Ryszard Tadeusiewicz, profesor AG: Po co mamy dokumentację lekarską
Tematami, które zapełniają szpalty gazet, są informacje o tragicznej powodzi. Słusznie, bo to najważniejsze wydarzenie, więc trzeba o nim mówić, myśleć i w miarę możliwości pomagać. Rozmiar nieszczęść jest przeogromny! Jednak napisano o tym już tak wiele, że ja moim felietonem nie chciałbym się dołączać do tej powodzi słów o powodzi - tylko chcę Państwa zainteresować czymś wyraźnie odmiennym.
Każdy z nas z różnych powodów i przy różnych okazjach odwiedza gabinety lekarskie i cierpliwie poddaje się badaniu. W trakcie tak zwanego badania podmiotowego lekarz zadaje szereg pytań i uzyskuje wstępną informację o pacjencie i o problemie medycznym, który sprawił, że pacjent zjawił się w gabinecie. Znosimy to cierpliwie. Potem lekarz przechodzi do badania przedmiotowego. W tej części wizyty pacjent musi przyjąć rolę przedmiotu, który lekarz bada fizykalnie - ogląda, obmacuje, opukuje, osłuchuje, nakazuje różne działania. Bywa to nieprzyjemne, ale godzimy się z tym, bo tylko w ten sposób lekarz zdobędzie potrzebną wiedzę, żeby postawić diagnozę i zalecić stosowną kurację.
Potem lekarz zabiera się do pisania. Zleca na piśmie dodatkowe badania specjalistyczne, kieruje na określone zabiegi, wystawia recepty - to też jest zdecydowanie na naszą korzyść, więc asystujemy w tym jako pacjenci z poczuciem, że oto coś dobrego dla nas się tu odbywa.
Ale potem następuje część, której wszyscy nie lubią. Lekarz musi wypełnić dokumentację pacjenta. Dokumentacja jest potrzebna do tego, żeby przy kolejnej wizycie tego samego pacjenta lekarz mógł sobie przypomnieć wszystkie te fakty, które wcześniej ustalił, oraz wszystkie dyspozycje, które wcześniej wydał. To dla zachowania ciągłości leczenia jest bardzo ważne.
Jest jednak także dodatkowa okoliczność. Dokumentacja obecnie trafiająca do zbiorczych baz danych, jest źródłem wiedzy, na której mogą się potem opierać wszyscy lekarze na całym świecie. Dzięki temu możemy dowiadywać się, jakie metody leczenia przynoszą jakie skutki, jakie problemy medyczne się nasilają (epidemia!) albo maleją, jak są zlokalizowane poszczególne przypadki chorób i jak owe choroby migrują.
Oczywiście dane podlegające naukowej rafinacji są anonimizowane (dane każdego pojedynczego pacjenta są pilnie strzeżone jako dane osobowe - to dane wrażliwe), ale dzięki ustawicznemu gromadzeniu i analizowaniu takich danych może funkcjonować fundamentalna zasada „evidence based medicine” - medycyny opartej na dowodach.
Obecnie w AGH uruchomiliśmy nowy kierunek studiów: Informatyka medyczna. Ma on kształcić tych, którzy ową dokumentacją lekarską będą się opiekowali od strony komputerowej. Rok akademicki rozpocznie się za kilka dni i wszyscy chętni już się na różne kierunki studiów zapisali. Ale zawsze jest tak, że niektórzy studenci już po rozpoczęciu studiów dochodzą do wniosku, że to jednak nie jest ten ich wymarzony przyszły zawód. Będą się przenosili. Może podejmując decyzję o przeniesieniu warto pamiętać o Informatyce Medycznej?
Na koniec ciekawostka historyczna.
Gromadzenie dokumentacji medycznej nieraz przyczyniło się do odkrycia skutecznych metod działania nawet w sytuacji, gdy rzeczywiste przyczyny określonych niepowodzeń medycznych nie były znane. W 1840 roku wiedeński lekarz Ignacy Sammelweis, badając dokumentacje medyczne, wykrył, że śmierci kobiet podczas porodu następowały wtedy, gdy lekarze prowadzący poród wcześniej uczestniczyli w pracach w prosektorium.
Nikt nie wiedział wtedy o związku chorób z bakteriami (odkrył to dopiero Ludwik Pasteur w 1885 roku), ale gdy Sammelweis wymusił, żeby lekarze przechodzący z prosektorium do sali porodowej starannie myli ręce - śmiertelność kobiet spadła z 12 do 2 proc.