Sędzia Anna Maria Wesołowska: Dziecko, które zna 5 języków, a nie umie umyć podłogi jest nieszczęśliwe
Jest przepis, który mówi, że dzieci, które zamieszkują wspólnie z rodzicami obowiązane są pomagać we wspólnym gospodarstwie domowym. Rozmowa z sędzią Anną Marią Wesołowską, która we wtorek odwiedziła Białystok.
Przyjechała pani do Białegostoku, by rozmawiać na temat hejtu i przemocy rówieśniczej i rodzicielskiej. Spotkała się pani z młodzieżą oraz przedstawicielami szkół. Jakie są pani refleksje, spostrzeżenia po tych rozmowach?
Tak jak w całej Polsce jest problem narkotyków i hejtu. Przeraziły mnie statystyki policyjne dotyczące prób samobójczych. Jest ich tutaj sporo, a niektóre są udane. Tego się nie spodziewałam. Oczywiście, w całej Polsce jest to problem, ale nie sądziłam, że tutaj jest takie nasilenie. Może to wynikać z tego, że rodzice wyjeżdżają do pracy za granicę, że jest eurosieroctwo. W takich sytuacjach wiele związków małżeńskich się rozpada, a problem zaczyna się w rodzinie, co do tego nie mam wątpliwości. Zauważyłam też, że tutaj dzieje się bardzo dużo fajnych rzeczy.
Przy tych złych statystykach, jednocześnie sporo się robi na rzecz dzieci?
Bardzo duży nacisk kładzie się na profilaktykę, a w związku z tym jest nadzieja, że sytuacja się poprawi. Nawet obecność mediów na tego rodzaju spotkaniach świadczy o tym, że jest zainteresowanie tym, co się dzieje w szkołach, w okolicy, czyli życiem całej społeczności. Od razu powiem, że młodzież jest fantastyczna. Są wartości, jest kindersztuba, młodzież jest otwarta, umiejąca zadawać pytania. To młodzież która jeszcze nie jest zagubiona w internecie. Na pewno trzeba dużo jeszcze zrobić, ale widać, że jest dobra współpraca policji, ośrodków pomocy społecznej, kuratorów.
Pani wykład dotyczył przemocy. Jaką twarz ma ta przemoc w dzisiejszych czasach? Kilkanaście lat temu, mówiąc o przemocy, miało się na myśli zwykle fizyczną agresję - ktoś kogoś pobił na korytarzu, zabrał pieniądze...
Tego rodzaju formy przemocy fizycznej w zasadzie już nie występują. One czasem jeszcze pojawiają się w przedszkolach …
Dziecko uderzyło inne łopatką po głowie…
Tak, albo popchnęło, kopnęło w brzuch, opluło, pogryzło, zrobiło pokrzywę. I już w przedszkolach trzeba rozmawiać z dziećmi, gdzie są granice, których przekraczać nie wolno. Dzieci fantastycznie na to reagują. Martwi mnie przemoc rówieśnicza w postaci hejtu, nękania, naruszania prywatności. To przeraża. Nie spotkałam dotąd ani jednej szkoły w Polsce, gdzie by ta przemoc nie występowała.
Jako województwo nie różnimy się zapewne pod tym względem od innych części kraju?
Nie, wszędzie jest podobnie. I to jest niesamowite, że czy to jest liceum, czy gimnazjum, czy szkoła podstawowa, czy inna szkoła ponadgimnazjalna, wszędzie sytuacja jest taka sama. Dzieciaki gdzieś się zagubiły, często nie mają świadomości, że izolując koleżankę, ośmieszając, podszywając się pod nią w sieci popełniają przestępstwo, które zawsze jest zagrożone jakąś karą, a często nawet karą pozbawienia wolności. Dlatego ta świadomość jest dzisiaj bardzo potrzebna. Zawsze mówię, że prawo to przede wszystkim zasady, a dopiero później przepis. Gdybyśmy szanowali zasady, niepotrzebne byłyby nam przepisy. Ale granice między tym, co dobre, a co złe, między tym, co jest wygłupem a co przestępstwem u dzieci się pozacierały.
Nie wyniosły tego z domu.
Jak mogą wynieść z domu, skoro niektórzy rodzice nie wiedzą, co jest dobre a co złe? Rodzice mi tłumaczą: mojego dziecka to nie dotyczy, przecież nic wielkiego się nie stało, że zabrał 5 zł. A co to za pieniądze? No i co, że popchnął? Zdarza się, że słyszę jak dziadek mówi do przedszkolaka: Kopnął cię, a oddałeś? Często nie zdajemy sobie sprawy, że pozwalając na te, naszym zdaniem, niewielkie naruszenia prawa, akceptując je, doprowadzamy do eskalacji przemocy. Dlatego dzieciom bardzo jest potrzebna wiedza na temat paragrafów, przepisów.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że niektórzy internetowi hejterzy czują się bezkarni.
