Siłaczka Janina. Ma 92 lata i ani myśli o emeryturze. Nawet covid nie dał z nią rady

Czytaj dalej
Fot. Anna Kaczmarz
karina czernik

Siłaczka Janina. Ma 92 lata i ani myśli o emeryturze. Nawet covid nie dał z nią rady

karina czernik

Janina Bajek ma 92 lata i ani myśli o emeryturze. Od prawie pół wieku prowadzi swój sklepik przy Kalwaryjskiej w Krakowie.

Środek tygodnia i środek dnia, na Kalwaryjskiej kilka osób wysiadło i kilka wsiadło do tramwaju. Jest pusto i głucho.

Ale nie pod numerem 7. W niewielkim, ale kultowym już sklepie od prawie pięćdziesięciu lat nie milkną rozmowy. To ktoś wdepnie przywitać się, to znów, by kupić żarówkę czy porządne buty na zimę. Zdarzają się też i tacy, którzy pilnie potrzebują baterii do pilocika, bez którego nie otworzą drzwi do samochodu. I z takich właśnie opresji krakowian ratuje sklep „Gracja”, a konkretnie szefowa interesu - Janina Bajek.

Różowy sweter

Przeglądamy zdjęcia sprzed ponad dwóch lat. Janina obchodziła wtedy 90. urodziny, a my mieliśmy przyjemność świętować je razem z nią, oczywiście - w jej sklepie. Tam czekała na nią świta z kwiatami i tortem. Solenizantka o imprezie nie miała pojęcia, więcej: kilka chwil przed wejściem do sklepu zabroniła towarzyszącej jej córce mówić komukolwiek o swoich urodzinach.

Janina miała wtedy na sobie różowy sweter. Na kadrach widać jednak, jak ten intensywny kolor gaśnie przy żywiołowej i roześmianej kobiecie. Radosne oczy, zaraźliwy uśmiech, pogoda ducha - taką ją zapamiętaliśmy, i taką zastaliśmy po dwóch latach.

Janina Bajek w swoim sklepie
Konrad Kozłowski 90. urodziny Janiny obchodziliśmy razem z nią w jej ukochanym sklepie

Co wydarzyło się w tym czasie w życiu najstarszej krakowskiej bizneswoman?

I jej przyszło walczyć (i ostatecznie wygrać walkę) z koronawirusem, zamknęła (na chwilę) biznes, musiała (i wciąż musi) poddawać się zabiegom przetaczania krwi. Ale jedno pozostało niezmienne: dzień w dzień Janina wsiada w tramwaj i melduje się w sklepie przy Kalwaryjskiej 7, swoim drugim domu.

I tak od prawie 50 lat.

Nie ma mocnych na Janinę

Z koronawirusem nie ma żartów. Z Janiną również. Zrządzeniem losu można nazwać to, jak go złapała. - Źle się czułam, wyniki badań miałam fatalne, anemia, coś nie tak z krwią. Skierowali mnie na obserwację do szpitala - opowiada sklepikarka. - Pojechałam na jeden dzień, zostałam na dwa tygodnie.

Oddział, na którym przebywała, stał się ogniskiem koronawirusa, a wynik jej testu na obecność SARS-CoV-2 okazał się pozytywny. I mimo że szczęśliwie obyło się bez respiratora, to wirus próbował pozbawić Janinę sił. Próbował, bo kobieta nie pozwalała sobie na próżnowanie.

- Chodzić, chodzić, chodzić, nawet na siłę, na chwilę - powtarzałam sobie i koleżankom, które przebywały ze mną wtedy w szpitalu. Nie dajcie się położyć do łóżka, mówiłam im - wspomina.

Sama brała wózek i, podpierając się, spacerowała, dopóki czuła parę w nogach. A kiedy wyszła ze szpitala, wróciła do pracy, ot tak. - Co miałam w domu robić? Tutaj to się przynajmniej coś dzieje - uśmiecha się. Od jakiegoś czasu kobieta musi zgłaszać się na leczenie, polegające na przetaczaniu krwi. I tu sytuacja jest podobna: ledwie Janina opuści lecznicę, zaraz staje za ladą na Kalwaryjskiej.

- Babcia co chwilę idzie na krew, a jak wraca, to ma tyle energii! Ja sport uprawiam od lat, a ostatnio jak poszedłem z babcią na zakupy, to się upociłem, tak biegała - mówi z rozbawieniem wnuk pani Janiny, który pomaga jej w sklepie.

- A chwaliła się, że ma prawo jazdy na motor? - dodaje dumny z babci.

Od zawsze na piątym biegu

Janina pracuje niemal całe swoje życie - kiedy była dziewięcioletnim dzieckiem, na jej barkach spoczęło utrzymywanie rodziny. Wybuchła wojna, ojciec pognał na front, matkę aresztowano. Została sama z młodszą siostrą i schorowaną babcią.

Handlowała dosłownie wszystkim, co wpadło jej w ręce. Szczawiem, tytoniem, paczkami od „ciotki Unry”. - Ludzie paczki dostawali, a później próbowali je sprzedać. Ja te paczki od nich kupowałam i handlowałam tym, co w nich było - opowiada. Najczęściej były to konserwy mięsne, ser, masło, zdarzały się towary luksusowe, jak kawa, czekolada, marmolada. - Ludzie kupowali, bo przecież tego nigdzie było - dodaje.

Zanim zajęła lokal przy Kalwaryjskiej 7 - a stało się to w połowie lat siedemdziesiątych (choć wtedy ta ulica nazywała się Pstrowskiego) - prowadziła kursy w związkach zawodowych, pracowała w lokalach Nowej, Europie i Kaprysie. Jednak to od handlu zaczęła, do handlu ciągnęło ją najmocniej i to handlem właśnie zajmuje się do dzisiaj.

I tak na piątym biegu od 83 lat. Zmęczenie? Rutyna? Nuda? Wypalenie?

Nie u niej.

- Ja potrzebuję pracy, potrzebuję ruchu, a tutaj muszę wstać, podejść, podać, myśleć. To dla mnie gimnastyka, również gimnastyka mózgu. No i przede wszystkim mam kontakt z ludźmi - oznajmia zadowolona.

Bizneswoman spod Wawelu

Dzisiaj 92-latce w prowadzeniu sklepu pomaga wnuk i dwie panie, które zatrudnia na pół etatu. Ale zatowarowaniem wciąż zajmuje się osobiście. To wyższa szkoła jazdy. Kobieta zna kanały dojścia do hurtowni, które gdzieś w zakamarkach trzymają zapasy rzadko już sprzedawanych przedmiotów. Janina dba o to, by mieć u siebie również taki asortyment: bo pytają o niego klienci, bo nigdzie nie mogą go dostać.

A ona tak załatwi sprawy, że dostaną go u niej.

Każda rzecz, która stoi na półce w „Gracji”, jest przez Janinę wybrana, sprawdzona, zaakceptowana. - Na przykład zanim kupię buty do mojego sklepu, wcześniej jadę je zobaczyć. Do mnie często przychodzą starsze panie z opuchniętymi nogami. Ja muszę mieć dla nich szerokie buty, na rzepy. One wiedzą, że ja im idealnie dopasuję obuwie - tłumaczy. Młodsza klientela natomiast do sklepu na Kalwaryjskiej przychodzi po sznurówki do butów czy ładowarki do telefonów.

Pytam pani Janiny, co zmieniło się przez te czterdzieści kilka lat pracy w handlu.

- Kiedyś nie było towaru, a ludzie mieli pieniądze. Teraz jest odwrotnie. Towar jest, za to ludzi na niego nie stać. Na przykład na skórzane buty. Musiałam podporządkować się rynkowi i sprzedaję również tańsze obuwie - tłumaczy.

Kiedyś siedmiu szewców szyło dla niej skórzane cuda, teraz robi to jeden. A i Kalwaryjska nie jest tym samym - niegdyś gwarnym, kupieckim - traktem. - Nie ma już tu takiego ruchu, zamyka się sklep za sklepem, czy to spożywczy, z elektryką, obuwniczy. Czynsz jest wysoki, trzeba opłacić pracowników - tłumaczy realia 92-latka.

Drzwi „Gracji” natomiast wciąż są otwarte. I mimo że biznes nie kręci się tak, jak kręcił się w czasach swojej świetności, Janina ani śni kończyć z tym sportem.

- Jest dobrze, jak może być gorzej - powtarza.

A jaka jest złota rada najstarszej krakowskiej bizneswoman? Trzeba zawsze mieć zachomikowaną gotówkę w skarpecie. Skarpetka jest najlepsza, bo jak wyłączą prąd i banki padną, to co jest w skarpecie, zostanie w skarpecie.

karina czernik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.