Sekrety świątecznej kuchni
Wędliny własnej roboty, chleb prosto z pieca, jajka z wywaru w łupinach cebuli - to podstawa. Przygotowania do świąt Wielkanocnych idą pełną parą, a zaczęły się w ubiegłym tygodniu.
Święta to przede wszystkim strawa dla ducha, ale i przecież dla ciała. O tę ostatnią dbają głównie panie. Te wierne tradycjom, wszystko mają zaplanowane kilka tygodni wcześniej, by zdążyć na czas i o niczym nie zapomnieć. Na ostatniej prostej jest już seniorka czteropokoleniowego rodu Stachurów z Włosienicy - pani Maria.
Świeżyzna najważniejsza
Mieszkanka Włosienicy rozpoczyna wszystko od porządków. - Po zimie trzeba porządnie wysprzątać, jak to mówią w każdym kącie, bo po tym poznać dobrą gospodynię - mówi stanowczo.
Kiedy dom jest już ogarnięty, czas na wypełnianie go świątecznymi zapachami. W domu Stachurów nie ma mowy, by na świątecznym stole znalazły się wędliny i mięsiwa ze sklepu.
- Pół świni już się bejcuje od trzech dni - śmieje się gospodyni. - Będzie szynka i schab. Kąpią się w mieszaninie wody, na 10 litrów trzeba 70 dag soli bejcowej, do tego jałowiec, liście bobkowe, ziele angielskie i czosnek. Wcześniej trzeba wszystko zagotować i dopiero potem wkładać mięso - pani Maria zdradza swoje kuchenne sekrety.
Tak przyrządzone mięso, oddaje w ręce męża. To on rozpala wędzarnię, podkłada drzewo i pilnuje odpowiedniej temperatury przez dwie do trzech godzin.
- Wędziliśmy na owocowym drzewie, ale teraz odkryliśmy brzozę. Ona na wszystko jest właściwa - tłumaczy Maria Stachura.
- Do końca marca pompowaliśmy wodę z brzozy. Trzeba było nawiercić mały otworek, włożyć w niego słomkę, a z drugiej strony butelkę. W ciągu dnia nakapało tego pięć litrów - dodaje gospodyni. Taką wodę poleca nie tylko do picia dla zdrowotności, ale również do płukania włosów.
Żar z rozgrzanego pieca
W domu Stachurów zachował się jeszcze piec chlebowy. - Mama nie pozbyłaby się go za żadne skarby - mówi pani Maria. - I dobrze, bo z innego pieca nie byłby tak dobry. Wszystkim nam daruje pół bochna na święta. Pycha - dodaje.
Każdy bochen ma jakieś trzy kilogramy. Gospodyni piecze takie cztery, bo tyle wchodzi do pieca. - Wstaję rano o szóstej i robię zakwas - zdradza seniorka. - Mąka żytnia, plus serwatka, rośnie sobie przez cztery godziny, a potem cztery jajka, łyżka kartoflanki. Wtedy chleb się nie kruszy - i mąki pszennej ile ciasto zbierze, aż się puści ręki - dodaje.
Potem już tylko wystarczy posmarować z wierzchu wodą z roztrzepanym jajkiem i do odpowiedniego rozgrzanego pieca włożyć.
Święconka w koszyczku
W świątecznym koszyczku obok swojskiej wędliny, obowiązkowo musi znaleźć się chleb, baranek drożdżowy i chrzan.
- Najlepszy ten z ogródka, a nie słoiczka - przekonuje gospodyni z Włosienicy.
Pół świni już się bejcuje od trzech dni - mówi Maria Stachura z Włosienicy
- Trzeba go dobrze utrzeć, a potem dodać jajka ugotowane na twardo, majonez, sól i pieprz - gotowe. Lepiej nie parzyć, bo wtedy nie ma smaku, a chrzan ma być mocny i szczypać - dodaje.
Ostatnim, ale jakże ważnym akcentem świąt są pisanki. To domena wnuczki pani Marii, Karoliny Puskarczyk.
- Babcia mnie nauczyła robić jajka w łupinach cebuli - mówi dumnie gimnazjalistka. - Na jajka nakładam listki pietruszki albo koniczyny, potem w pończochę i do łupin - dodaje Karolina.