S5 czeka na Godota czy Herkulesa? Na miejscu robót w Pawłówku drogowcy odkryli dzikie wysypisko śmieci. Wywieźli je do Łochowic
Osiem dni temu inżynier kontraktu z Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad objeżdżał budowane w naszym regionie odcinki drogi ekspresowej S5. Szczególnie uważnie lustrował dwa pierwsze: łącznie od Nowych Marz do Świecia i piąty: od Białych Błot do Szubina.
To miejsca, w których budową dowodzi włoska firma Impresa Pizzarotti - największy guzdrała, a zarazem największy pieniacz, domagający się 766 dodatkowych milionów złotych za dokończenie rozgrzebanych inwestycji, nie tylko na Kujawach i Pomorzu.
Sytuacja wyklarowała się jeszcze zimą. GDDKiA odmówiła dopłaty, a Włosi nie wycofali roszczeń. Można by zadać pytanie, dlaczego polski inwestor nadal toleruje włoskiego guzdrałę i chciwca, który na domiar złego wciąż jest winien grube pieniądze małym polskim firmom – swym podwykonawcom - które odwalają za niego niemal całą robotę. A raczej odwalały, póki główny wykonawca regulował rachunki. GDDKiA najpierw jednak dała Pizzarotti miesiąc do namysłu, by dopiero po tym czasie wysłać inżyniera kontraktu, sprawdzającego, czy Włosi zareagowali na ultimatum. A teraz od przeszło tygodnia czekamy na jego raport.
Słowem, GDDKiA zachowuje się tak, jakby czasu do zakończenia budowy włoskich odcinków S5 (terminy wyznaczono na koniec tego roku) było mnóstwo. Tymczasem prawda jest taka, że żaden z tych odcinków nie jest gotów nawet w 40 procentach i w dotrzymanie terminu zakończenia robót można by uwierzyć jedynie pod warunkiem, że Pizzarotti z Italii ściągnie do pomocy Herkulesa.
Raźniej budowlańcy krzątają się na innych odcinkach – m.in. tym przebiegającym najbliżej zachodnich rogatek Bydgoszczy: Tryszczyn – Białe Błota. To teren, na którym ruchem ciężkiego sprzętu zarządza polsko-hiszpańskie konsorcjum firm Polaqua i Dragados. Pomiędzy Pawłówkiem i Lisim Ogonem przystąpiono już nawet do porządków po pracach ziemnych. I tu jednak działania budowlańców wzbudziły niepokój – tyle że nie GDDKiA, lecz mieszkańców.
Jeden z nich zabawił się w detektywa. I odkrył ciekawe (a raczej nieciekawe) rzeczy. Na przesłanych mi zdjęciach widać, że ładowany na wywrotki z tabliczkami „odpady” materiał, to nie tylko ziemia, lecz także gruz i… jakieś przedmioty z plastiku. Detektyw amator pojechał za jedną z wywrotek i ustalił, że obrała kurs na Łochowice. Tam skręciła w gruntowa ulicę, by dojechać do wielkiego dołu i nad nim pozbyć się ładunku.
Donos sprawdziłem i ja. Wszystko prawda. Podczas prac na S5 w Pawłówku robotnicy natknęli się na dzikie wysypisko śmieci, wypełnione przede wszystkim gruzem. Odpady, łącznie ze zdjętą z trasy ziemią, od 26 marca do świąt były przewożone przez konwoje wywrotek do parowu w Łochowicach. Nie dalej niż 300 metrów od tego miejsca zaczynają się ciągnąć domki jednorodzinne.
Uspokajam więc łochowiczan, że, jak mnie zapewniono, tamtejsze wysypisko jest legalne, a jego właściciel ma pozwolenie na składowanie i rekultywację różnych odpadów ziemnych i gruzu (choć plastiku już nie). I gdy parów wypełni się odpadami, to zostanie zasypany czystą ziemią, na której posadzi się drzewka i posieje trawkę. Łochowiczanom raczej nie grozi więc to, co za sprawą Zachemu przeżywają mieszkańcy Łęgnowa i Otorowa.