Scena pęka, ściany się rozjeżdżają. To „Moc przeznaczenia” w Bytomiu [ROZMOWA]
Tomasz Konina, reżyser najnowszej premiery w Operze Śląskiej o miłości, wojnie, splątanych losach. O tym, czym nas uwiedzie w „Mocy przeznaczenia” oraz o tym, co ma w sobie bytomska scena, czego nie mają inne opery w Polsce i na świecie.
„Moc przeznaczenia”, opera Giuseppe Verdiego z 1862 roku, której premierę zobaczymy 18 marca na deskach Opery Śląskiej w Bytomiu, to pana pierwszy, tutaj wyreżyserowany spektakl?
Tak, to pierwsza reżyserowana przeze mnie opera w Bytomiu. To dla mnie więc także kontakt z nowym zespołem, nowymi solistami, chórem i sceną, której nie znałem wcześniej od strony reżyserskiej. Jako widz natomiast, miałem tu oczywiście okazję oglądać przedstawienia.
I jak wypada bytomska scena operowa, gdybyśmy się pokusili o porównania z innymi, na których reżyserował pan swoje sztuki? Za duża, niestety, nie jest...
To faktycznie jest trudna scena, biorąc pod uwagę jej gabaryty, bo jest bardzo mała. Nie ma też tzw. boków , nie możemy więc stawiać w spektaklu na ogromne dekoracje i efektowność w scenografii, bo przestrzeń jest ograniczona.
Natomiast niewątpliwie jest to bardzo piękny teatr, wyjątkowo przyjazny dla widza. To też jest jedna z nielicznych oper, gdzie dochodzi do tak bliskiego, wręcz intymnego kontaktu odbiorcy ze śpiewakiem. W przypadku takiej opery jaką jest „Moc przeznaczenia” to bardzo istotne, bo wspomniane dzieło, oprócz wielu scen zbiorowych, ma też mnóstwo kameralnych. Muszę więc podkreślić, że bardzo mnie cieszy, iż możemy dać widzowi okazję takiego podglądania tego operowego świata.
To jednak nie jest pierwsza opera Giuseppe Verdiego, którą pan reżyseruje. Była „Traviata”, „Makbet”, „Falstaff”. Która z nich, włączając oczywiście tę, na której premierę z taką niecierpliwością czekamy, stanowi dla pana największe wyzwanie reżyserskie?
Dla mnie zawsze największym wyzwaniem jest dzieło, nad którym obecnie pracuję. Ale tak to jest w tym zawodzie, że jak mija pewien czas po premierze, to spojrzenie czasem przewartościowuje się. I na przykład okazuje się, że o wiele trudniejsze było kiedyś pokazanie na scenie „Traviaty”, niż później „Falstaffa”, jeśli już obracamy się ściśle w kręgu oper Verdiego. Ale w tej chwili najtrudniejszym wyzwaniem jest dla mnie rzeczywiście „Moc przeznaczenia”.
A na czym polega specyfika dzieł operowych Verdiego? Czym wyróżniają się od innych dzieł operowych wielkich mistrzów, co jest dla nich charakterystyczne?
To, co gwarantuje Verdi widzowi i czego możemy być pewni, to przede wszystkim piękno melodii. To jest w każdej jego operze, zwłaszcza w tych wyjątkowo wybitnych, a „Moc przeznaczenia” niewątpliwie się do nich zalicza. Niezwykła melodyjność i piękno arii, duetów i scen zbiorowych. W tej operze mamy kilka wybitnych „hitów”, jak dla przykładu aria Leonory „Pace, pace mio Dio” z IV aktu czy sama uwertura. Te fragmenty należą do takich utworów, które wykonuje się także poza samą operą, na recitalach, w salach koncertowych, filharmoniach.
Czy słuchacz mało obeznany z muzyką klasyczną, który na co dzień nie styka się jednak z operą, znajdzie tu coś ze znanej mu melodii, powie „to już słyszałem!”, a nie wiedział, że to właśnie Verdi i jego „Moc przeznaczenia”?
Mam nadzieję, że tak. W radiu, ale także w reklamie, bazuje się przecież na tych utworach, to krąży, funkcjonuje. Ale myślę też, że to jest tak piękna muzyka, że nawet nie znając jej wcześniej, damy się jej uwieść. I tak samo damy się uwieść tej historii, którą staramy się przedstawić prosto i czytelnie. Tak, żeby stanowiła komunikatywną opowieść. Opowieść o człowieku, miłości i emocjach.
No właśnie. Mamy tu historię nieszczęśliwej miłości dwojga kochanków Leonory i Alvara, ale też splątane losy kilkorga ludzi, bo jest i Don Carlos, brat Leonory. A przeznaczenie bawi się trochę tymi losami, bo stawia wrogów, brata i ukochanego bohaterki w sytuacji, kiedy Don Carlos ratuje rannego Alvara. I nie wie na początku, komu ocalił życie. Dramatu tu więc nie brakuje, ale w których z momentów ta dramaturgia jest największa, które sceny pan, jako reżyser, chce najbardziej wyeksponować, poruszyć nimi widza?
