Mimo ostrej krytyki ze strony opozycji i wątpliwości zgłaszanych nawet przez członków rządu sztandarowy projekt PiS w kampanii wyborczej, czyli ustawa o sieci szpitali, została wczoraj zaakceptowana przez rząd. Jedyna zmiana jest taka, że sieć szpitali zacznie funkcjonować nie od 1 lipca, a od początku października br.
Teoretycznie może się w niej znaleźć każdy szpital bez względu na formę własności: publiczny, prywatny czy w formie spółki. Jednak przyjęte kryteria kwalifikacji do sieci praktycznie eliminują z gry placówki prywatne.
Kilka poziomów
W ramach sieci szpitale zostaną przydzielone do któregoś z siedmiu poziomów. Do poziomu I stopnia należeć mają przede wszystkim szpitale powiatowe, do II stopnia - m.in. szpitale ponadpowiatowe realizujące bardziej skomplikowane świadczenia, a do III stopnia przypisano głównie szpitale wojewódzkie ze specjalistyką. Cztery specjalistyczne poziomy zabezpieczenia obejmą szpitale pediatryczne, onkologiczne, pulmonologiczne, a także ogólnopolskie - obejmujące instytuty oraz szpitale kliniczne utworzone przez ministra i uczelnie medyczne. Szpitale I poziomu mają oferować świadczenia w podstawowych specjalnościach: chirurgia ogólna, choroby wewnętrzne, położnictwo i ginekologia oraz pediatria lub neonatologia. Szpitale II, poza wyżej wymienionymi, także chirurgię dziecięcą, kardiologię, neurologię, okulistykę, ortopedię i traumatologię ruchu, otolaryngologię i urologię. Wymagania szpitala III poziomu są jeszcze bardziej rozbudowane i obejmują ponadto np. reumatologię, toksykologię kliniczną i kliniczną transplantologię.
Kryteria „pod publiczne”
Przyjęty wczoraj przez rząd projekt zakłada, że w sieci będą się mogły znaleźć szpitale, które od co najmniej dwóch lat mają umowę z NFZ i w których funkcjonuje izba przyjęć albo szpitalny oddział ratunkowy (drugiego warunku nie będą musiały spełniać szpitale ogólnopolskie, onkologiczne i pulmonologiczne). Oprócz oddziału ratunkowego, będą prowadzić nocną i świąteczną opiekę, a pacjentom opuszczającym szpital zapewniać opiekę poradni przyszpitalnej (np. kardiologicznej czy ortopedycznej) oraz rehabilitację.
Problem w tym, że prawie nie ma szpitali prywatnych, które byłyby w stanie zapewnić tak kompleksową pomoc, nie mówiąc o tym, że mało który z nich ma SOR lub izbę przyjęć.
Ryczałt zamiast kontraktu
Placówki zakwalifikowane do sieci będą miały gwarantowaną umowę z NFZ na cztery lata. Zapłatę za swoją pracę otrzymają w formie ryczałtu, a niej jak do tej pory - kontraktu. Jak tłumaczył wczoraj minister zdrowia Konstanty Radziwiłł, lekarze mają chorym zapewniać medyczną opiekę, a nie rozliczać procedury. Szef MZ zapowiedział też, że uwolni lekarzy od zbędnej biurokracji.
Na funkcjonowanie szpitali z sieci płatnik przeznaczy około 91 proc. środków, z których obecnie finansowane jest leczenie szpitalne. To kwota niebagatelna, bo aż 27 mld zł. Placówki, które nie zostaną zakwalifikowane do sieci, nadal będą mogły być kontraktowane w oparciu o postępowanie konkursowe. Pula pieniędzy dla nich to jednak zaledwie 3 mld zł.
Prywatne zagrożone
Z ustawy o sieci zadowoleni są przede wszystkim szefowie dużych, wielospecjalistycznych szpitali. Po pierwsze dlatego, że będą mieli stabilne finansowanie, po drugie - lepiej wykorzystają swoje „moce przerobowe”. Dziś pracują na 60 proc. swoich możliwości.
- Ustawa porządkuje w pewien sposób system, wprowadzając preferencje dla szpitali publicznych - uważa Dariusz Kostrzewa, prezes spółki Copernicus (zarządza Szpitalem im. Mikołaja Kopernika). - Przeciwdziała też zbytniemu rozdrobnieniu kontraktów.
Zdaniem prezesa Kostrzewy, prywatne szpitale odgrywają ważną rolę w systemie, warto więc każdy przypadek rozpatrywać indywidualnie. Punktem wyjścia przy tworzeniu sieci powinny być mapy potrzeb zdrowotnych, a nie forma własności. O tym, która placówka znajdzie się w sieci, powinno decydować to, czy jest potrzebna pacjentom.
Ryzykowna operacja
- Szpitale to podstawa systemu ochrony zdrowia w Polsce. Jeśli ich reforma okaże się klapą, rządząca partia może nawet stracić władzę - obawia się jeden z pomorskich posłów PiS.
Mimo że prace nad ustawą trwały od wielu miesięcy, a jej projekt był kilkakrotnie modyfikowany, wciąż budzi ona kontrowersje, nawet w środowisku PiS. Nie ulega bowiem kwestii, że dyskryminuje ona szpitale prywatne. Z tego powodu wpierw zastrzeżenia do projektu miał wicepremier Mateusz Morawiecki - szybko jednak zamilkł, jakby ktoś go przywołał do porządku. Kilka dni temu krytycznie do projektu ustawy o sieci szpitali odniósł się wicepremier Jarosław Gowin. Argument był ten sam: ustawa wytnie w pień około 400 prywatnych szpitali, które funkcjonowały do tej pory dzięki kontraktom z NFZ, co pogorszy dostęp chorych do leczenia w formie hospitalizacji i jeszcze bardziej wydłuży kolejki na zabiegi. Pacjenci nie tylko nic na tej ustawie nie zyskają, a najpewniej stracą, bo szpitale publiczne nie będą w stanie z dnia na dzień przejąć ich zadań, jak choćby w dziedzinie kardiologii inwazyjnej.