Rusizm - rosyjska mutacja faszyzmu
Rosja będzie zagrożeniem dla każdego swojego sąsiada, a może dla całego świata, dopóki ustrojem państwowym panującym w Rosji pozostanie rusizm - współczesna mutacja faszyzmu, która dysponuje bronią jądrową, sputnikami i hordą opryczników w mundurach specnazu.
Faszyzm to określenie, którego dzisiejsza Rosja używa jak obelgi o najpotężniejszej sile rażenia. W ustach przedstawicieli Kremla jest to wręcz rodzaj metafizycznej klątwy, służącej do ostatecznego stygmatyzowania wrogów. Dyspozycję z najwyższych kręgów zaraz gorliwie podejmuje aparat propagandowy, a dalej sprawa jest już prosta. Zapytany na ulicy, w Moskwie czy Irkucku, konsument papki z rządowej telewizji bezbłędnie potrafi wskazać „faszystę”. Dzisiaj to jest ukraińska matka, umykająca spod rosyjskich bomb z dzieckiem na ręku. Innym razem był to „polski pan” albo „pribałtijec” z Litwy. Jeśli zajdzie potrzeba, będzie nim papież. Dowolny człowiek, organizacja czy państwo występujące w danym momencie przeciwko interesom Rosji.
Faszyzm jest doktryną polityczną powszechnie kojarzoną z Włochami epoki Mussoliniego. Jednakże definiujące elementy składowe faszyzmu, a więc: skrajny nacjonalistyczny szowinizm, bałwochwalczy kult państwa, totalitarne urządzenie instytucji państwowych i kolektywistyczne zniewolenie społeczeństwa, znajdziemy już w organizmie państwowym poprzedzającym o kilka stuleci faszystowskie Włochy. Było to księstwo moskiewskie z czasów Iwana III Srogiego, „zbieracza ziem ruskich”, który uznał się za potomka bizantyjskich cesarzy. Władimir Putin to tylko kieszonkowy Iwan III, ten pierwszy car-samodzierżawca, który swoją despotię zbudował na kościach niezadowolonych. Zresztą genetyczny kod faszyzmu, jeśli pominąć anachroniczność stosowania tego terminu do odległych w czasie epok, zapewne można rozpoznać we wszystkich autokracjach w historii.
Rusizm ma jednak swoje cechy szczególne. Na tle faszyzmu włoskiego, który łączył w sobie patriarchalny konserwatyzm w sferze moralnej, kontrolowany przez państwo korporacjonizm gospodarczy i operetkowy imperializm, na tle narodowego socjalizmu Trzeciej Rzeszy - zdominowanego przez radykalny rasizm i teutoński mesjanizm, czy hiszpańskiego frankizmu o silnym komponencie religijnym, rusizm - poza wchłonięciem cech wszystkich wymienionych odmian, nadał faszyzmowi własny ryt. Jest to barbarzyńska brutalność, aksjologiczne zdziczenie i wszechobecne, cyniczne i absolutnie bezwstydne zakłamanie, wynikające z osobliwych cech mentalnych społeczności zamieszkującej Rosję.
Od zawsze - ludobójstwo
„Śpiącą wioskę otoczono wojskiem, mieszkańcy wkrótce usłyszeli obce im głosy i szczęk broni, zaczęli wychodzić z domów i ze strachem pytali, co takiego chcą z nimi uczynić. Oznajmiona im została wola dowódcy i jednocześnie rozkazano wynosić na pole cały dobytek. Rozległ się krzyk i płacz. W niektórych izbach leżeli chorzy. Było kilka kobiet, które niedawno odbyły połóg lub wkrótce go odbywać miały. Rozkazano położyć je czym prędzej na wozy”. Następnie całą wieś spalono.
