Rzeczpospolita obojga narodów plus, czyli my wymieramy, a inni się u nas masowo urządzają. I co mono-Polak na to? [Kwadratura kuli]
Polak, który emigruje za granicę, ma bezwzględny obowiązek pozostać Polakiem i w razie czego dać się za to pokroić. Cudzoziemiec, który chce zamieszkać w Polsce i uzyskać nasze obywatelstwo, ma obowiązek zostać Polakiem, bo w przeciwnym razie zostanie pokrojony. Już kiedyś przywoływałem Państwu tę powszechnie stosowaną u nas przez dziesięciolecia logikę. A ona właśnie odchodzi do lamusa - pod ciśnieniem Historii.
W peerelowskich szkołach (do których chodziło przecież większość Polaków), obowiązywała – niezależnie do konstytucyjnych zapisów o dozgonnej przyjaźni ze Związkiem Sowieckim - ultrapatriotyczna narracja sprowadzająca się do prostej dumy z tego, że jesteśmy Polakami i tylko Polakami – w sensie etnicznym. Niemal wszyscy moi rówieśnicy byli przekonani, że to dobrze, iż wydarzyła się akcja Wisła i cała seria innych powojennych przesiedleń (na czele z wywaleniem wrednych Niemców – hitlerowców z ziem piastowskich), bośmy się dzięki temu stali spójnym, monoetnicznym (czytaj: lepszym) narodem i – uwaga! – także lepszym społeczeństwem. Uwolnionym od tych wszystkich niepokojów wynikających z wielokulturowości i rozchełstanych od prawa do lewa dążeń różnych nacji.
Wśród oczywistych oczywistości tej logiki było również to, że wszyscy polscy królowie to byli Polacy całą gębą, czyli mówili po polsku jak Krystyna Loska, albo przynajmniej Jan Ciszewski. To, że Władysław Jagiełło znał dobrze tylko swój język ojczysty, czyli litewski, oraz jeden język obcy, czyli ruski, nie mieści się w głowie monoetnisty, ani utrwalanej przez lata narracji. Podobnie jak to, że nasz wielki Stefan Batory, który w połowie XVI wieku odbył studia na uniwersytecie w Padwie i był poliglotą – oprócz ojczystego języka węgierskiego władał biegle łaciną, włoskim i niemieckim, ale nie raczył był się nauczyć polskiego. Wydawało mu się to niepotrzebne!
No dobra, Zygmunt III Waza (ten od kolumny - wyjaśniam przybyszom z innych krajów i pokoleń) wśród pięciu opanowanych języków znalazł miejsce na polski, ale już jego pochodzenie niechybnie skonfundowałoby piewcę opisanej wyżej logiki: jego rodzicami byli (ożenieni w Wilnie) książę Finlandii, późniejszy król Szwecji (Jan III Waza), syn króla Szwecji Gustawa I Wazy i Małgorzaty Leijonhufvud szwedzkiej królowej oraz królewna polska Katarzyna Jagiellonka, córka króla Polski Zygmunta I Starego i Bony Sforzy polskiej królowej; nota bene ta ostatnia biegle władała łaciną i hiszpańskim, więc jeśli wygłaszała jakiekolwiek niemiłe strofy w kierunku Barbary Radziwiłłówny, to na pewno nie z akcentem Aleksandry Śląskiej. Szok.
Do czego ja tu zmierzam? Ano do tego, że tylko w 2021 roku umarło blisko 520 tys. Polaków (rekord od II wojny światowej, o 154 tys. więcej od średniej za poprzednie lata), w większości wychowanych w powyższej narracji/logice. Natomiast po 23 lutego przybyło do Polski 3,5 mln uchodźców, czyli kobiet z dziećmi, które są w większości żonami, partnerkami oraz matkami ukraińskich patriotów wykuwających swój patriotyzm na frontach wojny z naszym wspólnym śmiertelnym wrogiem.
Wymaga wnikliwych badań socjologicznych, kulturoznawczych i psychologicznych (a może nawet psychiatrycznych), dlaczego myśmy się tak powszechnie ulitowali nad tymi Ukrainkami, ale to zrobiliśmy, co sprawiło, że staliśmy się na powrót niechybnie Rzeczpospolitą Obojga Narodów. Mój kolega, prof. Jan Brzozowski z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, dodaje tu wraz ze współpracownikami (autorami raportu o cudzoziemcach w stolicy Małopolski) spory plus. W metropoliach, jak Kraków, Warszawa, Wrocław, mamy dziesiątki tysięcy przedstawicieli 150 nacji. Ale oni są także w Zabierzowie, Zielonkach, Chrzanowie, Oświęcimiu. Spora część układa sobie u nas życie. Po swojemu. I co my na to?