W czwartek na cmentarzu w Zielonej Górze rodzina, przyjaciele, znajomi bliżsi i dalsi pożegnali Tadeusza Marcinkowskiego. - Szkoda, że tacy ludzie odchodzą - mówili
Tadeusza będę wspominał jako nieodżałowanego przyjaciela, Sybiraka, poetę, kronikarza, uczestnika wszystkich uroczystości patriotycznych - usłyszeliśmy w czwartek od Mariana Szymczaka, szefa Koła nr 8 Związku Sybiraków w Zielonej Górze. - Piękną książkę wydał o ludobójstwie na Kresach, która mogłaby być osnową filmu o Wołyniu. U Tadeusza ceniłem przede wszystkim przywiązanie do ojczyzny i do rodziny. Córka go uwielbiała, bo był wspaniałym człowiekiem. Cichym, spokojnym, zrównoważonym. Dziś będę go żegnał...
- Dziś pogrzeb. Będę, bo to nasz kolega ze Stowarzyszenia Pionierów Zielonej Góry. Przyjechał tutaj z Łucka i tutaj żeśmy się poznali. Tutaj chodził do szkoły, tutaj rozpoczął swoją pracę, swoją działalność - podkreślał Julian Stankiewicz, prezes Stowarzyszenia Pionierów Zielonej Góry. - Był też członkiem Rodziny Katyńskiej, Sybiraków, Lwowiaków... Stamtąd się wywodził, z Kresów. I wykazał wielką pasję: pisał, zbierał najróżniejsze dokumenty, poświęcił się temu. Wielki działacz, kolega, bardzo dobry człowiek. Każdy, kto się urodzi, musi zejść z tego świata. Szkoda, że tacy ludzie odchodzą...
Ach, Łucku, polski Łucku
Tadeusz Marcinkowski, rocznik 1932, urodził się w Łucku. Kochał to miasto, kochał Wołyń, kochał Kresy. - Bardzo dobrze mi było, świetnie w Łucku. Przede wszystkim zamek bardzo lubiłem, bo pod nim mieszkałem. Jak już troszeczkę wyrosłem, to chodziłem do kina na bajki Disneya. „Królewną Śnieżką...” byłem tak urzeczony, że zostałem na kilku seansach. A mama coraz bardziej przerażona czekała na mnie przed kinem... - opowiadał pan Tadeusz w artykule z cyklu „Wasze Kresy”, który w październiku 2013 roku ukazał się na łamach „Gazety Lubuskiej”.
Bardzo dobrze mi było, świetnie w Łucku. Przede wszystkim zamek bardzo lubiłem, bo pod nim mieszkałem
- Lubiłem też chodzić do kościoła, był niedaleko zamku. A po mszy na lody do słynnej cukierni Rozaliniego. Ojciec, mama, siostra Lodzia i ja... I jeszcze nad staw, gdzie często przechadzał się ksiądz Bukowiński z modlitewnikiem. I na wojskowe defilady. Najlepsze, co widziałem w życiu, to wielkie manewry, jak przyjechał Rydz-Śmigły. O Boże, jakie to było świetne dla mnie.
Ta ostatnia fascynacja to efekt wychowania w głęboko patriotycznej rodzinie. Jan Marcinkowski, ojciec pana Tadeusza, był wpatrzony w Józefa Piłsudskiego, brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej, pracował w sądzie w Łucku, piastował funkcję komendanta powiatowego Związku Strzeleckiego, uhonorowany wieloma odznaczeniami... To oczywiste, że po 17 września 1939 roku znalazł się na celowniku NKWD. Aresztowany został niespełna trzy miesiące później, 9 grudnia, we własnym domu. - Ja cichutko leżałem w łóżku i na to patrzyłem, strasznie się bałem. Gdy już zabierali ojca, zapytał, czy może mnie pocałować, pożegnać się. Pozwolili. Zamknąłem oczy, udawałem, że śpię. Podszedł, pochylił się, pocałował mnie w czoło. Otworzyłem oczy dopiero później, gdy już wychodził. Widziałem go w drzwiach. Ostatni raz - wspominał pan Tadeusz.