Cóż to była za wioska? O jakiej akcji rosyjskiej armii czytamy? Czy to Kaukaz, Syria, a może Ukraina w roku 2022? Otóż jest to opis akcji rosyjskiej piechoty i kozaków z dnia 5 sierpnia 1863 roku, kiedy w ramach represji spalono wieś Jaworówkę koło Białegostoku. Miejsca, gdzie stała wieś, nie zaorano co prawda zgodnie z wydanym rozkazem - „wskutek zupełnego braku środków”. Wszystkich jej mieszkańców zesłano na Syberię, na granicę Turkiestanu. W taki sam sposób podczas powstania styczniowego spalono i wyludniono co najmniej czternaście innych wsi w tej okolicy.
Rosyjska armia postępowała tu zgodnie ze swoją odwieczną praktyką. Represje wobec ludności cywilnej od zawsze stanowiły dla niej rodzaj niepisanego regulaminu prowadzenia działań wojennych. Dobrze ilustruje to postępowanie wojsk księstwa moskiewskiego wobec Nowogrodu Wielkiego, w epoce, w której nietrudno dostrzec wyraźne już przejawy rosyjskiego protofaszyzmu. Po objęciu władania Nowogrodem Iwan III Srogi od roku 1478 ścinał głowy niepokornym, przesiedlał setki rodzin i konfiskował majątki. Kilka lat później wysiedlono jednocześnie osiem tysięcy miejscowych kupców z rodzinami. Krwawą łaźnię zgotował jednak miastu dopiero wnuk pierwszego cara, Iwan IV Groźny. Zimą 1570 roku zostało straconych około piętnastu tysięcy obywateli, połowa ludności, w tym kobiety i dzieci. Przez sześć tygodni oprycznicy poddawali nieszczęśników wyrafinowanym torturom i egzekucjom. Car kazał oblewać nowogrodzian łatwopalną mieszaniną, a płonących, lecz jeszcze żywych, topić w nurtach Wołchowa. Mężczyzn bito na śmierć kijami i pieczono żywcem na rozpalonej mące. Znamienitego bojara Syrkowa, który zbudował za swoje środki kilka cerkwi, pławiono w lodowatej rzece, a następnie ugotowano żywcem w kotle. Kronikarz nowogrodzki opowiada, że były dni, kiedy liczba zabitych sięgała półtora tysiąca, a te, w których ginęło 500-600 osób, uznawano za „szczęśliwe”.
Trzeba tu podkreślić, że represje wobec Nowogrodu były skierowane przeciwko ludziom tej samej ruskiej nacji, mowy i wiary. Władców Moskwy drażnił jednak republikański ustrój Nowogrodu Wielkiego, unikatowy pośród ruskich księstw. Przyczyną zbrodniczego pogromu był zatem znany już skądinąd „złowrogi szał niwelacyjny”, jaki cechuje kolejnych władców moskiewskiego Kremla. Jak pisze w „Dziejach Rosji” Feliks Koneczny, Nowogród godził się już na zwierzchnictwo Moskwy, lecz ta chciała więcej: aby rządy w Nowogrodzie były takie same jak w Moskwie. „Była to prosta zaborczość, zmierzająca nie do zjednoczenia dwóch odłamów Rusi północnej, lecz do zniszczenia Nowogrodu, jak niegdyś Bogolubski zniszczył Kijów”.
Wielkorosyjski szowinizm über alles
Dwóch tylko ludzi w nowoczesnej Rosji doszło do wielkiej, entuzjastycznej popularności wśród obywateli - pisze Jan Kucharzewski w dziele „Od białego caratu do czerwonego” - feldmarszałek Suworow i Murawiow wileński. Pierwszy został przez Polaków zapamiętany jako kat Warszawy. Drugi ma inny jeszcze przydomek: Murawiow-Wieszatiel.
