Rząd chce ulżyć biednym podnosząc do 1000 zł brutto głodowe emerytury
Rząd pracuje nad nowym mechanizmem rewaloryzacji emerytur, którego punktem wyjścia ma być podwyżka minimalnej dzisiaj emerytury wynoszącej 882 zł 56 gr brutto. Od stycznia 2017 roku to minimalne świadczenie miałoby wzrosnąć do 1000 zł brutto.
- Prace nad zmianami trwają od ponad miesiąca i myślę, że w ciągu najbliższych tygodni nowe rozwiązania ogłoszone zostaną publicznie - wyjaśnia Stanisław Szwed, sekretarz stanu w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, poseł PiS z Bielska-Białej. - Musimy na nowo zbudować mechanizm waloryzacji emerytur, by premiował najbiedniejszych.
Trudno mówić o szczegółach, bo nie jest to łatwe zadanie, a trzeba uwzględnić możliwości budżetu państwa. Z podwyżką minimalnej emerytury wiązać się będzie również podwyżka całego systemu świadczeń, rent rodzinnych i socjalnych.
Minimalną emeryturę, obecnie 882,56 zł brutto, pobiera w Polsce ponad 145,5 tys. osób. Problem też w tym, że rośnie armia tych, którzy otrzymują świadczenia poniżej tej minimalnej emerytury. Mniej otrzymuje już ponad 76 tys. osób, a w 2011 roku niższe emerytury, od minimalnej, dostawało około 24 tys. osób.
Emerytury niższe od minimalnej
Aby dziś otrzymać minimalną emeryturę, 882,56 zł brutto, trzeba spełnić dwa warunki: osiągnąć wiek emerytalny oraz udokumentować staż pracy (składkowy i nieskładkowy): 25 lat - mężczyźni i 20 lat - kobiety. Nieskładkowy dotyczy, na przykład, kobiet, które przebywały na urlopie macierzyńskim oraz bezrobotnych zarejestrowanych w urzędach pracy, okresu studiów.
Kto nie może wykazać się wymaganym stażem pracy, otrzymuje emeryturę poniżej tej minimalnej kwoty. Czasem nawet śmiesznie niską. Rekord padł w tym roku w Wałbrzychu. Na konto jednego z mieszkańców ZUS przelewa co miesiąc... 37 groszy. Jak to w ogóle jest możliwe?
- Te niskie świadczenia wiązać należy ze zmianami systemu emerytalnego, który obowiązuje od 1999 roku, kiedy to wprowadzono tzw. zdefiniowaną składkę emerytalną - wyjaśnia Aldona Węgrzynowicz, rzecznik regionalny ZUS w Katowicach. - Wielkość przyszłej emerytury została wówczas uzależniona od wysokości wszystkich wpłaconych składek na zdefiniowane konto przyszłego emeryta oraz dalszego oczekiwanego trwania życia. Od tego, ile zgromadzimy pieniędzy na tym naszym koncie emerytalnym, zależy wysokość przyszłej emerytury. Jeśli ktoś nie pracował pod rządami starego systemu emerytalnego, ale zatrudnił się po 2000 roku choćby na cztery miesiące i od jego wynagrodzenia została odprowadzana składka na ubezpieczenie, to po osiągnięciu wieku emerytalnego państwo ma obowiązek wypłacenia emerytury od tak zgromadzonego kapitału. Po jego podzieleniu przez liczbę miesięcy prognozowanego życia, wychodzi przysłowiowa złotówka.
Tabele średniego dalszego trwania życia kobiet i mężczyzn ogłasza corocznie GUS.
Rząd szuka pomysłu na ograniczenie skali głodowych emerytur. Nie ma się co łudzić, najniższa emerytura - 882 zł 56 gr podwyższona do 1000 zł brutto to nadal będzie emerytura głodowa. Na papierze ładniej tylko wygląda i ma propagandowy wydźwięk, że rząd PiS-u stara się ulżyć biednym.
Dobre i to, powiedzą emeryci, bo przecież teraz ta kilkuzłotowa podwyżka jest dla nich żenująca.
Na wysokość waloryzacji emerytur i rent wpływ ma wskaźnik inflacji (a inflacja w Polsce spada) oraz dwudziestoprocentowy wskaźnik wzrostu wynagrodzeń (i ten nie jest wysoki). Emeryci dostali więc teraz minimalne rekompensaty. Przy emeryturze w wysokości 1000 zł - 3 zł.
Każde świadczenie jest powiększane proporcjonalnie o ten sam wskaźnik waloryzacji. Czy to jest sprawiedliwe? Najubożsi dostali najmniej, ale też ich emerytura wynika albo z wcześniejszych niskich zarobków, albo z małego stażu pracy.
- Nie sprawdza się mechanizm waloryzacji uzależniony od poziomu inflacji oraz wskaźnika wzrostu wynagrodzeń, dlatego rząd pracuje nad jego zmianą tak, by najniższe emerytury były wyższe, by system nie premiował osób z wysokimi emeryturami - dodaje Stanisław Szwed, wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej. - Ten mechanizm powoduje, że podwyżka świadczeń jest obecnie kilkuzłotowa. Nie należy trzymać się sztywno waloryzacji procentowej, która też prowadzi teraz do rozwarstwienia wypłacanych świadczeń; osoby z niską emeryturą dostają najmniej, a z wysoką - najwięcej.
Formą rekompensaty był jednorazowy dodatek, który rząd wypłacił najbiedniejszym emerytom, ale rządowi chodzi o to, by świadczenie było jedno i stałe. Reakcja emerytów na kilkuzłotową waloryzację była oczywista: po co to w ogóle dajecie?
