Ryszard Tadeusiewicz, profesor AGH: Czym można zainteresować czytelników?
Tworząc kolejne felietony, zawsze troszczę się bardzo o to, żeby były one dla Państwa CIEKAWE. Szukam atrakcyjnych i aktualnych tematów, próbuję wybrać wśród badań naukowych, z którymi się stykam, coś, co okaże się interesujące dla większości z Państwa. Chcę bowiem, żeby lektura tych tekstów była dla Państwa zarówno pożyteczna (czasem można wszak czegoś nowego się dowiedzieć), jak i przyjemna. Zastanawiając się na tym, co Państwa może zaciekawić, nieraz dochodzę jednak do wniosku, że jestem bez szans na zaspokojenie oczekiwań i wymagań wszystkich moich Czytelników.
Rzecz w tym, że to, co ciekawi jedną osobę, może się okazać mało ciekawe dla innej - i odwrotnie. Wszelkie próby uogólnień w tym zakresie są dość ryzykowne, o czym przekonałem się jeszcze w czasach studenckich.
Pamiętam takie zdarzenie:
W czasach, gdy studiowałem, obowiązywała zasada, że studenci odbywali przeszkolenie wojskowe na uczelni. Do tego dwukrotnie musieli odbyć ćwiczenia na poligonach wojskowych. Te ostatnie odbywaliśmy pod kierunkiem oficerów, których wykształcenie kończyło się zwykle na szkole podstawowej (robionej zaocznie). Gdy pojawiliśmy się na poligonie, to nasi przełożeni dokładali starań, żeby nam pokazać, czym jest prawdziwe wojsko.
To, że się nad nami pastwili na placu apelowym w trudny do wyobrażenia sposób - to chyba należy do tradycji wszystkich armii świata. W podobny sposób traktowano chyba także rekrutów w kohortach babilońskich czy w rzymskich legionach. Ale to, co przy okazji do nas i o nas mówili, bolało czasem bardziej od startych do krwi nóg nie nawykłych do wojskowych butów i obowiązkowej onucy (skarpety były najsurowiej zakazane).
Otóż jeden z tych dowódców zwykł mówić o nas:
- Studenci są jak dzieci. Ciekawią ich tylko dziwki i wóda!
Stwierdzenie, że zamiłowanie do wódy i dziwek upodobniało nas do dzieci, było samo w sobie dosyć odkrywcze, ale najbardziej krzywdzące było to, że oceną Obywatela Majora (tak trzeba się było zwracać pod groźbą karnego biegu wokół koszar w duszącej masce gazowej!) objęci zostali wszyscy studenci, podczas gdy niektórzy miewali inne zainteresowania.
Dlatego ja nie będę próbował zgadywać, co zaciekawi wszystkich moich Czytelników, tylko opowiem o tym, co uznawali za ciekawe niektórzy uczeni - i co z tego wynika.
Wszyscy znają anegdotę o zaciekawieniu Archimedesa wodą, która wylała się z wanny podczas jego kąpieli. Gdy mędrzec zrozumiał, że to jego ciało wyparło wodę - skojarzył to z uczuciem lekkości, jakiej doznał, zanurzając się w wodzie - a to doprowadziło go do sformułowania słynnego prawa, słusznie zwanego do dziś prawem Archimedesa. Podobno zrozumiawszy tę zależność, Archimedes zakrzyknął „EUREKA” („znalazłem”), a dalej było jak w wierszyku, który czytałem jeszcze w szkole podstawowej (w nieistniejącym dziś, niestety, miesięczniku „Horyzonty techniki dla dzieci”):
I wyskoczył z wanny goły
i przez miasto biegł wesoły!
Miał się z czego cieszyć, bo dzięki temu pamięć o nim przetrwała ponad 2200 lat (został zabity podczas szturmu Rzymian na Syrakuzy w 212 roku przed naszą erą). My też powinniśmy się cieszyć, bo dzięki temu odkryciu przez ponad dwa tysiące lat skutecznie budujemy statki. Wszystko bowiem co pływa korzysta z prawa Archimedesa, szczególnie ważnego - co ciekawe! - dla konstruktorów okrętów podwodnych.
Wszyscy znają też historyjkę o jabłku, którego upadek tak zaciekawił Newtona, że stworzył on teorię grawitacji, umożliwiającą nam obecnie loty kosmiczne.
Zamiast powtarzać po raz kolejny te bajki znane od kołyski wszystkim dzieciom - spróbuję Państwu przekazać za tydzień mniej znaną anegdotę na temat jednego z odkryć, którego źródłem było zaciekawienie … numerem taksówki.