Cóż tak się podobało rosyjskiej publiczności w działaniach i postawie Murawiowa? Jeszcze zanim pojawił się w Wilnie z misją uśmierzenia powstania styczniowego, postanowił sobie, że pierwszym, co zrobi po przyjeździe, będzie egzekucja księdza. I rzeczywiście, kiedy przedstawiono mu do zatwierdzenia wyrok sądu wojennego, skazujący księdza Stanisława Iszorę na dziesięć lat katorgi za odczytanie z ambony manifestu Rządu Narodowego, zadekretował karę śmierci przez rozstrzelanie. Po dwóch dniach stracono kolejnego księdza Ziemackiego, a zaraz potem powieszono dowódcę powstania na Żmudzi, ciężko rannego w bitwie z Moskalami, generała Zygmunta Sierakowskiego. Redaktor słowianofilskiego organu „Russkaja Biesieda” zareagował na ten fakt radosnym komentarzem: „Murawiow zuch. Wiesza i rozstrzeliwuje. Daj mu Boże zdrowie”. Pisano o ogromnej popularności Murawiowa. „Z całej Rosji sypały się ku niemu powinszowania i adresy, a w kraju był ubóstwiany przez wszystkich Rosjan”.
Książę Wiaziemski, dawny przyjaciel Mickiewicza, zaliczany przez poetę do „przyjaciół Moskali”, pisał krwiożercze strofy, w których dał wyraz uwielbieniu dla Murawiowa i uznał, że nie jest synem Rosji ten, kto zgani jego chwalebne czyny. Przypomniał też słynne, znane wszystkim Rosjanom słowa Suworowa przed szturmem Pragi: „Rżnijcie ich bez litości i rżnijcie ich dzieci”.
Więc zabijali, kradli i gwałcili. Jak podaje Kucharzewski, samowola, dzikość, rozpasanie dowódców wojskowych na terenach powstania styczniowego nie znały żadnego wędzidła. Wszelkie zbrodnie uchodziły bezkarnie, skargi mieszkańców nie odnosiły skutku, najczęściej ściągały jeszcze represje na skarżących. Typowa była sprawa z Tykocina, gdzie kapitan Dmitriew i jego podwładny, porucznik Kabalewski, dopuszczali się niebywałych zbrodni, okrucieństw, rabunków, między innymi zgwałcenia kilkudziesięciu kobiet. Zostali oddani pod sąd wojenny, który uznał ich za winnych całego szeregu zbrodni. Jednak następca Murawiowa, generał-gubernator Kaufman, biorąc pod uwagę „rzutkie i skuteczne działania przy uśmierzeniu buntu”, rozkazał policzyć im za całkowitą karę okres aresztu podczas śledztwa, a wszystkie skargi pokrzywdzonych pozostawić bez skutku. Co więcej, generał-gubernator udzielił nagany śledczemu, za „przyjmowanie próśb i skarg od mieszkańców”.
Dzisiaj wiemy już, czym jest rosyjska armia Budanowych i Byczkowów, mordująca cywilów i gwałcąca nawet niemowlęta. Zapewne nie mniejszych dokonań należy spodziewać się od armii rzeźnika z Aleppo. Trzeba jednak pamiętać, że wszystko to są armie Putina.
Czy społeczność - celowo nie używam tu słowa społeczeństwo - karmiona takimi wzorcami, może dzisiaj w ludzki sposób zareagować na zbrodnie popełniane przez rosyjską armię na Ukrainie, w Buczy albo Kramatorsku? Doświadczenie wyniesione z dwóch wojen w Czeczenii mówi, że nie. Ludzie będą powtarzać to, co usłyszą w rządowej telewizji. Może dlatego, że uważają to za swój obowiązek, chociaż nie wierzą rządowej propagandzie. Gdyż chcą być synami i córkami Rosji, jaka by nie była. A może dlatego, że to, co się na Ukrainie dzieje, właśnie im się podoba.
Wszechwładza kłamstwa
Głęboki fałsz, przenikający cały system władzy carskiej, był już w pełnym rozkwicie za Wasyla III, ojca Iwana IV Groźnego. Badając embriologię współczesnego rusizmu, natrafimy na dzieło Gilesa Fletschera, w roku 1588 angielskiego ambasadora w Rosji. Już wtedy, widząc powszednie grabieże i zabójstwa, okrucieństwo rosyjskiej codzienności, w której życie ludzkie nie ma żadnej wartości, Fletscher dochodzi do wniosku, że niepodobna, aby takie zbrodnie mogły być popełniane przez ludzi nazywających siebie chrześcijanami. Zgrozą napawa go powszechne wiarołomstwo. „Co dotyczy wierności danemu słowu, to Moskale przeważnie za nic ją mają, gdy tylko mogą coś wygrać oszustwem”.