Pozostała w Łucku rodzina - Olimpia Marcinkowska z dwojgiem dzieci - trzykrotnie zdołała uniknąć przeznaczenia, czyli wywózki na Sybir. Ale w końcu 26 maja 1941 roku została zesłana na nieludzką ziemię, gdzie z głodu podkradało się ptakom jajka i wypijało na surowo... Powrót do Łucka 22 grudnia 1944 roku był wzruszającym wydarzeniem, którego pamięć nie miała prawa zatrzeć. Wkrótce jednak i stamtąd trzeba było uciekać. - My nie chcieliśmy. Z Łucka wyjeżdżać? Ze swojego kochanego domu? Przecież dopiero wróciliśmy... Ale zobaczyliśmy morderstwa Ukraińców. Widzieliśmy ciała Polaków przywożonych do Łucka. I zdecydowaliśmy: musimy jechać - mówił pan Tadeusz.
„Żegnam cię, stary Łucku,
ciche, tkliwe miasto,
Nad którym anioł smutku
na obłokach zasnął
I rozskrzydlił pogodę,
pachnącą jak kwiecie,
Miasto niezapomniane, jedyne na świecie!
Przebiec wszystkie ulice, połączyć ruiny,
Rozpamiętywać przeszłość,
aż przyjdzie zmierzch siny
I nakryje zwaliska ławą chmur krzaczastą,
Ach, Łucku, polski Łucku,
jak rzucić cię, miasto?!”
- pisał Edward Góra w „Pożegnaniu z Wołyniem. Poemacie serdecznym”, który ukończył 11 listopada 1944 roku w Łucku. Niewątpliwie to samo czuł Tadeusz Marcinkowski.
Z przystankami w Gubinie i Torzymiu rodzina dotarła do Zielonej Góry. Tutaj pan Tadeusz z lubością myszkował między regałami księgarni, którą prowadził ojciec Maryli Rodowicz. Gromadził wszelkie wydawnictwa związane ze swoim ukochanym Łuckiem, z Wołyniem, z Kresami. Mieszkanie zmieniało się w niezwykłą bibliotekę... Za cel postawił sobie także odnalezienie miejsca śmierci i pochówku ojca. Z górą pół wieku minęło, zanim dowiedział się, że Jan Marcinkowski został rozstrzelany wiosną 1940 roku w Kijowie i pochowany w zbiorowej mogile na Bykowni. 21 września 2012 roku odwiedził to miejsce. Wreszcie mógł godnie pożegnać się z ojcem. To przejmujące wydarzenie opisał w książce „Skarby pamięci”. Później wydał też „Skarby pamięci. Wołyń”. Obie publikacje przygotował wspólnie z córką Małgorzatą Ziemską.
W ręku woreczek z ziemią
„Panienko Latyczowska, Zorzo Promienista, zaprowadź Ojca Mego na niebieską przystań” - te słowa widnieją na nekrologu Tadeusza Marcinkowskiego. To parafraza fragmentu cytowanego wcześniej „Pożegnania z Wołyniem. Poematu serdecznego” Edwarda Góry. A Panienka Latyczowska to słynna Matka Boża Latyczowska - Królowa Podola i Wołynia, której obraz w listopadzie 1935 roku trafił do katedry w Łucku. To Matka Boża z Dzieciątkiem i berłem, wokół głowy ma tuzin gwiazd, a postać oplatają winorośle.
Orszak, który w czwartek towarzyszył panu Tadeuszowi w ostatniej drodze, kroczył za sztandarem Lubuskiej Rodziny Katyńskiej. - Wierzę, że gdzieś po drugiej stronie czekają na Ciebie łucczanie, Wołyniacy, Kresowianie, o których zawsze pamiętałeś - mówiła nad mogiłą ukochanego ojca pani Małgorzata. W ręku trzymała woreczek z ziemią, którą Tadeusz Marcinkowski przywiózł z Łucka...