Serce to śląska specjalność. 30 lat temu w Zabrzu dokonał się przełom
Dokładnie 30 lat temu w Zabrzu wykonano pierwszą koronarografię w świeżym zawale. Prof. Andrzej Lekston opowiada nam, jak to zrobili i... co miał z tym wspólnego szwagier prof. Religi
Zabrzański model leczenia zawału serca, który spowodował, że znaleźliśmy się w czołówce Europy, jeśli chodzi o skuteczność interwencji, rodził się krok po kroku. Gdy 30 lat temu do szpitala trafiał pacjent z zawałem, chorego unieruchamiano na dwa tygodnie, a hospitalizacja trwała 3-4 tygodnie. Obecnie pobyt w szpitalu przy zawale niepowikłanym średnio wynosi nie więcej niż 4-5 dni. - Leczenie zawału serca było ograniczone możliwościami kardiologii i w pewnym sensie pokazywało bezsilność lekarzy wobec toczącego się procesu związanego z zamknięciem tętnicy wieńcowej - mówi prof. Andrzej Lekston, kierownik Pracowni Hemodynamiki w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu, który uczestniczył w tworzeniu historii nowoczesnej kardiologii. Nie byłoby tak dynamicznego postępu, gdyby nie młody, ambitny zespół medyczny pod kierownictwem ówczesnego szefa Wojewódzkiego Ośrodka Kardiologii, prof. Stanisława Pasyka, który miał wizję rozwoju szpitala, ambicje oraz możliwości. Poza tym podejmował odważne decyzje. Jedną z nich było ściągnięcie na Śląsk doc. Zbigniewa Religi, by stworzył Klinikę Kardiochirurgii i zaczął przeszczepiać serca. Dopóki młody doc. Religa - w nieodłącznym niebieskim golfie i z papierosem - na dobre nie zjechał do Zabrza, ciężko chorych pacjentów woziło się karetkami na operacje do Warszawy. Trzeba było więc przyspieszyć tworzenie ośrodków leczenia serca na Śląsku. Pierwszym przełomem było uruchomienie w 1977 roku karetki kardiologicznej. - Ideą działania karetki było skrócenie czasu od wystąpienia u chorego dolegliwości do kontaktu z lekarzem. Wstępne rozpoznanie i odpowiednie leczenie ustalano oraz wdrażano już w domu chorego i kontynuowano podczas transportu do szpitala bezpośrednio na oddział kardiologiczny - mówi prof. Lekston, pierwszy kierownik karetki.
Wiadomo: zawał to czas. - Takie postępowanie stwarzało większe szanse na poprawę krążenia wieńcowego lub uzyskanie reperfuzji tętnicy odpowiedzialnej za zawał i poprawę rokowania u tych chorych - opowiada prof. Lekston. W składzie czteroosobowego zespołu wyjazdowego dyżurowali pielęgniarka, sanitariusz, kierowca i lekarz z doświadczeniem kardiologicznym. - Dysponowaliśmy sprzętem pomocnym w ustaleniu rozpoznania i wdrożenia wstępnego leczenia, w tym aparatem do EKG oraz aparatem do defibrylacji. Ten ostatni okazał się niezwykle przydatnym urządzeniem, niejednokrotnie ratującym życie chorym z zawałem mięśnia sercowego i towarzyszącymi mu groźnymi dla życia zaburzeniami rytmu serca, często pojawiającymi się w trakcie transportu chorego z domu do szpitala - dodaje prof. Lekston. O postępie, którego jesteśmy dziś świadkami, świadczy to, że teraz wystarczy ratownikom medycznym przeciętnie niecała godzina na przewiezienie pacjenta ze świeżym zawałem do pracowni hemodynamiki, a lekarzom kilkadziesiąt minut na udrożnienie zamkniętej tętnicy.