W ciągłych zapasach z Tatarami rozwijały się cechy charakteru narodowego, który zdominowała z czasem dziedziczna przewrotność. Zaraz po obaleniu zależności od Złotej Ordy, prawosławny Iwan III zawiera przymierze z muzułmańskim chanem Krymu do walki z katolicką Polską.
Powszechna ciemnota długo zamykała oczy Moskali na potworność ich ustroju. Według Custine’a Rosja wykształciła swoistą demokrację bałwochwalczą, opartą na fetyszyzmie niewoli: równość poddanych w zniewoleniu. Ociosani wiekami samodzierżawia, Rosjanie potrafili w końcu przyjąć nieporównywalnie cięższą niewolę komunizmu, nie do udźwignięcia dla żadnego normalnego narodu. Z tym samym fanatyzmem, z jakim służyli za podnóżek swoim carom, ponieśli kłamstwo o komunistycznym raju całemu światu. Dzisiaj dawny nałóg niewoli bynajmniej ich nie opuścił, i chociaż mają w ofercie już coś nowego, jest to dziwnie znajome dla każdego, kto zna ich historię. Przy tym komunizm, którego cała filozofia sprowadzała się według Aleksandra Wata do tego, aby uznać za to, co jest - to, co powinno było być, a czego właśnie nie ma i być nie może, okazał się szkołą tresury o wielkiej skuteczności. Oto dzisiaj stręczyciel nowego „ruskiego miru” objawia się w splendorze największego państwa świata i drugiej na świecie armii, która w domyśle jest oczywiście pierwszą. Ale gdy coś uchyli teatralną zasłonę ze złotogłowiu, kiedy zdmuchną ją eksplozje czołgów niszczonych przez ukraińskie Bayraktary, widzimy tylko chaos i zgniliznę rozkładu.
To znów trzeba zakłamywać, teraz już z intensywnością artyleryjskiej nawały. Nie bez powodu w Polsce i w państwach Zachodu wyłączono ostatnio rządowe rosyjskie telewizje - przekształciły się po prostu w stachanowskie kombinaty łgarstw i nienawistnej propagandy. Znamienny jest tu przypadek Nikity Michałkowa, niegdyś utalentowanego filmowca, reżysera „Cyrulika syberyjskiego” z pamiętnymi rolami Julii Ormond i Aleksieja Pietrienki, a dzisiaj biesnowatego derwisza wielkoruskiego nacjonalizmu. Po agresji na Ukrainę Michałkow stał się apologetą zbrodniczych działań Putina, za co na początku marca ukraińska prokurator generalna Irina Wienediktowa wydała nakaz jego aresztowania. Natomiast Miedinski, były minister kultury Federacji Rosyjskiej, uznał, że słowa Michałkowa należy przetłumaczyć na jak najwięcej języków, aby były „wszędzie, wszędzie i wszędzie”, ponieważ w wielu krajach „odcięli wszystkie kanały niesienia prawdy światu”.
Custine próbował dociec przyczyn fundamentalnego znaczenia kłamstwa w życiu społecznym Rosjan. Za czynnik determinujący uznał zniewolenie: całkowity despotyzm zapanował w Rosji wtedy, gdy reszta Europy zniosła osobiste poddaństwo. Dawni niewolnicy Mongołów zostali niewolnikami swoich władców, a poddaństwo stało się dla nich podstawowym prawem społecznym. Tak uwłaczająca przyrodzonej ludzkiej godności sytuacja musiała stać się najmroczniejszym tabu. „Nasz rząd istnieje dzięki kłamstwu, ponieważ zarówno tyran, jak niewolnik lękają się prawdy” - ujawnia jeden z rosyjskich rozmówców Custine’a. - „Chociaż w Rosji mówi się mało, zawsze jest to jeszcze zbyt wiele, wszelka bowiem mowa w tym kraju jest wyrazem obłudy zarówno gdy chodzi o religię, jak politykę”.
