Sądy na wyciągnięcie ręki ministra. Politycy PiS biorą się za sądownictwo
Pod hasłem sanacji wymiaru sprawiedliwości i wzięcia odpowiedzialności za funkcjonowanie państwa PiS złożyło w Sejmie projekt nowelizacji fundamentalnej dla sądownictwa ustawy.
Próby ostatecznego demontażu niezależności władzy sądowniczej - trzeciego filaru praworządnego państwa - upatrują w planach partii opozycja i samo środowisko sędziowskie. I przypominają, że demokracja siedzi na trójnogim taborecie. Wytrącenie jednej z nóg spowoduje, że wszyscy wyłożymy się na podłodze.
Kiełbasa i ghostwriterzy
Sędziowie to „kasta nadzwyczajnych ludzi”, korporacyjna hydra, która nie da skrzywdzić swoich dzieci, choćby najoczywistsze przestępstwo popełniły. Sędziowie rozmijają się ze zdrowym rozsądkiem obywateli, a sądy zawalone nierozstrzygniętymi sprawami są niczym stajnie Augiasza. Taki obraz wymiaru sprawiedliwości wyłania się z ostatnich wypowiedzi polityków i sympatyków partii rządzącej.
Chętnie przypomina się kradzież kiełbasy przez emerytowanego sędziego z Tarnobrzega, kradzież 50 zł zostawionych na ladzie stacji paliw w Wężykach k. Sochaczewa (pieniądze miały zniknąć w kieszeni wiceprezesa jednego z sądów rejonowych) czy kradzież pendrive’a, o którą podejrzewany jest sędzia z Wrocławia. Po tym incydencie minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro publicznie ogłosił, że proponowane przez resort zmiany w prawie „pozwolą wzbudzić wśród obywateli zaufanie do sędziów”.
Tego rodzaju czyny są niegodne sędziego, od którego należy wymagać najwyższych standardów etycznych. Kładą się cieniem na opinii o całej 10-tysięcznej grupie sędziów
- podkreślił w specjalnym oświadczeniu zarząd Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”. Ale już nagłaśnianie tego typu spraw sędziowie uważają za celowe dezawuowanie środowiska wymiaru sprawiedliwości.
- Te kiełbasy to sprawa sprzed kilku lat, a kradzież ze stacji benzynowej czy marketu, choć haniebna, to jednak zdarzenia skrajnie incydentalne na tle całego wymiaru sprawiedliwości. Ale teraz celowo się je nagłaśnia, by wywrzeć wrażenie szczególnego nagromadzenia patologicznych zachowań w środowisku sędziowskim - komentuje jeden z sędziów z 20-letnim stażem (nazwiska woli nie podawać).
W takiej atmosferze rodzi się właśnie reforma ustroju sądów powszechnych. W Wielką Środę do Sejmu trafił projekt nowelizacji fundamentalnej dla wymiaru sprawiedliwości ustawy. Pod blisko stustronicowym dokumentem podpisała się grupa posłów PiS, ale zarówno opozycja, jak i przedstawiciele środowiska sędziowskiego nie mają wątpliwości, że projekt został napisany przez „ghostwriterów” z Ministerstwa Sprawiedliwości.
Autorstwo urzędników Ministerstwa Sprawiedliwości jest oczywiste. Złożenie projektu jako poselskiego pozwala uniknąć konsultacji z zainteresowanymi środowiskami. Kto, mając czyste intencje, uciekałby się do tego rodzaju fortelu?
- komentuje sędzia Grzegorz Kachel z gdańskiego oddziału SSP Iustitia.
Iustitia krytykowała już poprzednie władze za próby politycznej „kolonizacji” wymiaru sprawiedliwości. Teraz jednak mówi jednym głosem z obecną opozycją parlamentarną, dostrzegając w planach ministra Ziobry i samego PiS znacznie dalej idące zakusy.
Nasz prezes
Wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki, twarz reformy ustrojowej , przekonuje, że władza sądownicza „powinna być poddana większej kontroli obywatela”. Chce też, aby „sądownictwo działało sprawniej”.
- Osobiście jestem zwolennikiem rozwiązania stosowanego w Stanach Zjednoczonych, gdzie sędziowie wybierani są w wyborach powszechnych - stwierdził w ubiegłym tygodniu w wywiadzie dla „Warszawskiej Gazety”. - Nic nie działa bardziej motywująco niż konieczność rozliczenia się przed obywatelami.
W złożonym właśnie projekcie nowelizacji ustawy o ustroju sądów powszechnych nic o kontroli obywatelskiej nad sądami jednak nie ma. Jest za to sporo rozwiązań dających więcej władzy nad sądami i sędziami ministrowi sprawiedliwości. I tak według nowych zasad to Zbigniew Ziobro (i jego następcy) będzie miał wyłączne prawo wyboru prezesa każdego sądu w Polsce. Przy podejmowaniu decyzji nie będzie musiał się liczyć ani ze zgromadzeniem ogólnym sędziów danego sądu, ani z Krajową Radą Sądownictwa. W porozumieniu ze swoim nominatem wyznaczy też wiceprezesa.
Odwołanie przełożonego sędziów też będzie znacznie prostsze. Wystarczy, że wskaże się na „rażące lub uporczywe niewywiązywanie się z obowiązków służbowych” albo że „dalszego pełnienia funkcji z innych powodów nie da się pogodzić z dobrem wymiaru sprawiedliwości”.
Pytanie, kiedy minister będzie mógł prezesa odwołać. Czy wtedy gdy na przykład prezes usłyszy zarzut kryminalny, a może dyscyplinarny? Albo dopiero wtedy gdy zapadnie prawomocny wyrok? A może ministrowi wystarczy kontrowersyjna
- jego zdaniem - wypowiedź prezesa? - pytają sędziowie.
