Sąd Najwyższy karał surowo, sądził sprawiedliwie
To on decyduje, czy ugrupowanie polityczne zachowa pieniądze z kasy państwa. PiS-owi być może „uratował życie”.
Być może PiS nie sprawowałoby dziś rządów, gdyby nie... Sąd Najwyższy. - PiS ma szczęście, że Sąd Najwyższy istnieje - powiedział pod koniec 2007 r. nie kto inny, jak Donald Tusk. Ówczesny premier w ten sposób skomentował orzeczenie SN, który uwzględnił zażalenie PiS wobec decyzji Państwowej Komisji Wyborczej.
PKW chciała zabrać 65 mln zł, jakie PiS dostał z tytułu subwencji za zasiadanie jego posłów w Sejmie w latach 2005-2007. Bez tych pieniędzy partia miałaby kłopoty. PKW zakwestionowała sprawozdanie finansowe z okresu kampanii wyborczej w 2005 r. Zarzuciła partii Jarosława Kaczyńskiego przyjęcie pieniędzy od cudzoziemców i wpłat od osób prawnych. PKW zwróciła się do SN, by odebrał całą subwencję.
PiS odwołał się do SN. Z powodzeniem. Tusk mówił po wyroku w 2007 r.: - Werdykt świadczy o tym, że bracia Kaczyńscy nie mają racji krytykując Sąd Najwyższy. Instytucje, które chcieli zniszczyć mogą, jeśli działają neutralnie, być przydatne dla PiS.
Przy okazji pojawiły się głosy, że PiS - dla uratowania subwencji - zamierza zmienić nazwę partii. Ten zabieg miał pozwolić na zachowanie pieniędzy z budżetu państwa. Liderzy partii zaprzeczali jednak, by rozważano taką opcję. Podkreślali, że liczą na sprawiedliwe orzeczenie SN.
Dekadę temu SN przychylił się natomiast do wniosku PKW i odebrał pieniądze z subwencji SLD. Sojusz stracił ponad 26 mln zł (powód: wpisał na swój rachunek środki pochodzące ze sprzedaży dwóch samochodów, a można na nim gromadzić jedynie pieniądze ze składek członkowskich). Tamta decyzja SN okazał się „gwoździem do trumny” Sojuszu.
- Życie pokazuje, że bez pieniędzy z budżetu państwa nasze partie są niczym rośliny pozbawione wody. Dzięki nim prowadzą bieżącą działalność, a przede wszystkim finansują kampanie wyborcze - mówi prof. Marek Bankowicz, politolog z UJ.
Sąd Najwyższy odgrywa ważną rolę w polskiej polityce. Zatwierdza wyniki wyborów parlamentarnych, prezydenckich i referendum ogólnokrajowego. Oznacza to, że jakaś partia czy kandydat na prezydenta mogą uzyskać zdecydowaną większość głosów, ale SN ma prawo uznać wybory za nieważne.
W 2005 r. Polacy w napięciu oczekiwali, czy SN uzna, iż Aleksander Kwaśniewski został prawidłowo wybrany na prezydenta. Sąd orzekł, że tak. Setki tysięcy ludzi domagały się jednak innego orzeczenia twierdząc, iż Kwaśniewski oszukał wyborców, podając, iż legitymuje się wyższym wykształceniem (w rzeczywistości go nie posiada).
Napięcie miało też miejsce w 2014 r., po wyborach samorządowych, zakończonych zaskakująco dobrym wynikiem PSL podczas elekcji do sejmików wojewódzkich.
Sąd Najwyższy ma także wielki wpływ na stan kiesy partii, które nie weszły do parlamentu, ale w wyborach przekroczyły trzyprocentowy próg poparcia. To także gwarantuje subwencję. - Dlatego tak ważne jest, by sędziowie Sądu Najwyższego byli w pełni niezawiśli i niezależni od aktualnie rządzącej partii. Nowa ustawa o SN takich gwarancji nie daje - wyjaśnia Szymon Osowski, prezes Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska.
O roli SN przekonały się nie tylko PiS i SLD, ale też - i to dwukrotnie - PSL, a po ostatnich wyborach Nowoczesna i Partia Razem. Kłopoty ma także partia Wolność Janusza Korin-Mikkego, która czeka na orzeczenie Sądu. PSL do dziś ponosi bolesne skutki źle rozliczonej kampanii z 2001 roku. Ludowcy zwlekali ze zwrotem pieniędzy. Problem dopadł ich ze zwielokrotnioną siłą. W 2001 r. mieli do oddania 9 mln zł, a w 2012 r. dług urósł do ponad 21 mln. Choć byli wtedy w koalicji z PO, partia Tuska, a konkretnie minister finansów Jacek Rostowski, nie zgodził się na umorzenie nawet części długu PSL.
- Zostaliśmy zdecydowanie nadmiernie skrzywdzeni - twierdzi Józef Szczepańczyk, polityk PSL, który pięć lat temu pertraktował z Rostowskim. Dodajmy, że kłopoty finansowe PSL miały wielki wpływ na to, iż Waldemar Pawlak przegrał w 2012 r. wybory prezesa PSL. Pokonał go Janusz Piechociński i to on zajął miejsce w rządzie. PSL zaś w zasadzie do dzisiaj jest bankrutem.
Orzeczenie SN sprawiło, że w tej kadencji w poważnych kłopotach finansowych znajduje się Nowoczesna. Straci ponad 20 mln zł, które miała dostać z kasy państwa do 2019 r. - Szanujemy orzeczenie SN, ale kara jest niewspółmierna do winy. Nieprawidłowo przelaliśmy 1,9 mln zł, a ukarani zostaliśmy ponad 20 mln - narzeka poseł Jerzy Meysztowicz.
SN najpierw przychylił się do wniosku PKW o ukaranie Partii Razem, ale po odwołaniu się tego ugrupowania, sam postanowił zwrócić się do Trybunału Konstytucyjnego z pytaniem o zgodność z ustawą zasadniczą przepisów, na podstawie których PKW odrzuciła sprawozdanie finansowe partii. - Czekamy na rozstrzygniecie - mówi Szczepan Garstka, członek władz Partii Razem.
Nowoczesna i PR przelały pieniądze z rachunku partii bezpośrednio na konto komitetu wyborczego. I to był błąd, bo zgodnie z prawem powinny najpierw trafić na konto funduszu wyborczego partii.
- Dotychczas Sąd Najwyższy surowo karał partie za błędy w sprawozdaniach finansowych. Nie zauważyłem jednak, by faworyzował jakąś siłę polityczna - ocenia Szymon Osowski.
Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto