Siemoniak: Kidawa-Błońska będzie przeciwieństwem Szydło, bo będzie samodzielna
- #Silnirazem to świetne, mobilizujące hasło i dlatego zdecydowaliśmy się go użyć w kampanii. Przejmując jego pozytywną energię, odcinając się od tych, którzy wykorzystywali je do hejtu - mówi Tomasz Siemoniak, wiceprzewodniczący Platformy Obywatelskiej
Kto wymyślił Małgorzatę Kidawę-Błońską?
Grzegorz Schetyna. To była jego autorska decyzja. Sądzę, że starannie ją przemyślał i uznał, że warto ją podjąć.
Dużo go ona kosztowała?
Na pewno. Tego typu decyzja nigdy nie jest łatwa. Dla nikogo. Pewnie podobnie czuł się prezes Kaczyński, gdy zgłaszał kandydatury Beaty Szydło i Andrzeja Dudy na - kolejno - premiera i prezydenta. Dla Grzegorza Schetyny ta decyzja była pewnie tym trudniejsza,bo wiedział, że Małgorzata Kidawa-Błońska to osoba samodzielna, którą nie da się sterować.
Kiedy Schetyna podjął tę decyzję?
Nie wiem. Powiedział mi, że przesądziły dwie rozmowy z nią, które odbył tydzień przed przedstawieniem kandydatury Małgosi. Na pewno to był jego samodzielny wybór. Przy tego typu decyzjach lider jest zawsze sam.
Porównuje Pan decyzję Schetyny do ruchu Kaczyńskiego. Tyle że prezes PiS Szydło i Dudę przedstawił, gdy do wyborów było dużo więcej czasu niż teraz.
Tyle że dziś z perspektywy czasu wiemy, że Szydło nie była samodzielna przy podejmowaniu decyzji. Pod tym względem Kidawa-Błońska będzie jej przeciwieństwem.
W kampanii wyborczej kandydatka PO na premiera spełnia dokładnie tę samą rolę - odświeża wizerunek partii. Tylko czy wasz ruch nie został wykonany za późno, by osiągnąć ten efekt?
Tego nigdy się nie wie, przekonamy się o tym dopiero w dniu wyborów. Faktem jest, że zbyt długo trwały negocjacje koalicyjne po wyborach europejskich. Do końca walczyliśmy o to, żeby utrzymać formułę Koalicji Europejskiej - i dopiero w sierpniu, gdy okazało się to niemożliwe, rozpoczęliśmy własną kampanię.
Nie zmienia to faktu, że pomysł z nową kandydatką na szefa rządu zwodowaliście późno. W dodatku wskazaliście na osobę, która w tej kadencji była na dalszym planie.
Przypominam, że Kidawa-Błońska była marszałkiem Sejmu do 2015 roku. W tej kadencji pełniła najważniejszą funkcję ze wszystkich polityków Platformy - była wicemarszałkiem. Na pewno też najwięcej z nas wszystkich jeździła po Polsce przez ostatnie cztery lata.
Z perspektywy mediów była dużo mniej widoczna niż choćby Sławomir Nitras czy Krzysztof Brejza.
Kidawa-Błońska ma kwalifikacje na premiera i całą swoją osobą i dorobkiem symbolizuje nasze hasło „Współpraca, nie kłótnie”. A że, inaczej niż Beata Szydło, nie była długo przygotowywana do tej roli? Szydło wcześniej była niemal całkowicie nieznana, a Kidawa-Błońska jest bardzo rozpoznawalna i świetnie przyjmowana, przede wszystkim przez naszych wyborców. Widać, że nasi przeciwnicy mają duży problem z tym, jak ją skrytykować.
Jaka była sekwencja zdarzeń? Najpierw wypracowaliście strategię wokół hasła „Współpraca, a nie kłótnie”, a potem do niego dobieraliście ludzi? Czy odwrotnie: najpierw zdecydowaliście się postawić na Kidawę-Błońską, a potem do niej dopasowaliście hasło?
Od czasu eurowyborów zdawaliśmy sobie sprawę, że prosty podział na PiS i antyPiS wyczerpał swoje możliwości. Rozmawiając z ludźmi, słyszeliśmy, że oni oczekują nowej jakości - i w sensie podejścia do polityki, i w sensie wizji tej polityki. We współczesnej polityce każda sprawa musi mieć swoją twarz. Jeśli uznaliśmy, że należy odejść od polityki konfrontacyjnej, budowy przekazu na haśle antyPiS-u, to taki wybór kandydatki na premiera nie dziwi.
Bez przesady. W PO potencjalnych kandydatów było więcej. Choćby pan.
Jestem przekonany, że Kidawa-Błońska jest optymalnym wyborem.
Jest pan koncyliacyjny, nieagresywny, nieskompromitowany aferą taśmową. I był pan wicepremierem, więc zna się na kierowaniu rządem.
W naszych szeregach jest wiele osób, które mają duże doświadczenie rządowe. A co do mnie, to wieloletnie brutalne i kłamliwe ataki na mnie ministrów Macierewicza i Błaszczaka, wyniszczenie ludzi w ministerstwie tylko za to, że ze mną współpracowali, i obrzucenie ich najgorszymi oskarżeniami sprawiły, że znacznie mniej koncyliacyjnie podchodzę dziś do polityki. Czarne jest czarne.
Jak chcecie pogodzić ogień z wodą? Wodę, czyli Kidawę-Błońską, i ogień, czyli hasło #silnirazem oraz skupionych wokół tego hasztagu internetowych hejterów.
To nie nasza wina, że pod ten hasztag próbowali się w internecie podszyć hejterzy. Każdy, kto zna Twitter, wie, że z dostępnych tam hasztagów korzystać mogą wszyscy.
Ten hasztag krąży od kilkunastu tygodni i niemal od początku kojarzy się z hejtem oraz farmami trolli uderzającymi bezwzględnie i brutalnie w PiS. I nagle wy wciągacie go na swój sztandar?
To po prostu świetne, mobilizujące hasło i dlatego zdecydowaliśmy się go użyć w kampanii. Przejmując jego pozytywną energię, odcinając się od tych,którzy wykorzystywali je do hejtu.
Mimo wszystko to, co się dzieje w internecie, ma przełożenie na rzeczywistość - inaczej sami byście nie użyli typowo internetowego znaczka #.
Oczywiście, internet jest bardzo ważny. Ale naprawdę próby zrównywania przez PiS kwestii urzędu w Inowrocławiu czy sposobu użycia hasztagu #silnirazem z aferą w resorcie sprawiedliwości - gdzie okazało się, że wiceminister kierował grupą niszczenia poszczególnych sędziów - są po prostu niepoważne.
Zgadzam się. Nie zmienia to faktu, że podpisując się pod hasztagiem kojarzącym się jednoznacznie z hejterami, wystawiacie PiS-owi łatwą piłkę do ścięcia. Teraz na okrągło będziecie słyszeć o tym, że idziecie pod rękę z trollami.
Tyle że PiS wybił tę piłkę na aut - przerabiając billboard Kidawy-Błońskiej, pokazali, że działają nieuczciwie. Hasło #silnirazem jest bardzo dobre, mobilizuje ludzi. Atak PiS-u nam go nie odbierze. Niech lepiej PiS zajmie się dopracowaniem swojego programu - bo na razie obiecuje w nim zniesienie opłat za dowód osobisty, choć tych opłat nie ma już od 10 lat.
Nie ma pan wrażenia, że ta kampania rozkręca się powoli, jak żółw ociężale? Czemu nie może zaskoczyć?
Też się nad tym zastanawiam. Przyczyn jest kilka. Po pierwsze, właściwie od 2015 roku mamy permanentną kampanię, ciągłe demonstracje uliczne, emocje w Sejmie, dużo najcięższych słów. Taki stan rzeczy trwa przez niemal cztery lata. Prawdziwy maraton. Na to jeszcze nakłada się to, że mamy już trzecie wybory w ciągu ostatniego roku. I to sprawia, że Polacy obecnymi wyborami, choć najważniejszymi, nie są tak bardzo zainteresowani.
Teraz pan mówi, że wcześniej przegrzaliście, za bardzo eskalując emocje?
To dotyczy wszystkich stron. PiS ruszył ostro od razu po objęciu władzy i zaczął realizować mniej lub bardziej udane projekty. Przecież w ciągu ostatnich czterech lat zdarzyło się tyle, że starczyłoby na kilka kadencji. To intensywność polityki PiS-u i rewolucyjna, momentami desperacka chęć wprowadzania zmian do tego doprowadziła. Efekt jest taki, że wyborcy mieli de facto czteroletnią kampanię wyborczą - i dziś zwyczajnie mają dość tego maratonu. Chcą czegoś dokładnie odwrotnego od tego, czego się oczekuje od kampanii. Dodatkowo sprawę skomplikowały jeszcze afery Kuchcińskiego i Piebiaka.
Myślałem, że to były sytuacje, na jakie czekaliście niemal całą kadencję. A one was bardziej uśpiły niż pobudziły.
Nie spodziewaliśmy się ich, one zakłóciły normalny start kampanii. Mieliśmy inne założenia, nie przewidzieliśmy, że w sytuacji, gdy staraliśmy się skupiać na programie wyborczym dla ludzi, nagle pojawią się dwie kwestie, które zmuszą nas do roli twardej opozycji.
Leci wam manna z nieba, a wy krzyczycie do Boga, żeby jej nie zsyłał teraz, bo macie czas dopiero za kilka dni?
Nie, wcale nie powiedziałem, że tej manny nie zbieraliśmy, od razu mocno reagowaliśmy. Ale wpływ na kampanię to miało, także po stronie PiS. Po tych aferach nie byli w stanie motoru kampanijnego odpalić.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień