Ryszard Czarnecki: Unia Europejska powinna wrócić do źródeł
- Lepiej się stanie, jeśli będziemy ucierać nasze poglądy i znajdować wspólny mianownik, bo to na dłuższą metę wzmocni UE - mówi Ryszard Czarnecki.
Która to już pana kampania wyborcza w wyborach do europarlamentu?
Dziewiąta kampania w ogóle, a czwarta, jeśli chodzi o wybory europejskie. Co ciekawe, na cztery kampanie w wyborach do polskiego Sejmu dwa razy wygrałem, dwa razy przegrałem, a więc remis. Natomiast, jeśli chodzi o wybory europejskie, wygrywałem zawsze.
Warszawa to nie jest łatwy teren dla Prawa i Sprawiedliwości, prawda?
To duże wyzwanie dla mnie: start w okręgu najbardziej prestiżowym w Polsce, w stolicy państwa, a jednocześnie w okręgu, w którym chociaż 5 lat temu mieliśmy tu z Platformą Obywatelską remis, jeśli chodzi o ilość mandatów do europarlamentu - po dwa, to jeśli chodzi o liczbę głosów przegraliśmy bardzo wyraźnie. Stworzenie przez prezesa Kaczyńskiego silnej warszawskiej listy PiS w wyborach do europarlamentu jest próbą zmiany tej sytuacji. Bo na warszawskiej liście mamy dwóch europosłów, sześcioro posłów, dwoje radnych wojewódzkich - to, rzeczywiście, bardzo mocna ekipa.
Ale „dwójka” to bardzo wysokie miejsce na liście i wszystko wskazuje na to, że pan się w europarlamencie znajdzie.
Wszystko zależy od głosów wyborców. Bardzo ciężko pracuję: od świtu do nocy, stąd rozmawiamy po godz. 22.00. Jutro już o godz. 7.30 będę na bazarach na Wolumenie i na Kole na Woli rozdawał moje materiały wyborcze, tak jak je chociażby w ostatnią sobotę rozdawałem w Grodzisku Mazowieckim, a potem w Piasecznie, by jeszcze później spotkać się z ludźmi w Błoniu, a na koniec pojechać do powiatu wołomińskiego na uroczystości patriotyczne z okazji 75. rocznicy zrzutu cichociemnych do tej miejscowości. Muszę powiedzieć, że jeszcze nigdy tak ciężko nie pracowałem w kampanii, jak teraz, choć nawet moi polityczni oponenci podkreślają moją pracowitość. Krótko mówiąc, to na pewno moja najbardziej intensywna kampania w ciągu tych 28 lat, kiedy wszedłem do ogólnopolskiej polityki wygrywając w 1991 roku wyścig do Sejmu RP podczas pierwszych wolnych wyborów w naszym kraju.
Jak pan ocenia konkurentów w tych warszawskich wyborach?
Warszawa to bokserzy wagi ciężkiej na wszystkich listach, to bardzo silna konkurencja. Jedna rzecz, która mi się nie podoba, mówię o tym publicznie, głośno, to fakt, że politycy startujący z warszawskich list generalnie unikają debat, a przecież polityka nie polega na bon motach, polega na spieraniu się, na debatach właśnie. Na razie mam zaproszenia do najmniejszej ilości debat w historii. Mam dwie za sobą: telewizyjną z udziałem Andrzeja Halickiego i pani Zielińskiej, kandydatki partii Zielonych oraz Tadzia Cymańskiego, druga odbyła się w niedzielę, 12 maja, w Lesznowoli, w powiecie piaseczyńskim - na zaproszenie władz tamtejszej gminy wziąłem udział w debacie również z panem posłem Halickim.
Nie oburzają pana billboardy, które wiszą w całej Warszawie, przedstawiające pana jako osobę, która ucieka do Brukseli i ustawiła całą rodzinę?
Rozmawiamy w dniu, w którym wygrałem trzeci już proces w trybie wyborczym przeciwko Koalicji Obywatelskiej - sąd okręgowy, a potem sąd apelacyjny nakazał zdjąć te billboardy, więc już ich pani nie zobaczy. Zakazał także ich rozpowszechniania. Dzisiaj, czyli w poniedziałek, 13 maja, sąd okręgowy zakazał także rozpowszechniania spotu wyborczego „Akcja Ewakuacja” w kontekście mojej osoby, mojego nazwiska, mojego wizerunku. Także można powiedzieć: Ryszard Czarnecki kontra Koalicja Obywatelska - 3:0.
Z tego co wiem, sąd odniósł się do sformułowania o pana ewakuacji, ucieczce. O dobro rodziny pan nie walczy?