Jakie będą te nowe zasady waloryzacji? - jeszcze nie wiadomo prócz tego, że system ma wspierać osoby o najniższych świadczeniach. Kto zalicza się do tej grupy? - też nie sprecyzowano.
W Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej trwa właśnie przegląd systemu emerytalnego. Cokolwiek rząd nie ustali, a parlament wprowadzi w życie, nowy mechanizm nie może zwiększyć ogólnej puli pieniędzy, jaka jest przeznaczona w przyszłym roku na podwyżkę świadczeń rentowo-emerytalnych. W budżecie państwa zaplanowano te wszystkie zmiany w sumie ponad 3 mld zł.
To wszystko pięknie brzmi, ale sprawiedliwego systemu emerytalnego nie ma i długo nie będzie. Każda władza przy tych systemach majstrowała lepiej lub gorzej i efekt jest taki, że za tę samą pracę, te same wynagrodzenia, ten sam staż pracy emerytury różnią się dziś o kilka tysięcy złotych. Na niekorzyść tych, którzy teraz osiągają wiek emerytalny bądź osiągną go w najbliższych latach.
Dla kogo 1000 zł emerytury?
Gwarantowany 1000 zł miesięcznie to pomysł rządu na łagodzenie niskich emerytur. Nie znaczy to wcale, że od 2017 roku każdy otrzyma co miesiąc nie mniej niż 1000 zł.
Minimalną emeryturę rząd myśli połączyć nie tylko, jak dotąd, ze stażem pracy (mężczyźni 25 lat, a kobiety na początek 22 lata), ale także z wysokością konta emerytalnego. A to będzie poważna zmiana. Na koncie w ZUS przyszły emeryt będzie musiał mieć odłożone ściśle określone kwoty: mężczyźni - 180 tys. zł, a kobiety - 145 tys. zł. Takie są propozycje. Jeśli tych pieniędzy będzie tam mniej, przyszła emerytura może być niższa od zapowiadanego 1000 zł.
I tu jest pies pogrzebany. Podwyżka minimalnej emerytury do tysiąca złotych, w takiej sytuacji, leżałaby przede wszystkim w interesie ZUS-u i budżetu państwa, a nie przyszłego emeryta, który ma już dziś kłopot ze gromadzeniem składek na swoim koncie. Ale dziś nikt od niego nie wymaga wysokości konta, jedynie odpowiednio długiego stażu pracy.
Ekonomiści prognozują, że coraz więcej osób może mieć problem z uzbieraniem na najniższą emeryturę i budżet musiałby do nich dopłacać więcej i więcej. To kryterium ilości składek odłożonych do ZUS (180- lub 145 tys. zł) może zmobilizowałoby przyszłych emerytów, by bardziej pilnowali płacenia na ubezpieczenie, ale, niestety, pracodawcy w Polsce są wyjątkowo skąpi.
A co z tymi, którzy nie spełniliby nowych wymogów? Tak jak obecnie, dostaliby poniżej zapowiadanego tysiąca złotych miesięcznie. Takich ubezpieczonych w ZUS, którzy nie mają emerytury minimalnej, jest już cała armia i ma być ciągle więcej. Emerytur niższych niż 100 zł jest 222, tych do 500 zł ponad 6 tys. Stąd pomysł, by osoby, których staż składkowy nie przekroczył pięciu lat, dostały pieniądze zgromadzone w ZUS w formie jednorazowej wypłaty. A potem musieliby radzić sobie sami. Dziś, bez względu na to, ile ktoś uzbierał na swoim koncie, jeśli osiąga wiek emerytalny, ZUS ma obowiązek wyliczyć na tej podstawie comiesięczną emeryturę. Stąd te 37 groszy emeryta z Wałbrzycha. Koszty obsługi urzędniczej i pocztowej przewyższają samo świadczenie.
Rzecz jasna problem wcale nie zniknie. Emeryt bez emerytury wyciągnie następnie ręce po pomoc społeczną.
Rząd myśli też o bogatych. Na gwarantowaną, minimalną emeryturę mogłyby liczyć osoby, które wprawdzie mają krótki staż pracy, ale w tym krótszym czasie odprowadzały bardzo wysokie składki na ubezpieczenie i zgromadziły na koncie emerytalnym wymaganą kwotę: mężczyźni - 180 tys. zł, a kobiety - 145 tys. zł. Potem mogłyby pracować nawet w szarej strefie albo na umowach śmieciowych, indywidualnie inwestować z myślą o przyszłej emeryturze.
Jest jeszcze projekt emerytalny przygotowany przez prezydenta Dudę, który zakłada powrót do dawnego wieku emerytalnego: 60 lat dla kobiet i 65 dla mężczyzn. Kobiety miałyby zagwarantowane minimalne świadczenie już po 20 latach pracy, a mężczyźni musieliby udowodnić 25-letni staż.
Bardziej od zmian prawnych potrzebna jest Polakom zmiana świadomości, że za młodu trzeba o emeryturze myśleć. Jeśli dziś młodzi mają do wyboru: składka na ubezpieczenie albo więcej pieniędzy do ręki, wybierają pieniądze tu i teraz.
- Tej świadomości, niestety, brakuje - mówi wiceminister Stanisław Szwed. - Emeryturą interesujemy się dopiero wtedy, jak zbliżamy się do wieku emerytalnego. Młode pokolenie w ogóle nie ma wiedzy na ten temat i stąd głosy: a po co odprowadzać składki, skoro nie wiadomo, co będzie się działo z nimi za kilkadziesiąt lat. Dlatego rząd mówi też o wzmocnieniu III filaru czyli wzmocnieniu naszych indywidualnych decyzji dotyczących swojej przyszłości.