Skąd i kiedy przyszedłeś do nas, kocie? Archeolodzy badają diety kotów sprzed tysięcy lat
Koty chodzą swoimi drogami. Ich tropów i ścieżek, którymi przodkowie Mruczków dotarli na polskie ziemie, poszukują naukowcy z Torunia i Warszawy. W jaki sposób? Na przykład badając izotopy azotu i węgla. Tak, w obliczu współczesnej archeologii, Schliemann czy Carter mogliby się czuć nieco onieśmieleni.
Według Wincentego Kadłubka, w żyłach króla Popiela płynęła rzymska krew. Jedną z protoplastek jego rodu miała być siostra samego Juliusza Cezara. Cezar przemierzył ze swoimi legionami pół Europy, poza tym przeszedł do historii rzucając kośćmi. Zarówno kości jak i rzymskie legiony w poszukiwaniach tropów pierwszych polskich kotów mają istotne znaczenie. Generalnie, Popiel nie miał w życiu lekko, ponieważ kotów najwyraźniej nie posiadał. Gdyby było inaczej pewnie usposobienie miałby przyjemniejsze, a i myszy by go nie zeżarły. Tu także może tkwić ziarno prawdy, ponieważ władca miał upaść pod naporem gryzoni w IX wieku, natomiast koty na dobre zadomowiły się u nas koło XIII stulecia, gdy wraz z miastami rozrastały się również spichlerze i spiżarnie. Przedtem gospodarze na straży ziarna sadzali łasice, a nawet sięgali po węże.
Naturalnie koty pojawiły się w naszej części kontynentu znacznie wcześniej. Naukowcom udało się ustalić, że kot nubijski od którego wywodzą się nasze koty domowe, przybył do nas z bliskiego wschodu, podążając za człowiekiem, niekonieczne ocierając się o jego nogi, o wskakiwaniu na kolana nie wspominając. Przodkowie Filemonów i Bonifacych korzystali z dobrodziejstw rewolucji neolitycznej, odnaleźli się w świecie zmienionym przez pierwszych rolników, zachowując przy tym autonomię. Skąd to wiadomo? Dzięki analizie ich diety. Te zwierzęta nad brzegami Wisły miały się pojawić w czasach rzymskich, w każdym razie na to wskazywały znalezione i przebadane przez naukowców szczątki. Być może dotarły tu razem z kupcami, albo przyszły śladem legionów, które operowały na obecnym terytorium naszych południowych i zachodnich sąsiadów. W sumie jednak początki kociej historii ziem polskich toną w mroku. Tak gęstym, że nawet latarki kocich oczu nie są w stanie go rozproszyć. Dlaczego? Ponieważ o materiały do badań jest niezwykle trudno. Nigdy nie byliśmy drugim Egiptem, zmarłych zwierząt nikt u nas nie balsamował. Zresztą koty, co do dziś mają w naturze, gdy czują że zbliża się ich koniec, na ogół odchodzą i umierają w samotności.
Gdzie kryje się kot?
Fragmenty kocich szkieletów badacze czasami odnajdują jednak w jaskiniach. Wapienne środowisko powoduje, że tego typu szczątki na ogół są dobrze zachowane, jednak trzeba ich szukać wśród wielu innych kości pozostawionych przez człowieka, bądź inne zwierzęta. Skąd więc wiadomo, że w jaskini, którą biorą pod lupę naukowcy kryje się kot?
- Nie wiadomo. Tak to już jest w archeologii, że zdarzają się niespodzianki – mówi dr Magdalena Krajcarz z Instytutu Archeologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Torunianie, wspólnie z pracownikami Centrum Nowych Technologii Uniwersytetu Warszawskiego, wspierani finansowo przez Narodowe Centrum Nauki, tropią ślady pierwszych kotów na terenie dzisiejszej Polski. W centrum ich uwagi znajdują się jaskinie Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej. Pierwszym kocim znaleziskiem była żuchwa zwierzęcia ze śladami cięcia. Znajdowała się w wykopanej przez człowieka jamie, na dodatek, poza kością, znajdował się tam również garnek. Jak się okazało, znalezisko pochodziło jeszcze sprzed czasów rzymskich! Czyżby jednak koty dotarły do nas wcześniej?
Niespodzianki w archeologii bywają różne, nie wszystkie dodają skrzydeł. Przebadana żuchwa należała do żbika europejskiego, a nie kota nubijskiego. Naukowcy byli już jednak na tropie. Zorganizowali badania radiowęglowe odnalezionych do tej pory kocich szczątków, aby określić ich wiek, oraz badania genetyczne, aby ustalić gatunek. Kości zostały przebadane i okazało się, że koty nubijskie wcale nie przywędrowały do nas z Imperium Rzymskiego, ponieważ mogły być tu obecne nawet sześć tysięcy lat temu! Musiały więc tu dotrzeć za pierwszymi rolnikami w czasach, gdy Egipcjanie udomowili koty u siebie.