Jak nie mają świadomości, gdzie jest ta granica, to nie wiedzą, że robią coś złego. Robią to, co wszyscy. W związku z tym edukacja prawna jest na wagę złota, a takie spotkania - jak to w Białymstoku - cieszą. Dlatego w wielu szkołach zakładane są kąciki prawne. Tam młodzież mówi o swoich prawach, ale również o obowiązkach. Dziecko, które nie ma obowiązków nie jest szczęśliwe. Rodzic, który nie wymaga od dziecka, jest niewydolny wychowawczo. Ta wiedza jest potrzebna i rodzicom, i dzieciom, ale również nauczycielom, którzy dzisiaj są zobowiązani wspierać rodziców w procesie wychowawczym.
Jak wygląda współpraca między rodzicami a szkołą, zwłaszcza kiedy pojawiają się problemy?
Ta współpraca kuleje. Generalnie jesteśmy do siebie odwróceni plecami. Nie ma dzisiaj społeczeństwa obywatelskiego, nie ma poczucia wzajemnej odpowiedzialności za to, co się wokół nas dzieje. Rodzice najchętniej wszelkie obowiązki przenieśliby na szkołę, najlepiej jakby dziecko było w niej od godz. 7 do godz. 19. Ale gdzie wtedy jest czas na wychowanie? To jest przerażające. Przy tym wszystkim jednak kochamy nasze dzieci i jesteśmy fajnym społeczeństwem. Czyli wystarczy nas tylko uświadomić, jakie mamy obowiązki wobec dziecka, że dziecko wychowujemy nie dla własnego dobra, ale dla jego dobra i dla dobra społeczeństwa. W związku z tym dziecko, które zna pięć języków obcych, ale nie potrafi obrać ziemniaków, posprzątać czy umyć podłogi, to dziecko nieszczęśliwe. To dziecko, które nie będzie mogło w życiu normalnie funkcjonować. Dziś najważniejszy jest powrót do świata wartości.
Nie umie obrać ziemniaków, ale co gorsza, nie umie odnaleźć się w normach społecznych, nawiązać normalnych relacji…
To się właśnie zaczyna od pomagania w domu. Dlatego jest przepis, który mówi, że dzieci, które zamieszkują wspólnie z rodzicami obowiązane są pomagać we wspólnym gospodarstwie.
Naprawdę jest taki przepis?
Oczywiście, że jest. Jest on w rozdziale, który mówi o możliwości ograniczenia władzy rodzicielskiej. Czyli nie wymagasz rodzicu od swojego dziecka tych podstawowych czynności domowych, powinno ci się przydzielić kuratora, jesteś rodzicem niewydolnym. Małe dzieci jeszcze się garną do prac domowych, jeśli to wykorzystamy i wspomożemy je w tym garnięciu się, to jesteśmy fantastycznymi rodzicami. Ale nieraz chcemy szybciej, wolimy coś zrobić sami i wtedy jak mamy nastolatka, to już się nie garnie do pracy i wyrasta na człowieka, który niewiele potrafi.
Jakie są nowe zagrożenia czyhające na dzieci i młodzież?
To jest przede wszystkim cyberprzemoc, to są te zachowania nękające, to jest hejt, który ciągle w przekonaniu dzieci funkcjonuje jako coś paskudnego, ale... normalnego. Dlaczego? Dlatego, że hejtują osoby z pierwszych stron gazet. Powinno się im natychmiast dać czerwoną kartkę i zakaz jakiejkolwiek wypowiedzi. Bo to uczy młodych ludzi, że skoro celebrytom uchodzi, to oni też mogą. Każdy hejt jest przestępstwem. Jeżeli chcemy kogoś skrzywdzić jakąś oceną, to popełniamy przynajmniej wykroczenie. Jeśli umieszczamy w internecie jakąś treść w celu dokuczenia komuś - popełniamy wykroczenie, jeżeli kogoś nękamy głupimi wpisami - popełniamy przestępstwo zagrożone karą więzienia. Tylko nie egzekwujemy tych przepisów i to jest problem. Bo ta nieuchronność kary jest najważniejsza, świadomość, że to nie głupia zabawa. Martwi też zbyt wczesna inicjacja seksualna. Kilkaset urodzeń rocznie przez dziewczynki między 12. a 15. rokiem życia - to przerażające. Tymczasem mamy obowiązek denuncjacji, wiedząc o przestępstwie współżycia z nieletnią. Ale z samego prawa nic nie wynika, trzeba je poznać i respektować, a wtedy może coś się zmieni. Jeżeli mamy podejrzenie, że nastoletnia dziewczynka ma zbyt bliskie kontakty z dorosłym mężczyzną - mamy obowiązek zadenuncjować, czyli powiadomić odpowiednie władze - policję, prokuraturę, sąd.
