Samorządowa rewolucja
To na razie przymiarki, projektu na papierze nie ma, ale prezes PiS nie zostawia raczej złudzeń. Rządzący chcą wprowadzić dwukadencyjność w samorządach, być może z działaniem wstecz.
Na razie nie wiadomo, jak ta zmiana miałaby wyglądać w rzeczywistości; nie ma bowiem ostatecznych propozycji ze strony polityków PiS, którymi miałby zająć się Sejm. Nie ma też pewności, czy zmiana - jeżeli w ogóle - weszłaby w życie od 2018 roku, kiedy to są przewidziane kolejne wybory samorządowe na następną 4-letnią kadencję. Wszyscy czekają na szczegóły. Tymczasem sprawdziliśmy w regionie, którą kadencję w danej gminie sprawują poszczególni włodarze.
Niewielka ich część, bo 12 na 44, jest w trakcie pierwszej kadencji. Pozostali, gdyby zmiany weszły w życie, nie mogliby ponownie starać się o fotel wójta, burmistrza, prezydenta. Rekordzistą jest niewątpliwie burmistrz Karlina Waldemar Miśko, który piastuje swoją funkcję od 1993 roku. A jak sprawę komentują samorządowcy z regionu?
- A może, skoro mamy coś zmieniać, to należałoby na początek zacząć od Sejmu? - zastanawia się Piotr Jedliński, prezydent Koszalina.
- Przecież tam są posłowie, którzy są w Sejmie od 25 lat. Może w tym zakresie przydałyby się zmiany, bo tak samo można powiedzieć, że niektórzy już okrzepli i czas na świeżą krew. Druga sprawa, że samorządy rządzą się innymi prawami i to mieszkańcy świadomie wybierają, bo znają tych ludzi, obserwują ich na co dzień, jak działają, czy są skuteczni. I to wyborcy powinni decydować, czy chcą widzieć danego człowieka na danym stanowisku, czy nie. Nie powinno odbierać się ludziom tego prawa. Poza tym w normalnym kraju demokratycznym istnieje kardynalna zasada, że prawo nie działa wstecz. Do tego, gdy samorządowiec decyduje się na start, to idzie do wyborów z długofalową strategią - trzeba czasu na jej realizację.
- Nie ma dziś żadnego uzasadnienia, by wprowadzać tego rodzaju zmiany - komentuje Waldemar Miśko, burmistrz Karlina. - Może bym nie miał nic przeciwko wprowadzeniu dwukadencyjności, ale trzeba patrzeć, jak to działa w krajach z ugruntowaną demokracją, np. w Niemczech. Z doświadczenia wiem, że w naszych partnerskich miastach niemieckich kadencje samorządowców sięgają nawet 8 - 9 lat, bo tam długość kadencji jest zróżnicowana. Ale wówczas ograniczenie się do dwóch kadencji ma sens - tak długi okres daje szansę na realizację długofalowej strategii.
- Sama dwukadencyjność mogłaby zostać wprowadzona, ale dobrze by było, aby mieszkańcy sami mogli decydować, kto będzie wójtem, burmistrzem, prezydentem. A nie, by decydował o tym prezes Kaczyński, bo do tego sprowadza się obecnie proponowana zmiana, gdy bierze się pod uwagę, by prawo działało wstecz - ocenia Arkadiusz Klimowicz, burmistrz Darłowa.