Badacze zaczęli się zastanawiać, czy te pierwsze koty, które najprawdopodobniej przybywały na nasze ziemie kilkoma falami, były oswojone, czy też po prostu podążały za człowiekiem i żywiły się gryzoniami buszującymi w zbożu, nie wchodząc z ludźmi w poważniejsze interakcje?
Co jadłeś, kotku?
Odpowiedź na takie pytanie mogły dać izotopowe badania diety. Jak tu jednak badać dietę, skoro do naszych czasów zachowały się jedynie kocie kości? Pożywienie ma wpływ na wszystkie tkanki organizmu, kości są więc pod tym względem kopalnią informacji.
- Badamy głównie izotopy węgla i azotu – wyjaśnia Magdalena Krajcarz. - Węgiel zależy głównie od roślinności w środowisku, azot pochodzi przeważnie z białka zwierzęcego. Porównując stosunek jednych izotopów do drugich, możemy ustalić czy zwierzę było np. bardziej mięso- czy też roślinożerne.
Podobne badania kości psów pozwoliły ustalić, że ich przodkowie (wilki) żywili się niemal wyłącznie mięsem upolowanych przez siebie zwierząt, jednak gdy zostały udomowione, ich dieta stała się bardziej urozmaicona. Poza tym na polach pierwszych rolników kryje się jeszcze jedna cenna wskazówka. Jeżeli grunty są nawożone popiołem bądź zwierzęcym nawozem, dość radykalnie zmienia się izotopowy skład roślin w tak uprawianej ziemi.
- W związku z tym, że koty towarzyszyły pierwszym rolnikom, poszukaliśmy tego powiązania – mówi dr Krajcarz.
Co się okazało? Że żbiki, które żyły na ziemiach polskich zanim dotarły na nie skutki rewolucji neolitycznej, były dzikie. Po rewolucji pierwsze koty nubijskie korzystały z wprowadzanych przez człowieka zmian, jednak się z nim nie spoufalały, żyły na własny rachunek. W czasach rzymskich koty były już udomowione, wyniki badań izotopowych nie różnią się od badań żyjących w tym czasie w ludzkich osiedlach psów.
No dobrze, pierwsi przodkowie kotów domowych pojawiły się na przyszłych polskich ziemiach prawie sześć tysięcy lat temu. W tym czasie żyły tu już dość do kotów podobne żbiki europejskie. Czy oba gatunki się ze sobą nie krzyżowały?
- Najprawdopodobniej się krzyżowały, dlatego właśnie zaczynamy kolejny projekt – mówi dr Magdalena Krajcarz. - Do tej pory badaliśmy genomy mitochondrialne czyli takie, które pokazują nam rodowód ze strony matki. Żeby dowiedzieć się, czy te zwierzęta się ze sobą krzyżowały i w jakim stopniu są to już hybrydy między żbikiem europejskim i kotem nubijskim musimy zajrzeć do jądrowego DNA, gdzie znajdziemy informacje o pochodzeniu obojga rodziców.
Koty na służbie? Są zbyt drogie
W tych badaniach bardzo się przyda wsparcie Centrum Nowoczesnych Technologii Uniwersytetu Warszawskiego. Poszukiwaniom kibicujemy i trzymamy kciuki w nadziei, że naukowcom uda się ustalić kocich przodków. Ci, którzy znają kocią naturę pewnie jednak w tej chwili myślą sobie, że jeszcze się taki nie urodził, co byłby w stanie te zwierzęta przejrzeć i poznać na wylot.
Wielka kariera kotów w naszym kraju zaczęła się stosunkowo późno, bo dopiero w średniowieczu. Hodowle i tworzenie ras przyniosło ze sobą dopiero XIX stulecie. Zanim jednak koci wybrańcy, którzy trafili w dobre ręce i pod gościnnym dachem mogą liczyć na miskę karmy tudzież ciepły fotel, ich przodkowie musieli się ciężko napracować. Podobnie jak ludzie padali ofiarami wyzysku oraz oszczędności i co z tego wynika, cięć kadrowych. Ślad jednej z takich historii można znaleźć na przykład w „Gazecie Toruńskiej” z połowy września 1897 roku.
„W spichlerzach wojskowych wypowiedziano wojnę kotom, chowanym do wytępienia myszy – informował polski dziennik. - Według nowego rozporządzenia ma je zastąpić jakiś nowy aparat mniej kosztowny od kota. Na utrzymanie każdego kota wyznaczał rząd dotychczas rocznie 18 marek, na zmianie zaoszczędzi teraz 6 marek”.
Później jednak prasa nie podawała żadnych informacji o tych nowych urządzeniach, tymczasem wiadomości o kotach czuwających nad bezpieczeństwem zboża z gazet nie znikły. Nie wiadomo tylko, czy rząd w Berlinie – Toruń znajdował się w zaborze pruskim – rzeczywiście zmniejszył koszty utrzymania z 18 do 12 marek rocznie. Dla porównania, dniówka murarza wynosiła wtedy nieco ponad cztery marki.