Mało tego, minister będzie mógł też odwołać prezesa po stwierdzeniu jego „szczególnie niskiej efektywności działań” nadzorczych w podległym mu sądzie lub tych niższego szczebla. W zawalonych sprawami sądach (15 mln w skali kraju) wykazać to będzie dość łatwo. A że ustawa żadnego konkretnego wyliczenia nie podaje, to minister będzie mógł podjąć decyzję na podstawie własnego odczucia. Tym bardziej że nikt go za to nie rozliczy (bo i projekt nie przewiduje żadnej formy odwołania).
Pańskie oko konia tuczy
PiS najwyraźniej zależy na czasie. Zmiany mają wejść w życie już z początkiem lipca tego roku. W projekcie zawarto także furtkę do masowej wymiany obecnego kierownictwa sądów. Przez pół roku od wejścia w życie ustawy minister sprawiedliwości (a w praktyce także jego zastępcy) będzie miał prawo dowolnie wymienić każdego prezesa - i to nie oglądając się na powyższe kryteria. Ale to dopiero początek. Każdy z nowych prezesów w pierwszym półroczu od powołania dokona - jak głosi projekt ustawy - „przeglądu stanowisk funkcyjnych przewodniczących wydziałów, zastępców przewodniczących wydziałów, kierowników sekcji, a także wizytatorów w podległych im sądach”. A jak ktoś mu się nie spodoba, to - znowu bez żadnych szczególnych przesłanek - będzie mógł taką osobę wymienić.
Z drugiej strony, nowelizacja daje ministrowi sprawiedliwości nowe środki motywacyjne. Choćby możliwość awansowania sędziego rejonowego do sądu apelacyjnego z pominięciem wymogu stażu na szczeblu okręgowym.
Obecnie widzimy te same osoby, zasiedziałe na fotelach, to się skończy, bo wprowadzimy przejrzyste kryteria awansu
- zapowiadał jeszcze we wrześniu ubiegłego roku wiceminister Jaki.
Stowarzyszenie Iustitia nie podziela entuzjazmu wiceszefa resortu: - Dzięki kilku zmianom minister uzyskuje możliwość „nagradzania” sędziów, którzy będą w jego kręgu zaufania. I tak na przykład sędzia sądu okręgowego będzie mógł być prezesem sądu apelacyjnego, a sędzia sądu rejonowego prezesem sądu okręgowego - czytamy w oświadczeniu stowarzyszenia. - Do sądu apelacyjnego będzie można awansować z pominięciem sądu okręgowego - prosto z sądu rejonowego. Wystarczy przejście procedury konkursowej przed KRS zdominowaną przez osoby wybrane przez polityków.
Ale to nie koniec. PiS kusi sędziów szerszą niż dotąd paletą tzw. delegacji. Dotąd sędziowie mogli być delegowani tylko do Ministerstwa Sprawiedliwości. Teraz PiS chce, by sędziowie mogli być delegowani także do Kancelarii Prezydenta oraz do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Taka delegacja to nie lada gratka, bo przysługuje za nią spory dodatek funkcyjny.
Opór sędziowski
Zastrzeżenia środowiska nie sprowadzają się jednak wyłącznie do polityki personalnej. Kontrowersyjne są także przepisy dotyczące przydziału konkretnych spraw. O ile wprowadzenie losowania sędziów do spraw spotyka się ze zrozumieniem (zresztą to m.in. jeden z postulatów organów UE), to już wyłączenie tego mechanizmu w przypadku spraw rozpatrywanych na dyżurze budzi poważne zastrzeżenia.
- Oznacza to, że wystarczy wiedzieć, iż konkretny sędzia ma dyżur, i wtedy wnieść na przykład sprawę aresztową, żeby mieć pewność, iż to ten sędzia ją dostanie. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby był to sędzia, który właśnie wrócił z delegacji do ministerstwa i którego prezes przydzielił do newralgicznego wydziału - uprzedza Iustitia.
Napięcie między partią rządzącą na czele z Ministerstwem Sprawiedliwości z jednej strony oraz środowiskiem sędziowskim z drugiej narasta. W Sejmie trwają prace nad rządowym projektem zmian w ustawie o Krajowej Radzie Sądownictwa. Nowe przepisy mają m.in. wygasić kadencje wszystkich obecnych członków KRS. Nowi podzieleni będą między dwie izby, przy czym dominujące zdanie w radzie należeć będzie do polityków.
W sprawie głos zabrał także prezydent RP Andrzej Duda. Ustami swojego ministra wyraził wątpliwości co do projektu zmian w KRS autorstwa macierzystej partii. Szef prezydenckiego biura prasowego Marek Magierowski ogłosił, że pan prezydent „kilka razy rozmawiał na ten temat z panem ministrem Ziobrą i kilka razy zwracał mu uwagę na swoje wątpliwości”.
W drugiej połowie marca w Warszawie zebrali się sędziowie sądów okręgowych i apelacyjnych. Zgromadzenie zaapelowało o powołanie niezależnego samorządu sędziowskiego. W najbliższy czwartek, w samo południe, sędziowie mają na pół godziny przerwać rozprawy i na nadzwyczajnych zebraniach wybrać swoich przedstawicieli do nowego ciała.
- My, obywatele, musimy pamiętać, że każdy z nas, bez względu na dzielące nas różnice, może stanąć przed sądem, aby dochodzić swoich praw wobec przedstawicieli władzy, niezależnie od tego jaka partia wygrywa wybory - piszą w apelu sędziowie ze Stowarzyszenia Sędziów Themis, które obok Iustitii mają zadbać o stronę organizacyjną inicjatywy.