Relacje między obozem władzy a prawnikami są dzisiaj obustronnie wrogie. W tej atmosferze nie ma żadnych szans na reformę wymiaru sprawiedliwości, której celem byłoby ich rzeczywiste usprawnienie
Środowiskowy interes, korporacyjne przywileje, zdemoralizowane prawnicze elity III RP - choć wersje potrafią się nieco różnić, to właśnie przede wszystkim tymi trzema kliszami pojęciowymi posługują się politycy rządzącego obozu opisując swe pomysły na reformę sądownictwa, prokuratury, adwokatury, czy zawodu komornika. Najczęściej oczywiście minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro i jego zastępcy - jak Patryk Jaki i Marcin Warchoł. Ten sam język dominuje jednak także w wypowiedziach innych polityków Zjednoczonej Prawicy - w tym prezydenta Andrzeja Dudy, premier Beaty Szydło, czy prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Prawnicy również sięgają po mocne sformułowania. Prezes Sądu Najwyższego Magdalena Gersdorf mówi wprost, że uważa, że PiS chce całkowicie podporządkować sobie sądy. Mecenas Mikołaj Pietrzak, szef warszawskiej Okręgowej Rady Adwokackiej mówił z kolei w „Polsce”, że widzi realne zagrożenie samych fundamentów praworządności i państwa prawa.
Paradoksem klinczu w relacjach między prawnikami a władzą jest to, że dziś głęboka reforma polskiego sądownictwa, której celem byłoby przede wszystkim jego usprawnienie, staje się właściwie niemożliwa. To, jak daleko idą tu deklaracje ministra Ziobry i jego kolegów z rządu nie ma tu nic do rzeczy, przy sprzeciwie, niechęci i nieufności niemal całych prawniczych korporacji trudno sobie wyobrazić skuteczność tych działań. Minister sprawiedliwości nie rzuci do orzekania w sądach świeżych absolwentów odpowiednich wydziałów prawa, nie na też szans na zdominowanie obsady funkcyjnych stanowisk w sądownictwie samymi zwolennikami władzy. Gigantyczny problem z odpowiednimi kandydatami do Trybunału Konstytucyjnego pokazał już, jak krótka jest sędziowska ławka kadrowa pozostająca w dyspozycji rządzącego obozu.
Reforma - rozumiana w sensie zmian na lepsze - pozostaje dziś poza zasięgiem władzy. To, co jest jeszcze możliwe to zmiany o charakterze administracyjnym i strukturalnym, te które budzą największe kontrowersje i skłaniają do uzasadnionych pytań o rzeczywiste intencje władzy. Bo zasadnicza wątpliwość jest oczywista - czy zmiany w strukturze sądów i zasadach wyłaniania KRS mają służyć czemukolwiek oprócz uzyskania przez władzę polityczną narzędzi do wpływu na niezawisłe dotąd sądy i ich wyroki. W gruncie rzeczy, fakt że właśnie do tego sprowadzają się dziś realne możliwości przeprowadzenia zmian w sądownictwie, to jedna z największych porażek Zjednoczonej Prawicy, która szła do wyborów z zapowiedzią sanacji i wymiaru sprawiedliwości, i zawodów prawniczych.
To porażka tym większa, że przecież polski wymiar sprawiedliwości trudno uznać za wzór sprawności w funkcjonowaniu, co bez ogródek przyznają sami prawnicy, którzy w rozmowach z mediami, które trudno byłoby posądzić o szczególną sympatię wobec władzy, nie skrywają ani patologii systemowych, ani tych, które mają charakter środowiskowo-branżowy.
Sędziowie skarżą się przede wszystkim na obciążenie pracą - na pierwszym miejscu wymieniając obowiązki o charakterze administracyjno-urzędniczym i zaraz na drugim nawał pracy stricte procesowej. Adwokaci borykają się z czarnymi owcami zawodu, których działania - jak pokazuje choćby przykład warszawskiej dzikiej reprywatyzacji - rzutują na postrzeganie całej korporacji. Podobnie rzecz ma się z komornikami - do powszechnej świadomości przebijają się najczęściej wyczyny tych najbardziej pazernych czy bezwzględnych. Prokuratorzy właściwie nie mówią już publicznie o swoich problemach - bo w ich wypadku zmiany dokonały się najszybciej wraz z podporządkowaniem prokuratury z powrotem ministrowi sprawiedliwości. Podczas Kongresu Prawników Polskich zrobił to za nich Krzysztof Parchimowicz, szef Stowarzyszenia Prokuratorów Lex Super Omnia. Mówił o degradacji co szóstego z prokuratorów, mówił o niedostatku rąk do pracy w prokuratorach rejonowych i błyskawicznych awansach prokuratorów uważanych za bardziej elastycznych wobec oczekiwań władzy.
Obywatelom najmocniej natomiast doskwiera na przewlekłość postępowań sądowych. Narzekają również na trudności z dostępem do pomocy prawnej - tu barierą prawie równie często jak finanse okazuje się niewiedza, kłopoty z dotarciem do prawników czy organizacji zajmujących się wsparciem pro bono.
Czy te problemy zostaną w jakikolwiek sposób rozwiązane? Na to się nie zanosi. A powodem jest stan wojny z prawnikami, do którego doprowadziła władza.
Na linii władza-prawnicy iskrzy dosłownie od dnia wyborczego zwycięstwa Zjednoczonej Prawicy - już chwilę po nim prezydent Andrzej Duda ułaskawił byłego szefa CBA a obecnego koordynatora służb specjalnych Mariusza Kamińskiego i jego współpracowników. Ta decyzja spotkała się z falą krytyki ze strony prawniczych autorytetów. Poważne wątpliwości budził zarówno fakt, że ułaskawienie miało miejsce jeszcze w trakcie procesu sądowego, jak i dość oczywisty kontekst polityczny tego aktu łaski - miał on miejsce niemal jednocześnie z wejściem Kamińskiego do rządu. Zaledwie kilkanaście dni później rozpoczęła się natomiast batalia nowego rządu i prezydenta z Trybunałem Konstytucyjnym, która gigantycznie zwiększyła napięcia między władzą a zawodami prawniczymi. Dziś - już po głębokich zmianach w prokuraturze a w trakcie prac resortu sprawiedliwości nad zmianami w systemie sądownictwa relacje między obozem rządzącym i prawnikami - można określić jako obustronnie wrogie. Widzieliśmy to już wielokrotnie - podczas spotkań różnych prawniczych gremiów od adwokatury po stan sędziowski. Jedną z kolejnych kulminacji tego konfliktu okazał się przed tygodniem Kongres Prawników Polskich w Katowicach. Zjechało się tam ok. 1500 prawników z różnych zawodów.
- Po 1989 roku zbyt łatwo przyjęliśmy za dobrą dewizę słowa prof. Adama Strzembosza, że środowisko samo się oczyści. Nie oszukujmy się, nie oczyściło się - tak mówił tam do prawników wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł. Wiceminister (rocznik 1980) głosił, że sędziowie nie rozliczyli się należycie z komunistyczną przeszłością, mówił o korporacyjnych interesach etc. Część prawników wyszła z sali podczas jego wystąpienia. Część buczała.
- Wycie jak na stadionie i odwracanie się plecami „elit prawniczych” zostanie symbolem tego „kongresu”. Tak traktują codziennie też ludzi. - to pokongresowy komentarz innego wiceministra sprawiedliwości Patryka Jakiego. Ten sam Patryk Jaki nie dalej niż w marcu doprowadził do wściekłości senatorów Prawa i Sprawiedliwości, po tym jak wkroczył na mównicę i obcesowo zażądał odrzucenia uzgodnionego senackiego projektu ustawy o komornikach, bo jego resort pracuje nad własnym. Ten popis pewności siebie skutkował tym, że część senatorów PiS zagłosowała wbrew własnemu wiceministrowi, co, jak wiemy, w tej kadencji parlamentu właściwie się nie zdarza.
W ten sam sposób Jaki (rocznik 1985) próbuje sobie poczynać z prawnikami, sędziami z dziesiątkami poważnych wyroków na koncie, adwokatami z sukcesami na międzynarodową skalę, profesorami prawa, prezesami sądów etc. Czy mu się uda? Czy ma na to jakiekolwiek szanse? Ktoś złośliwy mógłby o to zapytać senatorów PiS.
Dziś na szali mamy z jednej strony oczywistą potrzebę reformy i usprawnienia sądownictwa i wymiaru sprawiedliwości, z drugiej natomiast poważne ryzyko, że władza wykonawcza zyska kontrolę nad sądami i ich orzekaniem.
Z problemami z pierwszej szali żyliśmy już długo. Choć warto byłoby z nimi skończyć, to na zagrożenie z drugiej szali naprawdę nie powinniśmy sobie pozwolić. To właśnie prawnicy pozostają dziś bowiem najsilniejszym bastionem państwa prawa - wszędzie tam, gdzie obóz rządzący próbuje wykraczać poza jego ramy.
Na drodze do takiej realizacji politycznej woli PiS (celowo używam tu pojęcia zaczerpniętego z filozofii państwa i prawa, którą wyznawał Stanisław Ehrlich, na przełomie lat 60. I 70. akademicki mistrz Jarosława Kaczyńskiego) może więc stanąć opozycyjny polityk, może stanąć obywatelska demonstracja, ale może też stanąć prawnik. To ten ostatni wciąż ma chyba najskuteczniejsze narzędzia do ewentualnego stosowania
W gestii sędziów może leżeć bezpośrednie zastosowanie konstytucji w procesie sądowym - czego cały obóz PiS boi się jak ognia. Rolą adwokata może być obrona podstawowych praw obywatelskich przed sądem, gdyby władza - ta lub następna lub jeszcze następna - w jakikolwiek sposób próbowała je naruszyć. Ta obrona z kolei nic nie da, jeśli w sądzie orzekałby sędzia, którego niezawisłość budziłaby wątpliwości.
Władza się zmienia, a sądy trwają. Dlatego ich niezawisłość to naprawdę jeden z fundamentów naszego państwa.