapewniali, że nic gorszego zdarzyć się nie może.
W niedzielny wieczór rzeczywistość okazała się bardziej złożona. Koalicja zdobyła mniej o trzy procent i o dwa mandaty. Szybko wykorzystano wariant remisu. - Do rana wszystko się zmieni - zapewniali uczestnicy wyborczego wieczoru - oficjalne wyniki będą lepsze od sondaży, a obecna przewaga jest tylko chwilowa. W gazetach trzeba było jednak napisać już coś wieczorem. Rano wielki tytuł w czołowym dzienniku, adresowanym do wszystkich poszkodowanych przez demokratyczne wybory, obwieszczał: PiS wygrał tylko o włos.
Niestety, rano przyszły niedobre wiadomości, strata z trzech procent urosła do siedmiu, a przewaga mandatów po stronie aktualnej władzy z dwóch do pięciu. Liderzy z niedowierzaniem kręcili głowami: przecież miało być lepiej, a nie gorzej. Koalicjanci jeden po drugim odżegnywali się od klęski, wskazywali winnych, szukali wymówek. Brygada publicystów ruszyła do akcji, zapewniając zawiedzionych zwolenników, że w gruncie rzeczy to i tak jest zwycięstwo, bo zawsze mogło być gorzej. Powoli obowiązujące stawało się znane hasło: nic się nie stało. Tylko zagraniczni patroni i mentorzy łapali się za głowę i pytali: jak mogliście nam to zrobić? A potem przestawali odbierać telefony.
Liderzy z niedowierzaniem kręcili głowami: przecież miało być lepiej, a nie gorzej.
Szok powoli mijał, opadał kurz wyborczej bijatyki. Koalicyjne sztaby zbierały się na podsumowania, prezydia obradowały po nocach, liderzy gorączkowo gromadzili stronników. Niezadowoleni pisali apele i memoriały, w zarządach przeliczano głosy, pretendenci śledzili nastroje i szykowali się do decydujących rozgrywek. Zły sen się nie kończył, przeciwnie, świadomość czwartej z rzędu porażki demobilizowała partyjny aparat. Podczas gdy deszcz spłukiwał wyborcze plakaty, burze mózgów przynosiły konkretne efekty. Na krytykę Koalicji trzeba odpowiedzieć jeszcze większą koalicją, na marudzenie w sprawie tęczy, jeszcze liczniejszymi tęczami na sztandarach, na ostrzeżenia przed skrętem na lewo, jeszcze ostrzejszym wirażem. Więcej tego samego będzie receptą na podniesienie się z upadku. Byle do jesieni.