Moje zarzuty okazały się celne, wygrałem trzykrotnie z Koalicją Obywatelską. Słowa o ustawieniu przeze mnie rodziny też nadają się na proces, w tej chwili pracują nad tym moi prawnicy. Ciekawe, że liderowi listy warszawskiej Koalicji Obywatelskiej, Włodzimierzowi Cimoszewiczowi nikt nie zarzuca, że ustawił rodzinę, bo jego syn jest posłem w polskim parlamencie, podobnie jak mój. Zarzut jest absurdalny, bo decydują przecież o tym wyborcy - ale to już robota dla moich prawników.
Może to kwestia tego, że pana syn pojawił się na słynnych taśmach premiera Morawieckiego, na których rozmawia pan o jego zatrudnieniu?
Przemysław zdobył dwukrotnie mandat parlamentarzysty zyskując spore poparcie. I wierzę, że mandat uzyska ponownie. Natomiast cieszę się z sądowego zwycięstwa z Koalicją Europejską ponieważ ta formacja, jeśli przetrwa - myślę, że tak - nie będzie mogła więcej kłamać na mój temat.
Wystawiliście bardzo mocne nazwiska na listach wyborczych, dlaczego właściwie? Bo to nie tylko Warszawa, do Brukseli wybiera się minister Brudziński, minister Kempa, minister Sellin i długo by jeszcze wymieniać.
Nigdy nie wygraliśmy wyborów europejskich, dlatego tak bardzo zależy nam na tym zwycięstwie. W 2004 roku PiS był dopiero na trzecim miejscu, przegrywając z Platformą, która miała 15 mandatów, i Ligą Polskich Rodzin z jej dziesięcioma mandatami, PiS miał wtedy tylko 7. W 2009 roku byliśmy już na drugim miejscu, przegraliśmy z Platformą, oni mieli 25 mandatów, my - 15. W 2014 roku przegraliśmy minimalnie, jedynie o dwie setne procenta, a to 25 tysięcy głosów w skali kraju, małe miasteczko, ale mieliśmy już tyle samo mandatów, czyli po 19. Czas więc na zwycięstwo, stąd mocne listy, mocne nazwiska, bo one mogą zachęcić wyborców do pójścia na te wybory i zagłosowania na nas.
W tych wyborach startuje spora część rządu, nie wiem, czy to dobre dla Polski?
Nie jest powiedziane, że wszyscy automatycznie wejdą do europarlamentu. Poza tym, to dość powszechne, że ministrowie stratują w tych wyborach. Podam przykład Francji: Nathalie Loiseau, liderka listy krajowej formacji prezydenta Emanuela Macrona, jest ministrem do spraw europejskich. Podobne przypadki są w innych państwach Unii Europejskiej, więc nie jest to polska specyfika.
Pan wie, jaki jest najpoważniejszy zarzut, jaki wysuwany jest w kontekście wyborów europejskich pod adresem Prawa i Sprawiedliwości?
Myślę, że są to równie „trafne” zarzuty, jak ten, że „uciekam” do Brukseli.
Najpoważniejszy zarzut jest taki, że uprawiacie czystą hipokryzję, że z partii sceptycznej wobec Unii Europejskiej, niektórzy mówią: antyunijnej, staliście się dzisiaj bardzo prounijni.
Nie byliśmy, nie jesteśmy i nie będziemy ani eurosceptykami, ani euroentuzjastami. Nie uważamy, że o stosunku Polski do Unii Europejskiej powinny decydować negatywne emocje wobec UE, ani też bezkrytycznie bałwochwalcze. Chodzimy po ziemi, widzimy plusy naszego członkostwa w UE, których jest wiele, i minusy, które też istnieją. Myślę, że w tej kwestii trzymamy standardy europejskie, ponieważ w Europie wiele partii politycznych nie podchodzi do UE na klęczkach, tylko wskazuje jasne i mniej jasne strony wspólnoty.
Ale z ust polityków waszego środowiska padały słowa dość mocne: posłanka Krystyna Pawłowicz nazwała unijną flagę „szmatą”, prezydent Duda mówił o wyimaginowanej wspólnocie, takich sformułowań padło więcej.
Pani poseł, która to powiedziała, jest jednym z trzystu parlamentarzystów Prawa i Sprawiedliwości i jedyną, która użyła takiego sformułowania. Natomiast prezydent Duda mówiąc o wyimaginowanej wspólnocie miał na myśli częsty brak solidarności państw bogatych z tymi biedniejszymi, czyli państw, które miały historyczne szczęście wejść do Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, a potem do EWG przed tymi, które z racji komunizmu mogły to zrobić dopiero po pięćdziesięciu latach.
Nie miał na myśli braku solidarności Victora Orbana, który zagłosował za tym, aby Donald Tusk został szefem Rady Europejskiej na drugą kadencję, jak sobie przypominam, tylko Polska z dwudziestu ośmiu krajów wspólnoty zagłosowała przeciw.
Z punktu widzenia naszych interesów znacznie ważniejsze jest wsparcie węgierskiego rządu na przykład w kwestii pracowników delegowanych czy Pakietu Mobilności czy - uwaga - sankcji wobec Rosji, za którymi rząd węgierski głosuje co pół roku.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień