Skąd pieniądze na 500 Plus? No cóż, z naszych portfeli
Rząd szacuje, że na wsparcie dla ponad 3,7 mln dzieci w Polsce w tym roku musi przeznaczyć ponad 17 mld zł. W 2017 roku, gdy po 500 zł będzie wypłacał już przez 12 miesięcy, wyda na to około 23 mld zł.
Margaret Thatcher, premier Wielkiej Brytanii, mówiła tak: „Nie ma czegoś takiego jak publiczne pieniądze. Jeśli rząd mówi, że komuś coś da, to znaczy, że zabierze tobie, bo rząd nie ma żadnych własnych pieniędzy“. W tym roku rząd Prawa i Sprawiedliwości szacuje, że na spełnienie największej obietnicy wyborczej, programu „Rodzina 500 Plus”, przeznaczy ponad 17 miliardów złotych. W kolejnym będzie to około 23 miliardów złotych. Po 500 złotych na drugie i kolejne dziecko lub na pierwsze, gdy nie przekroczymy progu dochodu, ma trafić do rodzin wychowujących ponad 3,7 miliona najmłodszych mieszkańców Polski.
Skąd są te pieniądze? No cóż. Żelazna Dama jasno to wytłumaczyła - z naszych portfeli.
Nowe podatki
Świadczenie wychowawcze w wysokości 500 zł przyznawane będzie na każde drugie i kolejne dziecko do ukończenia przez nie 18. roku życia. Jeśli dochód na osobę w rodzinie nie będzie przekraczał kryterium: 800 zł lub 1200 zł netto w przypadku dziecka niepełnosprawnego, wsparcie otrzymają również pierwsze dzieci. W 2016 roku na ten cel rząd przeznaczył dokładnie 17,055 mld zł. W 2017 ma dać ok. 23 mld zł. Z każdym kolejnym rokiem będą one większe - w końcu dzieci ma się rodzić więcej.
Z informacji przekazanych przez Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej wynika, że najwięcej pieniędzy trafi do woj. mazowieckiego (2,1 mld zł), dalej jest woj. śląskie (1,7 mld zł) i wielkopolskie (1,6 mld zł). Najmniej trafi do woj. opolskiego (37 mln zł), lubuskiego (49 mln zł) czy świętokrzyskiego (66 mln zł).
Program ma być finansowany z wielu źródeł, m.in. dodatkowych podatków. Podatek bankowy już obowiązuje. I Polacy już zdążyli odczuć jego skutki na własnej skórze. Banki podniosły opłaty i prowizje, zniknęły też darmowe wypłaty z obcych bankomatów. Nie wspominając już o wzroście obsługi kredytów. Przez wprowadzone podwyżki prezesi banków trafili na dywanik do ministra finansów. Tłumaczenia, że podwyżki były planowane dużo wcześniej, nic nie dają. Bez względu na to, czy statystycznemu Kowalskiemu 500 zł na dziecko przysługuje czy nie, bankom i tak musi płacić więcej.
Pieniądze mają też płynąć z podatku od supermarketów, którego jeszcze nie udało się wprowadzić. Jeśli to się uda, śmiało możemy założyć, że sklepy pójdą tą samą ścieżką, co banki. By zebrać pieniądze na nową daninę, sięgną do naszych portfeli – podniosą ceny. Kolejnym źródłem pieniędzy na „Rodzinę 500 Plus” są wpływy z aukcji częstotliwości LTE oraz, jak zaznaczał Paweł Szałamacha, minister finansów, pewne nieznaczne zwiększenie limitu deficytu. Nieraz zwracał też uwagę, że spore wpływy do budżetu państwa ma dać uszczelnienie systemu podatkowego. Ten proces już się rozpoczął. Ma doprowadzić do powstania KAS-u, czyli Krajowej Administracji Skarbowej.
Program Rodzina 500+ w 2016 r. będzie kosztował 17,055 mld zł. na mapie podział tej kwoty na województwa
Za rok, za dwa – co będzie?
Jednak samorządowcy i wielu ekonomistów zaznacza, że większość ze wskazanych przez rząd źródeł finansowania „Rodziny“ jest niepewna. Zygmunt Frankiewicz, prezydent Gliwic i prezes Związku Miast Polskich, zwrócił uwagę na ten problem podczas Zgromadzenia Ogólnego ZMP, które na początku marca odbyło się w Dąbrowie Górniczej. - Jeśli miałbym się czegoś obawiać, to możliwości finansowania programu w kolejnych latach. Dzisiaj nie widać pieniędzy budżetowych, z których mógłby być realizowany – mówił w rozmowie z DZ.
