Selfie z Poznaniem: MTP to miejsce dla szajbusów
- Targi to miejsce dla szajbusów. Czyli dla osób, których nie interesuje praca od godziny 7 do 15 i wolne weekendy. Jeżeli ktoś nie przesiąknie Targami, nie wytrzyma tu dłużej niż pół roku - mówi Tomasz Mikszo, archiwista MTP.
Od ilu lat trwa pana przygoda z Międzynarodowymi Targami Poznańskimi?
Zacząłem jeszcze za komuny, w 1985 roku. Pierwsza była praca w zaopatrzeniu, później w magazynie na Edwardowie.
Pensja żadna, ale tytuł wspaniały - rzeczoznawca do spraw zaopatrzenia.
Po pierwszej wypłacie nie wiedziałem czy mam się śmiać czy płakać. Po pewnym czasie zostałem kierownikiem magazynu, w którym na sześciu zatrudnionych, aż pięciu było z tzw. nakazu pracy, w tym przypadku byłych więźniów. Niewiele więc osób ze względu na niskie pensje chciało pracować na Targach, choć po mieście krążyły legendy, że premie mamy wypłacane w dolarach.
W jaki sposób dotarł pan do miejsca, w którym jest dziś?
Droga była pokrętna, jak wiele ludzkich losów. Najpierw zaopatrzenie, później kierownik magazynu, rejonu. Wcześniej, co ważne, tkwiła we mnie potrzeba działania w związkach zawodowych, co nie podobało się kierownictwu zakładu pracy, z którego musiałem odejść. Na MTP przyszedłem więc z myślą, że nie wrócę do tego, ale wytrzymałem tylko do 1996 roku, wtedy zostałem przewodniczącym Związku Zawodowego Pracowników MTP OPZZ.
Targi stały się dla pana drugim, a może nawet pierwszym domem?
Targi mają wspaniałą rzecz - szczęście do ludzi, począwszy od Edwarda Mazurkiewicza, prawej ręki Cegielskiego, który myśląc o Targach nie rozpatrywał ich wyłącznie w kategorii biznesu, tylko by włączyć w to wszystko miasto. Kiedy popatrzymy na lata 20. XX wieku, kiedy to wszystko się zaczynało w biednym Poznaniu, zobaczymy też Drwęskiego, Ratajskiego. A po wojnie nastąpił czas Askanasa, Węgrzyka, Byrta, Trawy, co świadczy, że jako MTP mieliśmy i mamy szczęście do ludzi. Oprócz tych wielkich nazwisk były jeszcze tysiące osób - rzemieślników, stolarzy, ślusarzy, sprzątaczek, strażników, którzy czuli się dumni, że pracują na Targach. Dla wielu z nich, w tym także dla mnie, MTP stawały się pierwszym i jedynym domem. Nikomu nie przychodziło do głowy, że cokolwiek może być przesunięte w czasie, że jakaś impreza mogłaby się nie odbyć. Na szczęście to zaangażowanie przejęli też młodsi pracownicy.
Tu do dziś nie liczy się godzin, dlatego balans między domem, a pracą bywa zaburzony i czasami szkodliwy dla rodziny.
MTP to miejsce dla pracoholików?
Dla szajbusów (śmiech). Czyli dla osób, których nie interesuje praca od godziny 7 do 15 i wolne weekendy. Jeżeli ktoś nie przesiąknie Targami, nie wytrzyma tu dłużej niż pół roku.
Ma pan tu swoje ulubione miejsce?
Dawna wieża górnośląska, a zwłaszcza jej wewnętrzna konstrukcja, czyli dzisiejszy pawilon 11. To był terytorialny początek Targów. Kolejnym z moich ukochanych miejsc jest pawilon 10, między innymi ze względu na kształt. Był wybudowany w latach 1948-1949, a jest to bryła pasująca do lat dużo późniejszych. Inne emocje są związane z dawnym pawilonem 23, a obecnie 15. Jest on świadectwem zaangażowania się kilku ważnych dla MTP osób. Wybudował go prezes Laskowski pod koniec lat 90, ale po kilkunastu latach obiekt zaczął umierać. Zastanawiano się co z nim zrobić, by w końcu wpaść na pomysł stworzenia w nim centrum konferencyjnego. Przebudowano go za czasów Andrzeja Byrta w idealny sposób.
Czego życzyłby pan MTP i Poznaniowi z okazji imienin miasta?
Targom podtrzymania szczęścia do ludzi, zarówno tych na szczycie, jak i tych, którzy wykonują „czarną” robotę. Natomiast miastu, by było w nim więcej Cyryla Ratajskiego.