Rosyjskich lekkoatletów nie zobaczymy w Rio, ale na nich kontrowersje się nie kończą. Bumerangiem wraca kwestia granic pomiędzy jedną a drugą płcią.
- Bóg stworzył mnie taką, jaka jestem. Nie chcę rozmawiać o żadnych testach, nie chcę nawet o nich myśleć - powtarzała Caster Semenya. O biegaczce rodem z RPA zrobiło się głośno w 2009 r., gdy wygrała w imponującym stylu bieg na 800 metrów podczas lekkoatletycznych mistrzostw świata w Berlinie. Wywołując przy okazji lawinę komentarzy. Męska sylwetka i rysy twarzy, imponująca muskulatura, głos...
- To mężczyzna - protestowały rywalki, a sprawa zrobiła się na tyle poważna, że federacja lekkoatletyczna (IAAF) zleciła nawet wykonanie testów płci. Te nie wykazały co prawda na tyle dużych odchyleń od normy, by zabierać Semenyi medal i zabraniać jej startów z kobietami. Nie wszystkich to jednak przekonało. Tym bardziej że do mediów wyciekły fragmenty tajnego raportu z testów.
Podobno stwierdzono u biegaczki cechy obu płci, czyli hermafrodytyzm. Podobno posiadała wewnętrzne, nie w pełni wykształcone organy męskie (jądra) produkujące dużą ilość testosteronu. Podobno podczas mistrzostw w Berlinie jego poziom w organizmie Semenyi był ponad trzykrotnie wyższy od dopuszczalnej normy.
Według innej wersji biegaczka z RPA cierpi na przypadłość nazywaną hiperandrogenizmem - stąd miał wziąć się podwyższony poziom testosteronu i męski wygląd. Cokolwiek to jest, kontrowersje pozostały, a wizerunku Semenyi w oczach rywalek i mediów (zwłaszcza w Europie, bo Afryka stanęła za nią murem, bronił jej nawet Nelson Mandela) nie poprawiło z pewnością to, że IAAF opłacił i zalecił jej przejście kuracji hormonalnej, po której przez kilka lat nie biegała aż tak szybko jak wcześniej.
Co ciekawe, nie przeszkodziło jej to w 2012 r. wywalczyć srebrnego medalu na 800 metrów podczas igrzysk olimpijskich w Londynie, a pikanterii dodaje to, że wyprzedziła ją wówczas na mecie Marija Sawinowa. Rosjanka, która przyznała się później (nagrano ją ukrytą kamerą) do zażywania środków dopingujących.
Po Londynie Semenya radziła sobie jednak coraz słabiej. Zmagała się z kontuzjami, pojawiały się doniesienia, że ma depresję. Na pewien czas przerwała nawet karierę. W 2013 r. nie uzyskała minimum kwalifikacyjnego na mistrzostwa świata w Moskwie. Dwa lata później zakwalifikowała się w Pekinie do półfinału na 800 m, ale była w nim ostatnia
W tym sezonie znów biega jednak z imponującą prędkością. 15 lipca wygrała bieg na 800 metrów podczas zawodów Diamentowej Ligi IAAF w Monako, ustanawiając przy okazji rekord swojego kraju (1:55.33). Zaraz potem ogłosiła, że chce zdobyć złoty medal w Rio de Janeiro. A najlepiej kilka, bo planowała początkowo wystąpić również na 400 i 1500 metrów.
Ostatecznie została zgłoszona tylko na swoim koronnym dystansie. Podobno tylko dlatego, żeby nie wywoływać kolejnych kontrowersji. Choć i tak się bez nich nie obejdzie, jeśli faktycznie stanie na najwyższym stopniu podium.
Jej nagła metamorfoza ma być efektem decyzji Trybunału do spraw Sportu (CAS) w Lozannie, który rozpatrywał w ubiegłym roku skargę innej biegaczki dotkniętej hiperandrogenizmem, Dutee Chand. Sprinterce z Indii zabroniono w 2014 r. startu w Igrzyskach Wspólnoty Narodów (ang. Commonwealth Games) i nakazano przejście kuracji hormonalnej obniżającej poziom testosteronu (przypadek Semenyi sprawił, że IAAF zmieniła regulamin, ustalając jego maksymalny dopuszczalny poziom u kobiet).
- Każdy zawodnik jest inny. Podwyższony poziom męskiego hormonu jest w moim przypadku całkowicie naturalny - broniła się Chand i zakwestionowała politykę IAAF. A CAS nieoczekiwanie przyznał jej rację, uznając, że nie ma niepodważalnych naukowych dowodów na to, że hiperandrogenizm daje dotkniętym nim kobietom nieuczciwą przewagę sportową.
Trybunał zawiesił regulamin IAAF i zażądał kolejnych wyjaśnień. Do czasu ich przedstawienia (ma to nastąpić najpóźniej w 2017 roku) Chand i Semenya nie muszą przechodzić żadnej terapii i nikt nie ma prawa kwestionować ich kobiecości. Efekty właśnie oglądamy...
Kontrowersje dotyczące płci to w sporcie żadna nowość. Dziesięć lat temu srebrny medal mistrzostw Azji w biegu na 800 m musiała zwrócić inna Hinduska, Santhi Soundarjan. Nie przeszła testów na płeć, co doprowadziło ją do próby samobójczej. Oblała je również przed laty (później okazało się, że niesłusznie!) Polka Ewa Kłobukowska. Dwukrotna medalistka olimpijska zakończyła w związku z tym przedwcześnie karierę. Po wprowadzeniu obowiązkowych badań płci u sportsmenek (połowa lat 60.) zrobiły to także występujące w barwach ZSRR ukraińskie lekkoatletki Irina i Tamara Press. Nie czekały nawet na badanie, co wzbudziło podejrzenia, że z góry znały jego wynik.
Najgłośniejszym przypadkiem była oczywiście Stanisława Walasiewicz (mistrzyni olimpijska na 100 m z 1932 r.), u której po śmierci przeprowadzający autopsję lekarz odkrył ze zdumieniem... męskie narządy płciowe.
Autor: Hubert Zdankiewicz