Podobne zdanie ma dr Ewelina Wiszczun, polityk społeczny z Uniwersytetu Śląskiego. - Strona dochodowa programu cały czas stoi pod dużym znakiem zapytania. Już w 2017 roku nie będzie tylu jednorazowych wpływów, jak te z aukcji LTE. Dodatkowo program będzie trwał od początku roku, nie od 1 kwietnia, co podnosi jego koszt – zauważa Wiszczun. - 500 złotych na dziecko to niewątpliwie pomysł polityczny, a nie ekonomiczny – podsumowuje.
Dr Wiszczun pytana, czy polska gospodarka wytrzyma taką formę wsparcia rodzin, odpowiada, że powinniśmy się skoncentrować na inwestycjach. - W szczególności w nowoczesne technologie. Wzrost konsumpcji w Polsce nie zmieni niczego w sytuacji gospodarczej naszego kraju. Zresztą konsumpcja wewnętrzna nie jest na niskim poziomie – zaznacza.
Niepewne źródła finansowania powodują, że ekonomiści mówią wprost – w kolejnych latach bez dużych zmian w budżecie, wzrostu deficytu czy podwyższenia podatków sfinansowanie „Rodziny“ będzie trudne.
- Można przypuszczać, iż rząd jest tego świadomy. W pierwszych tygodniach marca dał sygnał, że daleko idące zmiany mogą dotyczyć podatku dochodowego od osób fizycznych. Nowy podatek miałby objąć również środki niezbędne dla sfinansowania Zakładu Ubezpieczeń Społecznych – zauważa prof. Artur Walasik z Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach. - Czas, kiedy się o tym dowiadujemy, nie jest przypadkowy, zwyczajowo na początku marca minister finansów przedstawia rządowi założenia do projektu ustawy budżetowej na następny rok. Słysząc o proponowanych zmianach, można domyślać się, że prognozy dotyczące przyszłorocznego budżetu nie są optymistyczne, gdy chodzi o możliwości sfinansowania wydatków – wyjaśnia Walasik.
Wiszczun zauważa, że jeśli inwestorzy nie mają pewności co do stabilnej wysokości podatków, wolą inwestować w innych krajach, gdzie poziom pewności jest wyższy. - Naprawdę istotne jest w tym wszystkim nie to, że mogą wzrosnąć podatki, ale fakt, że „Rodzina 500 Plus” nie jest efektywnym sposobem finansowania polityki demograficznej ani prorodzinnej – podkreśla dr Wiszczun. - Silne inwestowanie w edukację, stworzenie naprawdę bezproblemowego dostępu do żłobków i przedszkoli oraz motywowanie kobiet do pozostania na rynku pracy – to jest coś. Zagwarantowanie im możliwości pracy na część etatu, pracy zdalnej czy w elastycznych godzinach. Stabilna polityka gospodarcza. To są sposoby na stymulowanie polityki prorodzinnej, które przyniosłoby efekty – podsumowuje Wiszczun.
To może obligacje, a nie gotówka
Na początku marca Mateusz Morawiecki, wicepremier oraz minister ds. rozwoju, przedstawił pomysł, aby rodziny zamożniejsze miały możliwość długoterminowego zaoszczędzenia pieniędzy przyznanych w ramach programu. Pojawiła się koncepcja emisji specjalnych obligacji, które – według wstępnych założeń – miałyby być oprocentowane na korzystniejszych warunkach niż te standardowe (aktualnie przy obligacjach 10-letnich oprocentowanie wynosi 2,5 proc. w pierwszym roku, a w kolejnych latach – 1,5 proc.). Co to oznacza dla budżetu państwa? Specjaliści zwracają uwagę, że w przyszłości koszty realizacji „Rodziny“ wzrosną o koszty wypłaty odsetek, ale emisja obligacji teraz, pozwoli sfinansować część aktualnego deficytu budżetowego.
Trzeba pamiętać, że emisja obligacji to nic innego jak zadłużanie się. Skarb Państwa zobowiązuje się, że po upływie określonego czasu zwróci „pożyczoną” kwotę, powiększoną o obiecane odsetki. - Jeżeli Skarb Państwa emitować będzie w tym celu 10- lub 15-letnie obligacje, to koszt sfinansowania ich wykupu obciąży przyszłych podatników, w tym również częściowo tych, których dzisiaj nie będzie stać na zainwestowanie otrzymanych środków. Można powiedzieć, że w pewnym stopniu spowoduje to przesunięcie kosztów realizacji programu na przyszłe pokolenia, w tym także na dzieci, na które dzisiaj pobierane będą świadczenia – wyjaśnia prof. Walasik.
Na zakończenie jeszcze raz Żelazna Dama: „Pieniądze nie spadają z nieba, muszą być zarobione na Ziemi“.
wsp. Kamila Rożnowska