- Przed trzydziestu laty przez długi czas ból w klatce piersiowej można było opanować farmakologicznie. Zaburzenia rytmu serca towarzyszące zawałowi były nieprzewidywalne w swoim rodzaju i trudne do opanowania. Stanowiły niemałe wyzwanie dla dyżurnych lekarzy na oddziale reanimacyjnym, gdzie przebywali chorzy najbardziej obciążeni, o najgorszym rokowaniu, a zwłaszcza ci ze świeżym, niekiedy rozległym zawałem mięśnia sercowego i rozwijającym się wstrząsem kardiogennym - opowiada prof. Lekston. Tacy chorzy wymagali stałego monitorowania elektrokardiograficznego i całodobowej obserwacji lekarskiej na oddziale Intensywnego Nadzoru Kardiologicznego, a mimo to wstrząs kardiogenny wikłający zawał kończył się zgonem w 80-90 proc. przypadków. Leczenie zawału mięśnia sercowego w początkowym etapie ograniczało się do trombolizy obwodowej, tj. dożylnego podawania leków trombolitycznych, których skuteczność sięgała 40-60 proc. i zależała między innymi od czasu wystąpienia pierwszych objawów zawału.
Kolejny przełom Zabrze zawdzięcza... szwagrowi prof. Religi. W latach 80. w Europie Zachodniej i USA zaczęła się świetnie rozwijać nowa metoda leczenia zawału: balo-nikowanie. To najprościej mówiąc przetykanie zatkanej pękniętą blaszką miażdżycową tętnicy poprzez wejście cewnikiem przez tętnicę udową (dziś wchodzi się przez tętnicę promieniową zlokalizowaną w dłoni, zakłada się tą drogą stenty, co jest znacznie mniej inwazyjne). Prof. Waldemar Wajszczuk, szwagier Religi ze szpitala w Detroit, był jednym z pionierów metody. I to on zaczął uczyć młodych zabrzańskich lekarzy nowych technik. - Przywiózł sprzęt i przekazał nam swoje umiejętności - wspomina prof. Lekston. Zabrzańscy kardiolodzy bardzo szybko musieli sami zacząć sobie radzić. 2 września 1985 otwarto Pracownię Hemodynamiki. Bardzo szybko poza diagnostyką chorych planowych rozpoczęto diagnozowanie chorych z zawałem serca. Cewnikowanie serca w ostrym zawale mięśnia sercowego pozwoliło poznać anatomię naczyń wieńcowych i ustalić strategię dalszego postępowania. Pozwoliło to również na wprowadzenie pewnych modyfikacji leczenia: rozpoczęto stosowanie leków rozpuszczających zakrzep bezpośrednio do tętnicy wieńcowej. Niestety, podobnie jak wszystkie inne pracownie radiologiczne, Pracownia Hemodynamiki była czynna od godz. 8 do 13. Komu zdarzył się zawał później, był skazany na tradycyjne leczenie. To zmieniło się w 1987, gdy prof. Lekston już po 13 został wezwany do chorego z rozległym zawałem. - Po chwili zastanowienia wraz z kolegą, dr. Bogdanem Borkowskim, postanowiliśmy sami uruchomić pracownię i ratować pacjenta. Był to pierwszy w Polsce zabieg angioplastyki w świeżym zawale serca, wykonany w trybie dyżurowym. Gdy wykonaliśmy to pierwsze balonikowanie, choremu natychmiast ustąpił ból i... chciał wstawać z łóżka, a ja z wrażenia zapomniałem złożyć telefoniczny raport prof. Pasykowi - mówi prof. Lekston. Następnego dnia lekarze spodziewali się „dywanika” u szefa. On ich całkowicie zaskoczył, bo stwierdził, że w tej sytuacji trzeba uruchomić w Zabrzu 24-godzinne dyżury w Pracowni Hemodynamicznej. Intencje prof. Pasyka zostały spełnione. Przez wiele lat (do 1999) dyżur zawałowy był unikatem na skalę Polski. Potem zabrzański model leczenia zawału serca zaczął rozpowszechniać się na kolejne ośrodki w kraju. - Świadectwem skuteczności tego rozwiązania są rezultaty Ogólnopolskiego Rejestru Ostrych Zespołów Wieńcowych, prowadzonego pod kierownictwem Lecha Polońskiego, Mariusza Gąsiora i Marka Gierlotki, które pokazały, że w ciągu ostatnich 15 lat śmiertelność wewnątrzszpitalna w zawale serca spadła poniżej 10 proc. - dodaje prof. Lekston.
***
Równolegle z rozwojem leczenia kardiologicznego w Zabrzu rozwijały się nowe metody leczenia kardiochirurgicznego, m.in. prof. Marian Zembala i prof. Zbigniew Religa przeprowadzili pierwsze zabiegi pomostowania aortalno-wieńcowego u chorych w ostrej fazie zawału serca, w tym także ze wstrząsem kardiogennym.