Dlaczego tego nie robimy? Czy dlatego, że nas to po prostu nie obchodzi czy też pokutuje w nas mentalność minionego systemu, kiedy donoszenie władzom było bardzo źle postrzegane?
Nie jesteśmy społeczeństwem obywatelskim. Społeczeństwo obywatelskie to takie, które czuje odpowiedzialność za to, co się dzieje, za innych. My żyjemy w czterech ścianach. Wciąż pokutuje u nas taka „dulszczyzna”, że „to, co w domu, nie wynoś na zewnątrz“, że jak słyszysz płacz dziecka za ścianą, to lepiej włącz głośniej telewizor. Sporo się już zmieniło, ale ciągle jednak za mało jest tego otwarcia na siebie. Dzienniki elektroniczne sprawiły, że rodzice już całkiem wyzbyli się odpowiedzialności za współpracę ze szkołą. Tego musimy znowu się nauczyć. Tak jak się nauczyliśmy chodzić do teatru - teraz teatry są oblegane, a dziesięć lat temu był problem z zapełnieniem miejsc.
Brak współpracy rodziców ze szkołą skutkuje też tym, że wśród dzieci rosną zachowania przemocowe. Jakie obowiązki ciążą na szkole w tym zakresie?
Szkoła ma obowiązek zapewnić dziecku bezpieczeństwo na terenie placówki. Ale dzisiaj już wiemy, że problemy dziecka zaczynają się najczęściej w rodzinie. Mówią o tym marzenia przedszkolaków, którzy wyznają, że marzą, aby rodzice się nie kłócili, żeby nie pili, nie bluźnili, żeby rodzice nie byli smutni, żeby mama nie płakała, żeby tatuś wrócił... Dzieci nie dają sobie rady z naszymi emocjami, z naszymi rozstaniami, z naszymi kłótniami. Dziś szkole jest bardzo trudno wyleczyć te złe emocje. Bo jak? Nie ma takiej możliwości, bo nauczyciel często nie wie, co się dzieje w domu ucznia, bo jest duża anonimowość, ochrona danych osobowych. Dlatego współpraca rodziców ze szkołą powinna polegać również na tym, że kiedy dzieje się coś złego, to ktoś z rodziny może do szkoły przyjść i o tym powiedzieć, porozmawiać, poprosić o zwrócenie szczególnej uwagi na dziecko. Bo jak dziecko w domu przeżywa dramat, przychodzi do szkoły i jeszcze raz w niej obrywa, to już jest na równi pochyłej.
Co jakiś czas pojawiają się jednak doniesienia, że dziecko od dłuższego czasu przeżywało traumę, w szkole działo się źle, a nikt nie reagował...
Tak, bo dopiero jak się coś złego wydarzy, to nagle szeroko otwieramy oczy. Natomiast tak na co dzień przymykamy je. Wydaje nam się, że nic wielkiego się nie dzieje. Pamiętamy historię Ani z Gdańska, która popełniła samobójstwo na skutek nękających zachowań kolegów z klasy. Wtedy rodzice chłopców mówili: przecież to były tylko głupie żarty, końskie zaloty. Ale one skończyły się śmiercią dziecka, a wcześniej nikt nie reagował, bo traktowano je właśnie w ten sposób. I dzisiaj ciągle tak postępujemy, a to nie są końskie zaloty, tylko przestępstwo zagrożone karą do 3 lat więzienia. Bo jak wiesz, że grozi ci trzy lata, to tego nie zrobisz.
Nawet jeśli nie wiesz, co dobre, a co złe...
Tak, ale wiesz, co jest zabronione. Dlatego ta znajomość paragrafów jest tak istotna.
Tylko gdzie jej nauczyć?
W szkole, bo tu przychodzą i rodzice, i uczniowie. Jak? Walczymy o edukację prawną, mam nadzieję, że kiedyś ona systemowo wejdzie do szkół. Na razie szkoły sobie radzą np. za pomocą takich spotkań. Ja już spotkałam się z 700 tysiącami uczniów, przeszkoliłam 70-80 tysięcy przedszkolaków, ale to ciągle kropla w morzu potrzeb.