Metodę negowania rzeczywistości wbrew oczywistym faktom, zaprzeczania z miedzianym czołem prawdzie, praktykowaną powszechnie w rosyjskim społeczeństwie, widać już przed pięcioma wiekami na szczycie władzy. Dążący do rozejmu w wojnie z Moskwą polski król Aleksander Jagiellończyk taką usłyszał odpowiedź od cara Iwana III, zresztą - swojego teścia: wszelka ziemia ruska jest carską ojcowizną, już w starożytności nadaną z woli Bożej jego prarodzicom, zatem należą mu się jeszcze Smoleńsk i Kijów, zaś Aleksander winien mu ustąpić całą Ruś litewską, czyli Wielkie Księstwo Litewskie. Był to już wyraz tych samych uroszczeń, z jakimi dzisiaj wojska Putina wkroczyły na Ukrainę. Akt nadania moskiewskiemu kniaziowi Ukrainy przez Stwórcę jest konceptem na tym samym poziomie absurdu, co scenariusz rzekomego teatralnego happeningu prezydenta Zełenskiego, rozkładającego ciała statystów na asfalcie Buczy. Oba „dokumenty” znalazły się jednak dzisiaj w służbowej teczce rosyjskiego ministra Ławrowa.
Według Kucharzewskiego najdziwaczniejszą cechą tyranii jest przemożna chęć zmiany faktów ubiegłych, gwałcenie historii. Widać to u Iwana III, który przez małżeństwo z Zoe Paleolog, ostatnią bizantyjską księżniczką, uznaje się za dziedzica cesarstwa bizantyjskiego i przyswaja sobie herbowego dwugłowego orła. Już w końcu XV wieku kursuje koncept, że Moskwa jest Trzecim Rzymem. Znaleziono nawet surogat dla najważniejszej bizantyjskiej katedry patriarszej w Konstantynopolu. Moskiewska Hagia Sophia, cerkiew Wniebowzięcia Matki Bożej, miała „błyszczeć na cały świat jaśniej od słońca”. Państwo, które dopiero zrzuciło haniebne, 250-letnie tatarskie igo, trawiła już potężna ambicja. Nagle okazało się, że Moskwa to naród wybrany, naród Boży, jedyny na świecie, który przechował prawdziwą wiarę Chrystusa w jej idealnej czystości. Przekonanie to stało się duchowym podłożem manii wielkości, jaka przeniknęła do świadomości ludu.
Dzisiaj gwałt na historii dokonywany jest na polecenie Putina. Niedawno wycofano dwa szkolne podręczniki historii, opracowane w czasach Jelcyna. Putin zastąpił je własną post-prawdą. Możemy się spodziewać, że wnet polskich oficerów znów będą w Katyniu mordować Niemcy.
Faszyzm instytucjonalny
Rosjanie mają w swojej historii organizacje i ruchy uznawane za ściśle faszystowskie, stanowiły one jednak margines rosyjskiego życia politycznego. Były to związki powoływane w kręgach antykomunistycznej białej emigracji, jak Rosyjska Partia Faszystowska w Mandżurii czy Wszechrosyjska Organizacja Faszystowska w USA. Władze sowieckie zwalczały je bez litości, jak wszelką inną konkurencję.
Badacze uznają także za protofaszystowskie przedrewolucyjne organizacje obejmowane nazwą Czarnej Sotni, takie jak Rosyjska Partia Monarchistyczna, Związek Narodu Rosyjskiego, Związek Archanioła Michała i wiele pomniejszych. Ideologia tych organizacji wywodziła się przede wszystkim z ruchu słowianofilskiego, rozwijającego się w drugiej połowie XIX wieku. Zwięźle można zdefiniować słowianofilstwo jako rosyjski szowinizm plemienny. Miał stanowić ideologiczną podbudowę dla narzucenia rosyjskiej zwierzchności wszystkim narodom słowiańskim, do czego Rosja czuje się od wieków predestynowana z mocy swoich mesjanistycznych urojeń.