Dla mnie osobiście, jednym z głównych zadań przy tej realizacji jest to, żeby opowiedzieć tę historię w sposób jak najbardziej prosty. Z operami jest tak, że czasem libretta nie są tak wybitne , jak sama muzyka. Czasem tworzy się połączenie skomplikowanej historii i obłędnie pięknej muzyki. Tak mówią też niektórzy właśnie o „Mocy przeznaczenia”, twierdząc, że jest to bardzo zagmatwana opowieść. My staramy się opowiedzieć ją tak, żeby ta historia o miłości w czasach wojny była zrozumiała. Natomiast rzeczywiście jest kilka scen, zwłaszcza z udziałem Leonory, które dla mnie są najpiękniejsze, najmocniejsze, najbardziej wyraziste. Natchniona muzyka Verdiego sprawia , że mała-wielka scena Opery Śląskiej w Bytomiu po prostu pęka, ściany się rozjeżdżają i przenosimy się w przestworza geniuszu, piękna i świat niezwykły. Mam nadzieję, że to nie tylko moje emocje, ale że przede wszystkim widzowie tak odczują tę operę i nasz przekaz. Tę prawdziwą czystość emocji.
Przed współczesną operą stoi trudne zadanie przyciągnięcia widza żyjącego w bardzo odmiennym, nowoczesnym i skomputeryzowanym świecie. Część reżyserów sięga więc po nowatorskie środki, próbują połączyć dawne historie, dziejące się setki lat temu z elementami codzienności współczesnego widza. Czy będzie tak i z „Mocą przeznaczenia” w pana reżyserii? Proszę uchylić rąbka tajemnicy.
Według mnie to jest jednak bardzo klasyczny spektakl, choć dla niektórych może taki nie będzie. Ja rozumiem pojęcie klasyki w ten sposób, że nie czynię z moich bohaterów stada wielbłądów, nie przebieram ich też za małpy. To są ludzie ze swoimi emocjami i problemami. Natomiast prawdą jest też, że nie pokazujemy spektaklu, który dzieje się w XVII wieku. Gramy bez określania epoki. Przedstawiona historia może dziać się zarówno współcześnie, jak i na początku XX wieku. Ale nie ma tu takich bezpośrednich przełożeń czy bardzo zdecydowanych odniesień do współczesności.
Żadnych telefonów, laptopów czy telewizorów. Bo to w tej opowieści nie jest kompletnie potrzebne. Myślę, że ta historia jest sama w sobie tak fascynująca, że nie musimy dodawać gadżetów, ubarwiać.
Ale staramy się, aby ten spektakl był elegancki, jeśli chodzi o kostiumy i scenografię. Równie szlachetny jak muzyka. Żeby dać widzowi pewną czystość, żeby wszystko współgrało.
Opera „Moc przeznaczenia” pełna jest dramatycznych scen, ale i znajdziemy tu też elementy komediowe, humorystyczne. Chociaż czytając libretto, trudno je tak od razu odszukać...
Bo ten komizm znajduje się głównie w samej muzyce. Jest tu na przykład postać jednego z braci zakonnych, stworzona przez Verdiego właśnie w tonie komicznym, jakby wprost z opery buffa. Coś, co zbliża się w tej muzyce bardziej do Gioacchino Rossiniego niż do klasycznego Verdiego. Mamy też sceny zbiorowe, które nie mają nic w sobie z chóru niewolników w innej operze Verdiego - „Nabucco”, czyli typowym dramatyzmem. Są chóry żołnierzy, markietanek. Tu się sporo dzieje. Czymś widz jest ciągle zaskakiwany. I nie zawsze jest w tym tragizm.
Premiera już za dwa tygodnie. Warto też zauważyć, że jedyna inscenizacja tego tytułu w Bytomiu miała miejscu w roku 1961, czyli 56 la t temu. Jak długo pracujecie nad obecną wersją opery i ilu występujących zobaczymy na scenie?
Sześć tygodni prób to taki klasyczny czas przygotowania opery. Nie inaczej jest w tym przypadku. Ale wcześniej trzeba było zaprojektować scenografię, kostiumy. Pracujemy więc już od połowy grudnia. Na scenie zobaczymy łącznie prawie 70 osób. Mamy solistów, dwunastu członków baletu i 46 chórzystów plus orkiestra. W wielu partiach jest potrójna obsada, dlatego liczymy, że widzowie będą chcieli zobaczyć spektakl kilka razy. Znakomite artystki w roli Leonory: Anna Wiśniewska-Schoppa, Karina Skrzeszewska i Ewa Biegas. Trzy kompletnie różne śpiewaczki z odmienną energią sceniczną i temperamentem. Swoimi kreacjami tworzą trzy różne spektakle. Staram się tak pracować, żeby nie wciskać artystów w jeden sztywny gorset, dać im wolność bycia sobą. Dzięki temu tworzymy za każdym razem trochę inny spektakl.
Tomasz Konina
Reżyser teatralny i operowy, scenograf. Absolwent PWST w Warszawie i UE we Wrocławiu. Jako reżyser zadebiutował w 1998r. W latach 2007-2015 dyrektor Teatru im. J. Kochanowskiego w Opolu.