Przyjrzyjmy się jednak nieco dawniejszej, niż czarnosecinne, formacji wspierającej tron, korpusowi opryczników z czasów Iwana Groźnego. Czyż opryczników różni cokolwiek od niemieckich esesmanów z Schutz Staffel? Może tylko to, że zamiast SS-owskiej trupiej czaszki znakiem oprycznika stała się odcięta psia głowa, zawieszona na szyi konia, znak psiej wierności i gotowości do przegryzienia gardła każdemu, kogo wskaże car.
Przeprowadzając reformę wojskową, Iwan Groźny utworzył korpus „tysiąca wybrańców”, do którego włączył najwierniejszych bojarów i ich dzieci, książąt i szlachtę. Zorganizowani na podobieństwo świeckiego zakonu, odziani w czarne cerkiewne suknie, mieli stanowić jego osobistą gwardię i oddziały do zadań specjalnych. Jakie to były zadania, najlepiej widać na przykładzie jednego z najgłośniejszych opryczników, Maluty Skuratowa. Do jego obowiązków należała totalna inwigilacja podejrzanych, przyjmowanie donosów i pozyskiwanie zeznań drogą tortur, a następnie wykonywanie egzekucji. Uczestniczył w nich osobiście - rozprawę ze swymi niedawnymi towarzyszami z szeregów opryczniny, których car rozkazał zlikwidować, rozpoczął, odcinając ucho najznamienitszego z nich.
Kiedy wojsko opryczników rozrosło się do 6000, car zorientował się, że stanowi dla niego większe niebezpieczeństwo niż bojarska opozycja. Wszechwładza i bezkarność przyciągnęły na służbę ludzi najgorszego autoramentu. „Wybrańcy” zaczęli hulać po kraju, mordować kogo popadło, zwłaszcza bogatszych kupców, wręcz zabijali każdego, kto się nawinął po drodze. Nadszedł czas na likwidację czarnej gwardii w mnisich kołpakach, co przeprowadził sam Skuratow.
Z czasów nam bliższych: czy różni się znacząco carska ochrana od hitlerowskiego gestapo? Nad WCzK, OGPU, NKWD, KGB i wieloma innymi instytucjami ukrytymi pod złowieszczą abrewiaturą nie ma co się rozwodzić. Stanowiły dla hitlerowców źródło inspiracji, z którego czerpali do woli, a dla współczesnych narzędzi przemocy w Rosji są klasycznym dziedzictwem.
Można wskazać jeszcze wiele cech wspólnych protorusizmu i faszyzmu w jego klasycznej postaci. Jedno jest pewne - wszystkie te znaki szczególne faszyzmu znajdziemy dzisiaj w ustroju współczesnej Rosji. Albo raczej „Ruśni”, jak Rosję nazywają sąsiednie narody - z powodu ogarniającego ją rusizmu - już od czasu pierwszej wojny czeczeńskiej w latach 1994-1996.
Niestety, aż do agresji na Ukrainę świat nie chciał tego widzieć. Największe państwo świata wkraczało kamiennym krokiem Komandarma na drogę instytucjonalnego faszyzmu, a w Polsce przez trzy dekady pilnie tropiono antysemitów i „faszystów” świętujących 11 listopada odzyskanie niepodległości. Zasadne jest pytanie, jaki udział w tym zakłamanym i tendencyjnym urabianiu opinii publicznej mają zwykli pożyteczni idioci, a jaki rosyjska agentura wpływu w sferze medialnej.
Mirosław Kuleba (ur. 1958) – prozaik, reportażysta, niezależny dziennikarz. Absolwent Politechniki Zielonogórskiej, inżynier budownictwa lądowego. Korespondent prasowy na wojnach w Abchazji (1992, 1993), Jugosławii (1993) i Czeczenii (1994–96).